Po dość długiej przerwie, nareszcie jest kolejny rozdział :) Więc łapcie i cieszcie się wszyscy :)
***
W
jednej chwili poczułem, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Cała
krew odpłynęła z głowy i chyba gdzieś wyparowała, bo straciłem
czucie w każdej kończynie. Wpatrywałem się nieprzerwanie w
gościa, nie poruszywszy się nawet na centymetr. James, James,
James... Do cholery, kim jesteś? Co robisz tutaj? Dlaczego Gerard
patrzy na Ciebie w ten sposób?
Próbowałem
przypomnieć sobie cokolwiek, co mogłoby mi pomóc. Choć to
wszystko zdawało się trwać ułamki sekund, mój mózg pracował na
najwyższych obrotach. Powracałem do każdej naszej wspólnej
rozmowy z Gerardem, odtwarzałem każdą jego wypowiedź,
przypominałem sobie każde jego słowo po kolei, wyszukując w nim
tego jednego imienia.
James.
Zakochałem
się w pewnym chłopaku. Nazywał się James. (…) Byliśmy
przyjaciółmi. Zawsze mówił, że nigdy się nie rozstaniemy. Że
nigdy mnie nie opuści. (…) Przed pewną dyskotekę wyznałem mu
to. Że jest dla mnie kimś więcej niż przyjacielem. Powiedział,
że on tego nie czuje, ale to zostanie między nami. Dlaczego nie
poznałem się na nim wcześniej?
To
nie mogło tak być. Nie w ten sposób. To nie mógł być on, ten
sam pieprzony James. Ten który go zranił, który doprowadził to
tego wszystkiego! Czyżby teraz stał przed nim, przede mną? O tak,
zwyczajnie, najnormalniej w świecie, świdrując nas swoimi
lśniącymi oczami.
- Gerard, tyle się
nie widzieliśmy.
Stanąłem bokiem,
by móc jednocześnie widzieć blondyna i Gerarda. Mojego Gerarda, do
cholery! Dobrze wiedziałem jednak, że tak nie jest. Nie miałem do
niego ani odrobiny, ani najmniejszego ułamka prawa. Musiałem
przywyknąć do tego, ale to nie było łatwe w żadnym stopniu.
Kolejny raz to
wszystko uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą. Wiadro niewidzialnej
wody wylało się na mnie, wybudzając z tego przedziwnego letargu.
Zamrugałem oczami, nareszcie zdolny do jakiegokolwiek ruchu. Choć
mogłem sądzić, że to coś pomoże, że w ten cudowny sposób
James się rozpłynie, to przecież dobrze wiedziałem, że tak się
nie stanie.
Gerard bezgłośnie
wpatrywał się w blondyna. Po prostu stał, on również nie ruszył
się z miejsca. Dla niego musiało to być jeszcze gorsze niż dla
mnie. Przecież mnie nic nie łączyło z tym obcym mężczyzną. A
jego? Tyle cholernych wspomnień o których chciałby zapomnieć. A
teraz on śmiał zjawiać się w jego domu.
- Przyszedłem nie w
porę?
Blondyn wyglądał
na naprawdę zmartwionego. Zdawał się wzrokiem przepraszać za
swoją obecność, lecz jednocześnie wydawać by się mogło, że
jedyne czego pragnie, to paść w ramiona Gerarda.
Może chciał go
tylko i wyłącznie przeprosić? Ale czy przeprosiny były
wystarczające? Za ten cały ból? Mogłem nazywać to jak chciałem,
tak naprawdę nie miałem pojęcia o ich relacji, o tym, co jeden
zrobił drugiemu, o tym co ich łączyło.
Słońce uderzało
w moją twarz, próbując dać mi do zrozumienia, że to nie moja
sprawa. Że to ja powinienem czuć się nie na miejscu. Ale tak
bardzo nie chciałem opuścić w tamtej chwili czerwonowłosego, że
to pokonało dumę.
- Przepraszam, jeśli
przeszkadzam, przyjdę później-
- Nie. - Gerard
odezwał po raz pierwszy, od tej chwili.. Długiej, czy krótkiej?
Mogła trwać kilka sekund a może i godzin, to wszystko zlewało
się w jedność. - Zostań.
Ten głos. Jego
głos. Niepewny i łamliwy. Szczery i niski. Spojrzałem na niego,
choć wprawdzie bałem się, co zastanę w jego oczach. Strach,
miłość, ból? A może wszystko w jednym? Boże, tak bardzo nie
chciałem, aby cierpiał. Obiecałem mu, że go obronię. Że przy
mnie będzie bezpieczny.
Wpatrywał się w
Jamesa jak w obrazek. Owszem, widziałem w Gerardzie miłość ale
strach i ból gdzieś zniknęły, zastąpione błyskiem w jego
oczach. I nawet nie zauważyłem, jak w środku zacząłem zwijać
się z zazdrości. Na mnie nigdy nie spojrzał w ten sposób, to
tego blondyna raczył tym spojrzeniem, którego pragnąłem.
James, usłyszawszy
Gerarda, natychmiast się wyprostował. Nie dziwiłem się Gerardowi,
że patrzył na niego jak na objawienie pańskie, bo było na co
patrzeć. Był naprawdę przystojny. Ta przystojność zwyczajnie
owiewała go jak złoty pył, czarując wszystkich dookoła, by z
każdą kolejną sekundą mogli znaleźć w nim coś piękniejszego.
- Mówisz poważnie,
Gerard?
Błękitne tęczówki
zalśniły tym blaskiem, który przed chwilą widziałem u
czerwonowłosego. Coraz bardziej czułem się jak stary pies, w
czasie kiedy rodzinka zafunduje sobie młodego szczeniaka. Czy w
ogóle mogłem się tak czuć? Nie należałem do rodziny Gerarda,
nie ważne jak bardzo tego chciałem. Nie miało znaczenia to, jak
szczęśliwy czułem się w jego towarzystwie. To, że kiedy go
widziałem, serce zatrzymywało się na moment, by za chwilę zacząć
bić trzy razy szybszym tempem. To, że kiedy był blisko całe moje
ciało wypełniały endorfiny, jakby wszystko inne, które się nie
liczyło, zniknęło.
Jakkolwiek żałośnie
to brzmiało, patrząc na tego chłopaka, na te rozwichrzone w
nieładzie, czerwone włosy, na szmaragdowe oczy, w których próżno
było doszukiwać się odcieni szarości, na malinowe, rozchylone
usta, których już chciałem posmakować i trzymać na sobie ten
smak na zawsze, czułem się zakochany. Tak, zakochany. Cudownie
szczęśliwy, wniebowzięty.
Kochałem go.
Kocham go.
A teraz mogłem to
stracić. Cholera, przecież sam Gerard powiedział, że nie możemy
być razem. Ale powiedział również, że jak tylko wyjedzie to
zapomni, że istniałem. A jednak. A
jednak jesteś tutaj, Iero, jako jego przyjaciel. I to oznacza, że
jesteś zobowiązany go chronić. Przed wszystkim, co mogłoby go
zranić. Przed całym Złem tego świata.
James. Był również
ten pieprzony James. To on był przerastającym mnie problemem. I to
na niego nie mogłem nic poradzić. Nie mogłem nic poradzić, na
miłość, którą widziałem w ich oczach. Nie ważne, czy chciałem
czy nie, to już nie była moja sprawa.
Spojrzałem na
Gerarda, kiedy to on pokiwał powoli głową, wciąż nie spuszczając
wzroku z blondyna. Kilka kosmyków opadło mu na czoło i kolejny raz
tak bardzo chciałem podejść i delikatnie odgarnąć te niesforne
włosy za ucho. Musiałem, po prostu musiałem stamtąd
odejść, uciec, wybiec, zapaść się pod ziemię, w jakikolwiek
sposób zniknąć i zostawić ich samych. Gołym okiem było widać,
że obaj tego właśnie chcą. A ja co? A ja nie potrafiłem się
ruszyć.
Czułem się tak,
jakbym przeszkodził w najbardziej intymnym momencie, jaki mógł
mieć miejsce na świecie. I wtedy to do mnie dotarło. Że tylko
przeszkadzam. I kolejny raz tego dnia, to wybudziło mnie z
otępienia, które co chwila nawiedzało moje ciało.
- Gerard, ja już-
Chyba- To znaczy- Mam tylko na myśli, że-
Policzki płonęły
mi żywym ogniem, każda kropla krwi zaczęła wrzeć a każdy mięsie
stracił jakby swoje neurony i nie odczuwał już nic. Nie potrafiłem
ułożyć logicznego zdania. Język plątał się, tak jak plątały
się słowa w umyśle. Wyrazy traciły swoje znaczenie a zdania
jakikolwiek logiczny sens, wszystko zostało zastąpione pustką.
Jego wzrok spoczął
na mnie. Prawie nieznacznie uniósł kącik ust a ten blask w oczach
nie zniknął. I choć może była to kwestia sekund, milisekund,
nanosekund, nie ważne, potrzebowałem tego. Potrzebowałem tej
nadziei, że i na mnie może spojrzeć w tej sposób, jak powietrza.
I to światło w tych zielonych tęczówkach, było jedynym światłem
jakie widziałem. Jedynym, jakie mogłem widzieć. I pustka znowu
wypełniła się nadzieją, szczęściem, nierównym biciem serca i
tym nieznanym mi uczuciem, które wypełniało moje wnętrze.
Ale on zrozumiał
nawet tę moją pokręconą mowę.
- Jasne. Odprowadzę
Cię. - rzekł powoli, ruszając się z miejsca ociężale, na co i
ja poruszyłem się odruchowo.
Po
chwili stał tuż przy mnie, czułem jego zapach, który znałem na
pamięć. Zapach na tyle unikalny, na ile wyjątkowy jest Gerard Way.
Uniosłem na niego wzrok, ponownie szukając tego cudownego światła.
Ale jego oczy zgasły ponownie, jakbym nie zasługiwał na jego
obecność przy mnie.
W
jednej sekundzie przypomniałem sobie jego wzrok, kiedy walczyliśmy
na jego łóżku, kiedy ściskał moje nadgarstki a nasze twarze
dzieliła zdecydowanie niebezpieczna odległość. I choć nawet nie
wiedziałem, o co była nasza walka, to dopiero teraz zdałem sobie
sprawę, że to spojrzenie, którym darzył Jamesa... Widziałem je
już wcześniej. Dlaczego zrozumiałem to dopiero wtedy?
Patrzył
tak na mnie wtedy na jego łóżku. Patrzył tak wtedy w nocy, przy
moim samochodzie, kiedy mokre od deszczu kosmyki przykleiły się do
jego czoła. Patrzył tak na mnie wtedy, kiedy wyznałem mu miłość
na peronie. Kiedy śpiewałem piosenkę, którą on zaśpiewał mi
kiedyś.
Nie
widzisz, co ze mną robisz? Chce być Twoim straconym chłopcem.
Ostatnią szansą, lepszą rzeczywistością.
I choć wtedy w jego spojrzeniu widziałem zimno, jakim cudem nie
dostrzegałem tego lśnienia w tych zielonych tęczówkach? Co się
stało, że to nagle jakby wróciło i uderzyło we mnie jak japoński
pociąg z zawrotną prędkością? Dlaczego teraz, a nie kiedy
indziej?
Ale
teraz były puste. A może znowu nie dostrzegam tego blasku? Może to
Gerard tak dokładnie go ukrywa? Nie, to by było za wiele. Musiałem,
tak zwyczajnie na świecie musiałem zrozumieć, że nic nigdy między
nami nie będzie. To skończone.
Nie
zauważyłem, kiedy znaleźliśmy się przy moim samochodzie a ja
nieprzerwanie wpatrywałem się w jego oczy. Serce pompowało krew
coraz i coraz szybciej, ale ogień na skórze jakby ustąpił czemuś,
czego nie mogłem zrozumieć. Za często ogarniały mnie uczucia,
których dotychczas nie znałem i dzięki którym odlatywałem w
jakby inną rzeczywistość.
- Dziękuję.
Zorientowałem
się, że ja sam to powiedziałem, dopiero kiedy brwi Gerarda uniosły
się lekko, a czoło zmarszczyło nieznacznie.
- Za
co?
- Dobrze
wiesz. - słowa wypływały ze mnie samoistnie, jakby mówiła je
całkiem obca osoba. Nie panowałem nad nimi, a jednak wydobywały
się z moich ust, brzmiały moim głosem, jak gdyby nigdy nic. - Nie
chcę się narzucać. - oh, dobre sobie. I mówię to ja. Albo
ktokolwiek w moim imieniu. - Ale naprawdę chcę, abyś wrócił do
Newark. Proszę Cię. Jeśli nie chcesz dać mi szansy, daj szansę
chociaż temu miejscu.
I
to ostatnie zdanie, jakby dotknęło Gerarda w samo serce, bo drgnął,
chyba sam nie zdając sobie z tego sprawy. Nie mówił nic, a ja
byłem prawie pewien, że w jego głowie przewija się moja
wypowiedź. Wiedziałem, że powinienem już jechać. Ale musiałem
się z nim pożegnać a nie miałem pojęcia jak. Zwykłe „cześć”?
Przecież tak nie mogło być. Uścisk dłoni? Objęcie? Cholera, co
miałem zrobić?
Czerwonowłosy
spuścił nagle wzrok i pokiwał głową, chyba bardziej do samego
siebie, niż do mnie. W jednej chwili zaczął wyłamywać sobie
palce u dłoni. Słyszałem jak strzelają mu malutkie kosteczki, ale
nie chciałem mu tego przerywać. Była jego kolej na odpowiedź, a
jeśli jest nią cisza lub strzelanie palcami, nie miałem wyjścia,
jak tylko ją zaakceptować.
Ale
tak cholernie chciałem poczuć jego ciepło i najzwyczajniej w
świecie się do niego przytulić. Musiałem odgonić tę myśli, gdy
spojrzał na mnie a tym razem jego oczy lśniły. I znowu nie
wiedziałem co o tym myśleć.
- Wszystko
będzie dobrze, prawda, Frankie?
Było
to bardziej stwierdzenie, niż pytanie. Jakby był pewien, że
przecież wszystko będzie wspaniale, wystarczy tylko to powiedzieć
a tak właśnie się stanie.
- Oczywiście-
W
połowie mojej odpowiedzi, nagle oderwał się od maski auta i w
mgnieniu oka zniknął po drugiej stronie ulicy. Więc to wszystko?
Tylko tyle? „Prawda,
Frankie?” i
koniec?
Zatrzasnąłem
drzwi i zacisnąłem drżące ręce na kierownicy. Nie miałem
najmniejszej ochoty patrzeć na leżący obok telefon. I tak
wiedziałem co tam zastanę, ale nie to zaprzątało moje myśli.
Przynajmniej 50
nieodebranych połączeń od: Mama.
Wszystko
będzie dobrze.
Wszystko
będzie dobrze.
Wszystko
będzie dobrze.
Gerard
tak powiedział. Nie ma więc wyjścia, żeby było inaczej.
Na
samą myśl o tym, usta samoistnie wyciągnęły się w uśmiechu.
Będzie
dobrze.