wtorek, 15 kwietnia 2014

"I don't believe in love" rodz. XII

Więc.. Troszkę się zeszło od poprzedniego rozdziału, ale mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe :)
Za to jest dość długi, jak na moją osobę ^^
W każdym razie przepraszam, za małe spóźnienie i postaram się dodać kolejny rozdział tak szybo jak tylko będzie to możliwe. A biorąc pod uwagę zbliżające się egzaminy gimnazjalne i bierzmowanie.. No cóż, zobaczymy :)

***
Ludziom czasem zdaje się, że życie jest pełne pastelowych barw. Że jest nudne, że spokojnie przechodzi z jednego odcienia w drugi. Nie zauważają tego, że gdzieś pod tymi warstwami, krzyczą im prosto w twarz, by obudzili się z letargu. By nie przespali życia.
Otworzyłem jedno oko, które natychmiast zostało porażone promieniami słonecznymi. Przekląłem w duchu siebie, że jak zwykle zapomniałem w nocy zaciągnąć żaluzji. Zaciągnąłem kołdrę, która nagle wydawała się dziwnie delikatne, na głowę. Usłyszałem dziwny szelest, który zaczął budzić we mnie niepokój. Jednak nie przejąłem się nim, byłem pewien, że to mama będzie zaraz próbować mnie obudzić.
Wysunąłem głowę znad pościeli, widząc parę metrów dalej rozmytą postać, która ani trochę nie przypominała mojej mamy. Przede wszystkim, ona nie miała czerwonych włosów, ani tych świdrujących oczu, tak bardzo podobnych do oczu osoby, którą kocham.
Otaczające mnie rzeczy były dla mnie obce. Ściany były szare, meble ciemne. Nie tak wyglądał mój własny pokój! Przez chwilę moje serce zaczęło bić szybciej. Ktoś mnie porwał?!
W duchu palnąłem się w głowę. Kto by mógł Cię porwać, Iero?
Zaraz. Frank, gdzie Ty jesteś? Czyżbyś znowu zabalował i przysnął w obcym miejscu? Nie, przecież w nocy nie było żadnej zabawy, tylko on i ja... I...
Podniosłem się, wspierając na łokciach. Obraz zaczął się wyostrzać, ale czerwonowłosa postać wciąż spoglądała na mnie uważnie.
- Gerard? - spytałem cicho, zachrypiały głos wydobył się gdzieś z otchłani mojego gardła.
 - Dzień dobry.
Miękki, melodyjny głos dopłynął do moich uszu. Ten dźwięk był dla mnie jak wymarzony dom, jak cieplutkie schronienie, jak osoba, która będzie czekać na mnie po koniec wszystkiego.
Starałem się uśmiechnąć szerzej, lecz raczej mi nie wyszło. Gerard podszedł do mnie powoli, przez cały czas patrząc na mnie spokojnie z nie wyrażającym żadnych uczuć wyrazem twarzy. Był blady, strasznie blady. Jego papierowa skóra tworzyła niesamowity kontrast z wystrojem pokoju. Pokoju.. Jak ja się tu znalazłem? Nie pamiętałem nic, co stało się po tym, jak Gee zaproponował, żebym został u niego na noc. Ale co było następne? W mojej głowie przesuwały się migawki, urywki tamtych chwil. Cóż, chciałbym je pamiętać ale moja pamięć w nieznany mi sposób wysiadła.
Czerwonowłosy przysiadł na krawędzi łóżka, kładąc dłoń blisko mojej. Lecz wciąż dzieliła je nieznaczna odległość. Mała, ale jednak wciąż była to jakaś przestrzeń. Dzieliła nasze dłonie, tak jak i nas. Tak jak nas dzieliły niezręczne słowa wypowiedziane przez moją beznadziejną osobę. Czy naprawdę zaczynałem tego wszystkiego żałować? Nie wierzę.
Choć jego bladość w jakimś stopniu mnie przerażała, biło od niego ciepło, które nie pozwalało mi się odsunąć. Przeciwnie, ciągnęło w jego stronę jak magnes. To wszystko było takie głupie... Nagle cały świat obrócił się w żałosne zjawisko.
Wsunąłem dłoń w swoje zwichrzone włosy, przeczesując je palcami. Stwierdziłem, że natychmiast potrzebuję prysznica, ale Gerard.. Gerard odwracał moje myśli od wszystkiego. Patrzył się na mnie z tym nieziemskim spokojem. Był taki idealny z porcelanową skórą, zaróżowionymi policzkami. Chęć by go dotknąć sprawiała, że sam musiałem siebie pilnować. Jego śliczne, malinowe usta, od których nie mogłem odwrócić wzroku. Na które jednocześnie miało ochotę się patrzeć i całować, całować bez przerwy, całować non stop. Ile bym oddał by poznać ich smak... Jego szlachetne, szmaragdowe oczy, spoglądały wprost na mnie. Byłoby nieprzyjemnie, gdyby Gerard miał dar czytania w myślach.
 - Wyspałeś się? - spytał cicho, nie ruszając się z miejsca.
To pytanie dotarło do mnie dopiero po chwili, kiedy rzucił mi pytające spojrzenie, uniósł lekko brwi. Otrząsnąłem się i rozejrzałem, szukając jakiegokolwiek zegarka. Nigdzie żadnego nie było, jakby dla lokatora tego pomieszczenia czas się nie liczył. Albo po prostu był w posiadaniu komórki, geniuszu.
Spojrzałem za okno. Słońce było już wysoko, rozświetlając całe pomieszczenie swoim blaskiem. Zobaczyłem swój samochód zaparkowany naprzeciwko domu Way'ów. Wtedy uzmysłowiłem sobie, co tak właściwie tu robię.
 - Która godzina? Dlaczego nie obudziłeś mnie wcześniej? - jęknąłem, zsuwając z siebie pościel.
Zszedłem z łóżka, czując na sobie spojrzenie Gerarda. No tak, ciarki przeszły mi po całym ciele, jak tylko pomyślałem o tym, że ON patrzy na mnie półnagiego. Półnagiego? Dlaczego ja byłem bez koszulki? Nie przypominam sobie, żeby...
Nie przypominam sobie nic.
 - Koło południa. - Gerard wzruszył ramionami. - Nie było takiej potrzeby. Wstałem już dawno, potem patrzyłem jak spałeś.
Powiedział to najbardziej obojętnym tonem świata jaki istnieje. Zapewne on, Gerard Way jest w rankingu 10 najlepszych ludzi, którzy potrafią się wyprać z uczuć w każdej chwili. Na pewno jest gdzieś między pierwszym a trzecim miejscem. On zawsze wygrywa, musi być gdzieś na podium.
Zrozumiałbym wszystko.. Ale jaki 'przyjaciel' patrzy na swojego śpiącego przyjaciela? Bo przecież byliśmy przyjaciółmi, to wiedziałem. A jeśli potem w nocy stało się coś więcej.. Coś więcej między mną a Gee?
Wiedziałem, że nie dam rady sobie nic przypomnieć i zrezygnowany usiadłem na łóżku. Bez koszulki było mi trochę niezręcznie, ale nie miałem wyjścia. Musiałem z nim teraz porozmawiać. Zobaczyłem, jak wzrokiem przejechał po moim torsie. Tak szczerze, nie miałem go czym zachwycić. Byłem niesamowicie chudy, w niektórych miejscach widoczne były nawet wystające kości. A on? On był idealny. Perfekcyjnie zbudowany. Te cudowne mięśnie na których opinały się wszelkie koszulki wzbudzały podziw i zachwyt. Jednocześnie. Jak dla mnie, mógłby chodzić bez jakiegokolwiek ubrania, ale to już... Frank, proszę Cię. Odrzuć te myśli na później.  
Cóż, chciałbym, żeby było jakiekolwiek 'później'.
- Gee... - zacząłem niepewnie, podnosząc głowę i spoglądając w jego oczy.
Natychmiast oderwał wzrok od mojej nagiej piersi i wbił wzrok gdzieś za mnie. W tej samej chwili różowa barwa jego policzków stała się bardziej intensywna. Aha, zaśmiałem się do siebie, książę Gerard został przyłapany na gorącym uczynku.
- Tak, Frankie?
Frankie... Jak to pięknie zabrzmiało z jego ust. Tak nikt nigdy się do mnie nie zwrócił. Nie w taki sposób, nie tak wypowiadając moje imię. Nie, nie jestem normalny! Jestem zdecydowanie szalony. Szalenie zakochany w przyjacielu.
- Jak dotarłem do Twojego pokoju? I czemu nie mam na sobie koszulki? Wiem, że to brzmi dziwnie, ale nic nie pamiętam...
Gerard parsknął śmiechem. Musiało brzmieć idiotyczniej, niż mi się zdawało. Trudno. Niech chociaż mnie oświeci jak straciłem część swojej garderoby.
 - Nie pamiętasz?
Pokręciłem głową, bawiąc się i pstrykając palcami.
 - Do mojego pokoju dotarliśmy bez problemów. To znaczy, bez większych. Cały czas się śmiałeś i praktycznie nie było z Tobą żadnego kontaktu. - spojrzał na mnie, szeroko uśmiechnięty, wystawiając na pokaz rządek białych, idealnych zębów. Kiedy tylko wlepiłem w nie wzrok, przygryzł dolną wargę w kuszący jak cholera sposób. Dlaczego mi to robił? Byliśmy przyjaciółmi, więc czemu wystawiał mnie na próbę? Westchnąłem, dając mu znak, by kontynuował.
 - Byłeś cały mokry, więc powiedziałem, żebyś usiadł na łóżku, w czasie kiedy ja pójdę po jakiś ręcznik. Kiedy już wróciłem, uroczo leżałeś zawinięty w pościel. Uśmiechałeś się tak słodko i wiesz... - Gerard patrzył w jakiś punkt na podłodze i uśmiechał się do siebie. A ja.. Uśmiechałem się słodko. Tylko co znaczy dla niego słodko? - Wyglądałeś jak burrito.
Wykrzywiłem usta w lekkim uśmiechu. Burrito. Poważnie? Burrito? No serio? Mam to odebrać jako komplement czy inteligentną obrazę?
 - Podszedłem do Ciebie i tak strasznie głupio było mi Cię budzić. Zdawałeś się być w swoim świecie. Szczęśliwy. - musiałem śnić o Tobie, przemknęło mi przez myśl. - Więc najuważniej jak umiałem, ściągnąłem z ciebie koszulkę i buty. Potem delikatnie starałem się wytrzeć Twoje mokre plecy. Trochę mi to nie wychodziło, bo kręciłeś się we wszystkie strony, ale nie chciałem, żebyś był chory. Otuliłem Cię kołdrą i jak widać, spało Ci się przyjemnie.
To wszystko było jak opowieść o czymś co przytrafiło się innej osobie, a nie mi. Musiałem wyobrażać to sobie z punktu widzenia osoby trzeciej a nie mojej własnej.
Jeszcze jedna rzecz zaczęła mi chodzić po głowie.
 - A Ty gdzie spałeś, skoro ja zająłem łóżko? Powinieneś mnie obudzić i sam się tu położyć.. - jęknąłem.
 - Spałem na sofie. Częściej śpię na sofie niż w łóżku. Jak dla mnie jest za duże dla jednej osoby.
Spojrzałem na nie. Faktycznie, było bardzo duże. Zmieściłoby się tu przynajmniej pięć osób. Natychmiast w mojej (chyba już zajętej chorobą) głowie pojawiły się myśli, jak moglibyśmy razem z Gerardem wykorzystać to miejsce... Ale musiałem odrzucić to natychmiast. Bo to nigdy nie mogłoby mieć miejsca. BO-TEGO-NIE-ROBIĄ-PRZYJACIELE-PRAWDA?
Prawda.
Nie robią.
Chyba.
W jednej chwili zapanowała między nami niezręczna cisza. Chciałem przerwać ją jak najszybciej, ale nie potrafiłem wykrztusić z siebie ani słowa. Gerard nadal wpatrywał się gdzieś w bliżej nieokreślony punkt, a ja w jego szczupłe palce, złożone na kolanach jak do modlitwy.
To chyba mówiło wystarczająco wiele. Jako przyjaciele byliśmy beznadziejni. A może to tylko ja tak nas widziałem? Może po prostu nie chciałem widzieć nas jako przyjaciół? Nie mogłem kontrolować tych myśli.. Lecz jeśli teraz nie dawaliśmy rady, to nie miałem co sobie wyobrażać na później.
Tylko, że tak czy siak miałem nadzieję. Taką, jaką się ma na spotkanie idola na ulicy. Jak na dostanie dobrej oceny ze sprawdzianu na który się nie uczyło. Jak na wygrane w totka. Szansa jak jeden do miliona, ale to zawsze jakaś nadzieja.
Musiałem ufać Gerardowi. Powiedział, że nie jest w stanie mnie kochać, że możemy być tylko przyjaciółmi. Tylko.. Tylko, że zaufanie może przynieść mnóstwo fałszywej nadziei. Na lepsze jutro. I na wszystko.
 - Chciałbym – zacząłem niepewnie, podnosząc na niego wzrok. Jednak on nadal nie patrzył na mnie, jakby celowo unikał mojego wzroku. Jakby się bał, ale czego? - Chciałbym, żebyś wiedział, że ja jestem tu dla Ciebie. Jestem przy Tobie mimo wszystko. Na dobre i złe, w szczęściu i smutku, w każdej chwili. I nawet jeśli chciałbyś, by mnie nie było, to będę. Zawsze.
Przymknął oczy. Sine powieki zamknęły zieloną barwę.
 - Nic nie sprawi, że się od Ciebie odsunę. Nikt nie jest w stanie tego zrobić, nie ma takiej siły .
Nic nie mówił, a ja zaczynałem tęsknić za jego głosem. O czym myślał? Boże, tak bardzo chciałem wiedzieć co dzieje się w jego głowie. Czy myślał o mnie? O śmierci? A może o czymś zupełnie innym? Nie miałem pojęcia i właśnie to zabijało mnie powoli od środka.
Uniósł dłoń do swojej twarzy i otarł niewidzialną dla mnie łzę. Pociągnął nosem. Nie chciałem, żeby płakał. Chciałem, by wiedział jak jest.. To wszystko moja wina.
 - Dziękuje - szepnął, nareszcie spoglądając mi w twarz. - Chce, żebyś był przy mnie na długo.
Niespodziewanie czyjeś silne ręce oplotły moje ramiona. W jednej chwili, siedziałem zdziwiony, nie mając pojęcia co się dzieję, a w następnej wtuliłem się mocno w Gerarda.
 - Tęskniłem za Tobą, Frankie.
Oparł czoło o moją głowę, czułem jego gorący oddech owiewający moją twarz. Musiałem się opanować, dreszcze rozeszły się po całym ciele. Parsknąłem śmiechem, by nie zauważył mojej reakcji. Oczy Gerarda znowu rozbłysły swoim dawnym blaskiem. Powrócił do żywych!
 - Przecież tu jestem - wzruszyłem ramionami.
 - Wiesz co mam na myśli – pokiwał głową.
 - Nie mam – sięgnąłem po poduszkę. - zielonego – spojrzałem na niego tajemniczo. - pojęcia.
Poduszka wylądowała na twarzy Gerarda, jego bezcenna, zdziwiona mina, rozbawiła mnie przyprawiając o ból brzucha.
 - Co to.. - jęknął. - Sam tego chciałeś, Iero. - wstał, rzucając mi ostrzegające spojrzenie.
 - Pokaż na co Cię stać, Way.
Kolejny raz przygryzł wargę, stojąc w miejscu. To było takie pociągające! Nie mogłem przestać patrzeć się na niego, gdy..
PLASK.
To takie dziecinne! Zaczęliśmy wojnę na poduszki. Dwaj licealiści rzucali się, biegali po pokoju, który zabielił się od puchu. W końcu wylądowaliśmy na łóżku, szarpiąc się i śmiejąc bez przerwy. Nie wiedziałem nawet o co walczymy. Ale walka to walka, trzeba wygrać.
W jednej chwili Gerard usiadł na mnie okrakiem. To.. To był chwyt poniżej pasa. Dosłownie i w przenośni. Śmiałem się ciągle, ale to on uśmiechał się zwycięsko. Myślał, że wygrał? Pff. Sięgnąłem do jego ramion, próbując ściągnąć go z siebie. Nie ukrywam, z jednej strony.. Było mi przyjemnie, widząc go nad sobą a czując go na sobie. Ale byliśmy PRZYJACIÓŁMI! A ja, a on.. Byliśmy też gejami. Nie wpadł na to, jakby to się mogło skończyć?
Gerard szybkim ruchem złapał za moje nadgarstki i rozłożył moje ręce szeroko, schylając głowę do mnie. Oh, Gerry, to nie był dobry pomysł! Nasze twarze dzieliła niebezpieczna odległość kilkunastu centymetrów. Oddychałem ciężko i głęboko, starając się opanować swoje ciało. Tak, to była prawdziwa walka z wiatrakami. W jakimkolwiek tego znaczeniu.
Starałem się nie patrzeć w jego oczy, ale tak naprawdę w środku tego pragnąłem. Podniosłem wzrok do góry, delikatnie rozchylając wargi. Spoglądał na mnie, z niewinnie uniesionym kącikiem wargi. Oczy mu błyszczały, jakby za chwile miało spełnić się jego marzenie.
Czułem, że nie mogę już dłużej znieść tego napięcia.
 - Eh, Gee.. - mruknąłem. - Przyznaję. Wygrałeś. Możesz już ze mnie zejść.
Uniósł brwi, uśmiechając się złowieszczo. Co on planował?
W tym samym czasie zaskrzypiały drzwi i jak na komendę obaj obróciliśmy głowy w ich stronę. Z ręką w kieszeni i znudzoną miną wpatrywał się w nas Mikey. Po chwili jednak wyraz jego twarzy zmienił się w bardziej przyjemniejszy i uśmiechnął się.
Kątem oka spojrzałem na Gerarda, który szczerzył się do brata. Nie pomyślał o tym, żeby może ze mnie zejść? No skądże.
 - Frank, widzę, że zostałeś.
 - Na to.. Na to wygląda. - wymamrotałem.
Mikey zaśmiał się krótko i rzucił, że chyba nas już zostawi i zniknął za drzwiami. Przez moment spoglądałem w miejsce, w którym stał wcześniej, ale odwróciłem wzrok na Gerarda. Kolejny raz próbowałem się wyszarpać z jego 'uścisku'. Kolejny raz mi się nie udało. Byłem zdany na jego wolę.
 - Poważnie mówię, daj mi wstać.
 - Ale wygrałem?
 - Wygrałeś, wygrałeś. - przewróciłem oczami.
***
Po uwolnieniu się od czerwonowłosego, stałem w jego łazience i tępo wpatrywałem w lustro. Wyglądałem okropnie. Wyglądałem jak trup. Wyglądałem jak śmieć. Jak nic nie warty człowiek. Co ja tam w ogóle robiłem? Jak mogłem tak stać przed Gerardem?
Nie dziwę się, że nic do mnie nie czuł. Bo kto by mógł? Do takiego kompletnego zera? Oparłem dłonie o porcelanowy zlew koloru kości słoniowej. W łazience było dość ciemno, czarne kafelki dodawały swojego mrocznego uroku. Białe elementy i kilka małych lampeczek ściennych, których światło raziło w oczy, kontrastowały z ciemną reszta.
Przetarłem swoje podkrążone oczy i przemyłem je szybko lodowatą wodą. Niewiele pomogło. W sumie, i tona kosmetyków nie sprawiłaby, że wyglądałbym na w miarę funkcjonującego człowieka.
Przejechałem dłonią po moich wystających na piersi kościach. Nigdy nie mogłem stać się bardziej umięśniony, od kiedy pamiętam byłem taki kościsty. Innymi słowy, byłem okropny! Pokręciłem głową i wsunąłem na siebie granatową koszulkę, którą dał mi Gerard. Podniosłem ją do nosa i wciągnąłem jej zapach. Jego zapach.
Zachwiałem się. Szybkim krokiem i z wciśniętym uśmiechem na twarzy wyszedłem z łazienki. Gerard stał przy oknie z melancholijną miną. Wyglądał na wyjątkowo zamyślonego.
 - Co robisz? - spytałem cicho, zatrzymując się parę kroków przed nim.
 - Oh, na dworze jest tak ładnie. - mruknął, nie spoglądając na mnie.
 - Faktycznie. - spojrzałem za szybę. - Wiesz, nigdy nie potrafiłem zachwycać się pogodą czy naturą.
 - Jeśli się nie ma nikogo, i siedzi się cały dzień w ciemnym pokoju wpatrzony w biegnące słońce... Z czasem po prostu nauczyłem doceniać się tego piękno.
Spojrzał na mnie wzrokiem, którego znaczenia nie umiałem odgadnąć. Czemu? Byłem, jestem beznadziejny!
 - Ja.. Ja będę się już zbierać. Muszę wracać do domu. - pomyślałem o tym, ile wiadomości zostawiła mi mama na komórce, która była w samochodzie. Ojj.
 - Nie zjesz nic?
Pokręciłem głową a on wlepił we mnie zmartwione oczy. Natychmiast oderwał się od okna. Wsunął dłoń we włosy i przeczesał je delikatnie, kilkoma ruchami ręką. Parę kosmyków opadło mu na twarz. Jak zwykle, zostawił je tak niesfornie ułożone. Dlaczego ja musiałem uwielbiać każdy pojedynczy element Gerarda Way'a?!
Dobra, muszę dać sobie spokój. Dam sobie radę. Muszę po prostu przestać o nim myśleć. Spokojnie, będzie ok. Będzie ok, będzie ok.
Już to widzę.
Zeszliśmy na dół rozmawiając na jakieś głupie tematy. Zastanawiałem się jak to będzie, kiedy już wrócę. On tutaj, ja w Newark. Będziemy sms'ować, mailować? Przyjeżdżać do siebie? A raczej ja do niego bo on chyba nie ma w planach wracać. I co, ma zamiar znowu rzucić szkołę? Kolejny rok zaczynać od początku?
Sięgnąłem do klamki od drzwi wejściowych, jednak szybko cofnąłem dłoń. Miałem jeszcze coś do powiedzenia. Odwróciłem się do niego. Stał niecały metr za mną i uśmiechał się szeroko. Ale czy szczerze? Miałem nadzieję. Jedyne co chciałem, to żeby był szczęśliwy. Nic więcej.
 - Wiesz - zacząłem powoli, skupiając swój wzrok na jego błyszczących oczach. - Pamiętaj o tym, że ja będę na Ciebie czekać w Newark. Rozumiem to, że nie chcesz wracać.. Ale chcę abyś zrozumiał, że ja jestem i będę przy Tobie! Chcę byś wrócił ze mną. Przy mnie będziesz bezpieczny, rozumiesz? Nic Ci się nie stanie. Będę Cię chronił.
Spuścił wzrok, rozchylając lekko wargi. Wbił ręce w kieszeń luźnej bluzy, oddychając ciężko. Czyżbym znowu powiedział za dużo? Nie, to szczera prawda, chciałem żeby wrócił razem ze mną.
 - Proszę, Gee.. Zaufaj mi!
 - Łatwo Ci powiedzieć - mruknął.
 - Będę na Ciebie czekał.
W jednej sekundzie oczy zaczęły mnie piec. Czułem łzy, które napływały do oczu, jednak uśmiechnąłem się szeroko i w miarę prawdziwie, by nie zobaczył kolejny raz mnie płaczącego.
 - Będziesz? - spytał cicho.
 - W każdej chwili.
Odwróciłem się na pięcie i szarpnięciem otworzyłem drzwi.
Stanąłem oko w oko z wysokim mężczyzną. Podniosłem głowę by spojrzeć mu prosto w twarz. Mimo, że nie widziałem go nigdy wcześniej, zdawał mi się być znajomy. Spoglądał na mnie przystojny blondyn w czarnej, skórzanej kurtce i dłońmi wsuniętymi w kieszenie przetartych jeansów.
Spojrzałem na Gerarda, w którego oczach nagle pojawił się błysk. Taki, który mamy po zobaczeniu rzeczy, której tak bardzo się pragnie. Który mamy po zobaczeniu osoby, za którą tak bardzo tęsknimy. Którą kochamy.
Blondyn olśniewał nas swoim uśmiechem, jakby wprost z okładki magazynu o celebrytach. Nie mogłem zaprzeczyć, był wyjątkowo przystojny. Zaczesane jasne włosy, duże, błękitne oczy, niebanalna sylwetka. Kiedyś mógłbym uznać go za ideał, ale no cóż.. Nie mogłem już, moje serce było zajęte
Po chwili usłyszałem złamany głos Gerarda.
- Co tu robisz, James?