niedziela, 25 maja 2014

"I don't believe in love" rozdz. XIII

   Po dość długiej przerwie, nareszcie jest kolejny rozdział :) Więc łapcie i cieszcie się wszyscy :) 
***
     W jednej chwili poczułem, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Cała krew odpłynęła z głowy i chyba gdzieś wyparowała, bo straciłem czucie w każdej kończynie. Wpatrywałem się nieprzerwanie w gościa, nie poruszywszy się nawet na centymetr. James, James, James... Do cholery, kim jesteś? Co robisz tutaj? Dlaczego Gerard patrzy na Ciebie w ten sposób?
     Próbowałem przypomnieć sobie cokolwiek, co mogłoby mi pomóc. Choć to wszystko zdawało się trwać ułamki sekund, mój mózg pracował na najwyższych obrotach. Powracałem do każdej naszej wspólnej rozmowy z Gerardem, odtwarzałem każdą jego wypowiedź, przypominałem sobie każde jego słowo po kolei, wyszukując w nim tego jednego imienia.
    James.
     Zakochałem się w pewnym chłopaku. Nazywał się James. (…) Byliśmy przyjaciółmi. Zawsze mówił, że nigdy się nie rozstaniemy. Że nigdy mnie nie opuści. (…) Przed pewną dyskotekę wyznałem mu to. Że jest dla mnie kimś więcej niż przyjacielem. Powiedział, że on tego nie czuje, ale to zostanie między nami. Dlaczego nie poznałem się na nim wcześniej?
     To nie mogło tak być. Nie w ten sposób. To nie mógł być on, ten sam pieprzony James. Ten który go zranił, który doprowadził to tego wszystkiego! Czyżby teraz stał przed nim, przede mną? O tak, zwyczajnie, najnormalniej w świecie, świdrując nas swoimi lśniącymi oczami.
     - Gerard, tyle się nie widzieliśmy.
     Stanąłem bokiem, by móc jednocześnie widzieć blondyna i Gerarda. Mojego Gerarda, do cholery! Dobrze wiedziałem jednak, że tak nie jest. Nie miałem do niego ani odrobiny, ani najmniejszego ułamka prawa. Musiałem przywyknąć do tego, ale to nie było łatwe w żadnym stopniu.
     Kolejny raz to wszystko uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą. Wiadro niewidzialnej wody wylało się na mnie, wybudzając z tego przedziwnego letargu. Zamrugałem oczami, nareszcie zdolny do jakiegokolwiek ruchu. Choć mogłem sądzić, że to coś pomoże, że w ten cudowny sposób James się rozpłynie, to przecież dobrze wiedziałem, że tak się nie stanie.
     Gerard bezgłośnie wpatrywał się w blondyna. Po prostu stał, on również nie ruszył się z miejsca. Dla niego musiało to być jeszcze gorsze niż dla mnie. Przecież mnie nic nie łączyło z tym obcym mężczyzną. A jego? Tyle cholernych wspomnień o których chciałby zapomnieć. A teraz on śmiał zjawiać się w jego domu.
    - Przyszedłem nie w porę?
     Blondyn wyglądał na naprawdę zmartwionego. Zdawał się wzrokiem przepraszać za swoją obecność, lecz jednocześnie wydawać by się mogło, że jedyne czego pragnie, to paść w ramiona Gerarda.
     Może chciał go tylko i wyłącznie przeprosić? Ale czy przeprosiny były wystarczające? Za ten cały ból? Mogłem nazywać to jak chciałem, tak naprawdę nie miałem pojęcia o ich relacji, o tym, co jeden zrobił drugiemu, o tym co ich łączyło.
     Słońce uderzało w moją twarz, próbując dać mi do zrozumienia, że to nie moja sprawa. Że to ja powinienem czuć się nie na miejscu. Ale tak bardzo nie chciałem opuścić w tamtej chwili czerwonowłosego, że to pokonało dumę.
     - Przepraszam, jeśli przeszkadzam, przyjdę później-
    - Nie. - Gerard odezwał po raz pierwszy, od tej chwili.. Długiej, czy krótkiej? Mogła trwać kilka sekund a może i godzin, to wszystko zlewało się w jedność. - Zostań.
     Ten głos. Jego głos. Niepewny i łamliwy. Szczery i niski. Spojrzałem na niego, choć wprawdzie bałem się, co zastanę w jego oczach. Strach, miłość, ból? A może wszystko w jednym? Boże, tak bardzo nie chciałem, aby cierpiał. Obiecałem mu, że go obronię. Że przy mnie będzie bezpieczny.
     Wpatrywał się w Jamesa jak w obrazek. Owszem, widziałem w Gerardzie miłość ale strach i ból gdzieś zniknęły, zastąpione błyskiem w jego oczach. I nawet nie zauważyłem, jak w środku zacząłem zwijać się z zazdrości. Na mnie nigdy nie spojrzał w ten sposób, to tego blondyna raczył tym spojrzeniem, którego pragnąłem.
     James, usłyszawszy Gerarda, natychmiast się wyprostował. Nie dziwiłem się Gerardowi, że patrzył na niego jak na objawienie pańskie, bo było na co patrzeć. Był naprawdę przystojny. Ta przystojność zwyczajnie owiewała go jak złoty pył, czarując wszystkich dookoła, by z każdą kolejną sekundą mogli znaleźć w nim coś piękniejszego.
     - Mówisz poważnie, Gerard?
     Błękitne tęczówki zalśniły tym blaskiem, który przed chwilą widziałem u czerwonowłosego. Coraz bardziej czułem się jak stary pies, w czasie kiedy rodzinka zafunduje sobie młodego szczeniaka. Czy w ogóle mogłem się tak czuć? Nie należałem do rodziny Gerarda, nie ważne jak bardzo tego chciałem. Nie miało znaczenia to, jak szczęśliwy czułem się w jego towarzystwie. To, że kiedy go widziałem, serce zatrzymywało się na moment, by za chwilę zacząć bić trzy razy szybszym tempem. To, że kiedy był blisko całe moje ciało wypełniały endorfiny, jakby wszystko inne, które się nie liczyło, zniknęło.
     Jakkolwiek żałośnie to brzmiało, patrząc na tego chłopaka, na te rozwichrzone w nieładzie, czerwone włosy, na szmaragdowe oczy, w których próżno było doszukiwać się odcieni szarości, na malinowe, rozchylone usta, których już chciałem posmakować i trzymać na sobie ten smak na zawsze, czułem się zakochany. Tak, zakochany. Cudownie szczęśliwy, wniebowzięty.
     Kochałem go.
     Kocham go.
     A teraz mogłem to stracić. Cholera, przecież sam Gerard powiedział, że nie możemy być razem. Ale powiedział również, że jak tylko wyjedzie to zapomni, że istniałem. A jednak. A jednak jesteś tutaj, Iero, jako jego przyjaciel. I to oznacza, że jesteś zobowiązany go chronić. Przed wszystkim, co mogłoby go zranić. Przed całym Złem tego świata.
     James. Był również ten pieprzony James. To on był przerastającym mnie problemem. I to na niego nie mogłem nic poradzić. Nie mogłem nic poradzić, na miłość, którą widziałem w ich oczach. Nie ważne, czy chciałem czy nie, to już nie była moja sprawa.
    Spojrzałem na Gerarda, kiedy to on pokiwał powoli głową, wciąż nie spuszczając wzroku z blondyna. Kilka kosmyków opadło mu na czoło i kolejny raz tak bardzo chciałem podejść i delikatnie odgarnąć te niesforne włosy za ucho. Musiałem, po prostu musiałem stamtąd odejść, uciec, wybiec, zapaść się pod ziemię, w jakikolwiek sposób zniknąć i zostawić ich samych. Gołym okiem było widać, że obaj tego właśnie chcą. A ja co? A ja nie potrafiłem się ruszyć.
     Czułem się tak, jakbym przeszkodził w najbardziej intymnym momencie, jaki mógł mieć miejsce na świecie. I wtedy to do mnie dotarło. Że tylko przeszkadzam. I kolejny raz tego dnia, to wybudziło mnie z otępienia, które co chwila nawiedzało moje ciało.
     - Gerard, ja już- Chyba- To znaczy- Mam tylko na myśli, że-
     Policzki płonęły mi żywym ogniem, każda kropla krwi zaczęła wrzeć a każdy mięsie stracił jakby swoje neurony i nie odczuwał już nic. Nie potrafiłem ułożyć logicznego zdania. Język plątał się, tak jak plątały się słowa w umyśle. Wyrazy traciły swoje znaczenie a zdania jakikolwiek logiczny sens, wszystko zostało zastąpione pustką.
     Jego wzrok spoczął na mnie. Prawie nieznacznie uniósł kącik ust a ten blask w oczach nie zniknął. I choć może była to kwestia sekund, milisekund, nanosekund, nie ważne, potrzebowałem tego. Potrzebowałem tej nadziei, że i na mnie może spojrzeć w tej sposób, jak powietrza. I to światło w tych zielonych tęczówkach, było jedynym światłem jakie widziałem. Jedynym, jakie mogłem widzieć. I pustka znowu wypełniła się nadzieją, szczęściem, nierównym biciem serca i tym nieznanym mi uczuciem, które wypełniało moje wnętrze.
     Ale on zrozumiał nawet tę moją pokręconą mowę.
     - Jasne. Odprowadzę Cię. - rzekł powoli, ruszając się z miejsca ociężale, na co i ja poruszyłem się odruchowo.
     Po chwili stał tuż przy mnie, czułem jego zapach, który znałem na pamięć. Zapach na tyle unikalny, na ile wyjątkowy jest Gerard Way. Uniosłem na niego wzrok, ponownie szukając tego cudownego światła. Ale jego oczy zgasły ponownie, jakbym nie zasługiwał na jego obecność przy mnie.
     W jednej sekundzie przypomniałem sobie jego wzrok, kiedy walczyliśmy na jego łóżku, kiedy ściskał moje nadgarstki a nasze twarze dzieliła zdecydowanie niebezpieczna odległość. I choć nawet nie wiedziałem, o co była nasza walka, to dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że to spojrzenie, którym darzył Jamesa... Widziałem je już wcześniej. Dlaczego zrozumiałem to dopiero wtedy?
     Patrzył tak na mnie wtedy na jego łóżku. Patrzył tak wtedy w nocy, przy moim samochodzie, kiedy mokre od deszczu kosmyki przykleiły się do jego czoła. Patrzył tak na mnie wtedy, kiedy wyznałem mu miłość na peronie. Kiedy śpiewałem piosenkę, którą on zaśpiewał mi kiedyś.
     Nie widzisz, co ze mną robisz? Chce być Twoim straconym chłopcem. Ostatnią szansą, lepszą rzeczywistością.
     I choć wtedy w jego spojrzeniu widziałem zimno, jakim cudem nie dostrzegałem tego lśnienia w tych zielonych tęczówkach? Co się stało, że to nagle jakby wróciło i uderzyło we mnie jak japoński pociąg z zawrotną prędkością? Dlaczego teraz, a nie kiedy indziej?
     Ale teraz były puste. A może znowu nie dostrzegam tego blasku? Może to Gerard tak dokładnie go ukrywa? Nie, to by było za wiele. Musiałem, tak zwyczajnie na świecie musiałem zrozumieć, że nic nigdy między nami nie będzie. To skończone.
     Nie zauważyłem, kiedy znaleźliśmy się przy moim samochodzie a ja nieprzerwanie wpatrywałem się w jego oczy. Serce pompowało krew coraz i coraz szybciej, ale ogień na skórze jakby ustąpił czemuś, czego nie mogłem zrozumieć. Za często ogarniały mnie uczucia, których dotychczas nie znałem i dzięki którym odlatywałem w jakby inną rzeczywistość.
     - Dziękuję.
     Zorientowałem się, że ja sam to powiedziałem, dopiero kiedy brwi Gerarda uniosły się lekko, a czoło zmarszczyło nieznacznie.
     - Za co?
     - Dobrze wiesz. - słowa wypływały ze mnie samoistnie, jakby mówiła je całkiem obca osoba. Nie panowałem nad nimi, a jednak wydobywały się z moich ust, brzmiały moim głosem, jak gdyby nigdy nic. - Nie chcę się narzucać. - oh, dobre sobie. I mówię to ja. Albo ktokolwiek w moim imieniu. - Ale naprawdę chcę, abyś wrócił do Newark. Proszę Cię. Jeśli nie chcesz dać mi szansy, daj szansę chociaż temu miejscu.
     I to ostatnie zdanie, jakby dotknęło Gerarda w samo serce, bo drgnął, chyba sam nie zdając sobie z tego sprawy. Nie mówił nic, a ja byłem prawie pewien, że w jego głowie przewija się moja wypowiedź. Wiedziałem, że powinienem już jechać. Ale musiałem się z nim pożegnać a nie miałem pojęcia jak. Zwykłe „cześć”? Przecież tak nie mogło być. Uścisk dłoni? Objęcie? Cholera, co miałem zrobić?
     Czerwonowłosy spuścił nagle wzrok i pokiwał głową, chyba bardziej do samego siebie, niż do mnie. W jednej chwili zaczął wyłamywać sobie palce u dłoni. Słyszałem jak strzelają mu malutkie kosteczki, ale nie chciałem mu tego przerywać. Była jego kolej na odpowiedź, a jeśli jest nią cisza lub strzelanie palcami, nie miałem wyjścia, jak tylko ją zaakceptować.
     Ale tak cholernie chciałem poczuć jego ciepło i najzwyczajniej w świecie się do niego przytulić. Musiałem odgonić tę myśli, gdy spojrzał na mnie a tym razem jego oczy lśniły. I znowu nie wiedziałem co o tym myśleć. 
     - Wszystko będzie dobrze, prawda, Frankie?
     Było to bardziej stwierdzenie, niż pytanie. Jakby był pewien, że przecież wszystko będzie wspaniale, wystarczy tylko to powiedzieć a tak właśnie się stanie.
     - Oczywiście-
     W połowie mojej odpowiedzi, nagle oderwał się od maski auta i w mgnieniu oka zniknął po drugiej stronie ulicy. Więc to wszystko? Tylko tyle? „Prawda, Frankie?” i koniec?
     Zatrzasnąłem drzwi i zacisnąłem drżące ręce na kierownicy. Nie miałem najmniejszej ochoty patrzeć na leżący obok telefon. I tak wiedziałem co tam zastanę, ale nie to zaprzątało moje myśli. Przynajmniej 50 nieodebranych połączeń od: Mama.
     Wszystko będzie dobrze.
     Wszystko będzie dobrze.
     Wszystko będzie dobrze.
     Gerard tak powiedział. Nie ma więc wyjścia, żeby było inaczej.
     Na samą myśl o tym, usta samoistnie wyciągnęły się w uśmiechu.

    Będzie dobrze. 

niedziela, 4 maja 2014

One shot: "The Drug In Me Is You"

Krótki shot, by odwrócić moją uwagę od bierzmowania. Napisany szybko i szybko sprawdzany. Mam nadzieję, że się spodoba :)

***
The Drug In Me Is You

  Dlaczego pamiętam całe moje poprzednie życie jako rozmyte wspomnienia? Ahh, no tak. Może dlatego, że to było kilka miesięcy temu, przed tym wszystkim. Przed moją próbą dostania się do armi umarlaków. Przed pobytem w jebanym szpitalu, na terapii, która nic mi nie mogła pomóc. Ze mną było już okay, już dawno było w porządku. Znalazłem powód, by żyć. Znalazłem sens mojego istnienia, by ciągnąć je dalej.. Nikt nie mógł mi go zabrać.

  Czasem ludzie mają wysokie wzniesienia i niskie upadki. W tamtym czasie było ze mną słabo. Naprawdę słabo. Wszystko nagle stało się czarno-białym filmem, bez słów, bez dźwięku, bez uczuć. Nie, nie usprawiedliwiam się. To była moja wina, ciągle jest.

  Udało mi się i jest już lepiej. Jestem zwycięzcą, wygrałem to coś o czym inni mogą marzyć przez całe życie. Wygrałem szczęście.

  Odwróciłem wzrok od mojego szczęścia, spoglądając na drzwi baru. Naszego baru, do którego tak często zaglądaliśmy. Czy tu wszystko się zaczęło? Nie pamiętam, lecz tak bardzo bym chciał. Nigdy nie będę już w stanie przypomnieć sobie jego oczu, jego dotyku, tego wszystkiego przed tym, co się stało.

  Poczułem muśnięcie jego dłoni po moim nadgarstku. Delikatnie i powoli. Jak na dżentelmena przystało. Jakby prosił o ten dotyk, jakby czekał na pozwolenie. A ja się nie zgodziłem. To tak cholernie dziwne. Byliśmy parą.. Parą? Dziewczyna, chłopak, rzyganie tęczą, te sprawy? Nie, chyba nie. Po prostu łączyło nas coś, czego obaj nie umieliśmy wyjaśnić. Kochałem go? Czułem to dziwne podniecenie, gdy o nim myślałem, gdy był blisko, gdy słyszałem jego głos, gdy czułem jego zapach, gdy patrzyłem na jego nagie ciało. Tylko ten uśmiech, rozświetlajacy jego twarz potrafił sprawić, że i ja stawałem się szczęśliwszy.

  Niby byliśmy razem, lecz nigdy nie trzymaliśmy się za dłonie. Coś blokowało ten dotyk. Ja? On? Coś. Zdawało sie, że złączenie naszych rąk to ten jeden krok za daleko. Nie byliśmy na to gotowi, albo po prostu nie chcieliśmy być. Bałem się, że ten głupi dotyk mógłby zniszczyć to co między nami było. Dziwne, bo nawet sami nie potrafiliśmy zdefiniować, jakim uczuciem było to, które nas łączyło.

  Stchórzyłem kolejny raz. Może jednak powinienem spróbować? Wsunąłem obie dłonie do kieszeni bluzy, próbując uspokoić serce i resztę niezdecydowanego ciała. Spojrzałem na niego, lecz może tak naprawdę to tego spojrzenia się bałem? Te duże, ciemno złociste oczy, wpatrywały się we mnie, częsciowo przysłonięte kruczoczarną, potarganą przez wiatr czupryną.

  - Jesteś pewny, że chcesz to zrobić? - spytałem cicho, szybko podnosząc wzrok na drzwi, od których dzieliło nas niewiele ponad metr,

  - Zrobić co?

  Choć nie patrzyłem już w jego stronę, dobrze wiedziałem, że teraz uśmiecha się, że ma uniesioną brew w ten uroczy sposób. Znałem ten głos, bliski śmiechu. Nie ironicznie, lecz jak najbardziej szczerze.

  - Wejść tam. Ze mną – przerwałem na chwile, nie odrywając wzroku od miedzianej klamki ciemno czerwonych drzwi. - Ty i ja. Razem.

  - Way, przecież obiecałem

  Nie mówił tego zgryźliwie, ale w sposób w jaki obydwaj lubiliśmy się przedrzeźniać. Tak bardzo często przybierał postać obojętnego Franka, który boi się przyznać do swoich uczuć. Lecz ja znałem prawdę. Mnie nie mógł oszukać. Wiedziałem jak czuł się ze mną i jak ja czułem się z nim. Tu fałsz nie miał prawa bytu.

  Przypomniałem sobie, że tak właściwie było. Obiecał mi to. Na samą myśl o tym, chciałem się śmiać i jednocześnie zniknąć gdzieś w cieniu. Szczerze, choć odwiedzało mnie wiele osób, tylko jego wizyty wyczekiwałem przez każdy, cholerny miesiąc.

***

  Podniosłem nogi na łóżko, a o kolana oparłem głowę. Objąłem je rękoma, starając się zmniejszyć zajmowane miejsce na tyle, ile to było możliwe. Nie chciałem tam być, chciałem się stamtąd wydostać! On był daleko, lecz czekał na mnie. I choć już nie żył w strachu, choć podobno przyznał się kim jest, był sam.

  To nie mogło być w ten sposób. Nie mogłem tak tego czuć. Potrzebowałem go, potrzebowałem go bardziej i bardziej każdego dnia. Chciałem czuć go blisko siebie, choć on był daleko. To nie mógł być koniec.

  - Way, masz gościa.
Usłyszałem niewyraźny szmer przez drzwi. Spojrzałem w ich stronę, nawet nie licząc, że za chwilę zobaczę jego posturę. Skuliłem się, przygotowując na rozmowę pełną kłamstw i fałszywej miłości z rodziną. Tylko z nim czułem się prawdziwie. Tylko on nie kłamał. Nigdy nie mówił, że wszystko będzie wspaniale.
Lecz jednak... To nie dłonie matki oplotły się wokół mojego ciała. To nie oddech brata czułem na skórze.

  - Tęskniłem
  Podniosłem wzrok na autora jednego słowa, które przywrociło mnie do życia. To był on, prawdziwy on. Przy mnie. Objął mnie lekko, za każdym razem bał się zrobić to mocniej. Nie byłem ze szkła, lecz on traktował mnie jak porcelanową lalkę. Ale lalkę, którą kocha.

  Wszyscy inni witali mnie pytaniem, dlaczego próbowałem to zrobić. On nie. Mówili, że tu mi pomogą. On nie. Kłamali, że bedzie okay. On nie. Stali w odległości, jakbym był chory. On nie. Bali się mnie dotknąć, mimo iż nie byłem trędowaty. On nie. On nie był mną wystraszony, swoją bliskością starał się mnie naprawić. Zebrać rozsypane kawałeczki w jedną, posklejaną całość. Próbował dać mi iskierkę nadziei, że jestem wart więcej niż mi się zdaje. Był zbyt zakochany, by odpuścić.

  Przeniosłem wzrok na jego przytulne usta. Chciałem do nich sięgnąć, wpić się w nie zachłannie. Chciałem być tylko jednym, który mógłby nad nimi panować. Prawdą było, że ledwie opanowywałem drżenie własnych warg.
Spowolniłem swój oddech, by zrównać z jego. Uspokajał mnie tym, że tu był. Nie były mi potrzebne pigułki, stosy kolorowych tabletek.

  - Serio? - wyszeptałem, prawie nie wydając z siebie żadnego głosu. Ale to nie było niezbędne, i tak mnie rozumiał.

  Pokiwał głową w odpowiedzi. Czas leciał, lecz my trwaliśmy w innej, własnej rzeczywistości. Ja, on. Objęci, szukaliśmy własnej drogi, małej wskazówki by znaleźć swój czas.

  Po jakiejś chwili, dłuższej czy krótszej, nie ma znaczenia, wstał, odbierając mi źródło ciepła i bezpieczeństwa. Spojrzałem za nim, przerażony, że to wszystko mogło być tylko wymysłem mojej chorej głowy.

  - Nie zostaniesz ze mną? Je... Jesteś wszystkim, czego potrzebuję.

  Odwrócił się, wyginając usta w tym lekkim uśmiechu, za który oddałbym wszystko. Jednak nic nie mówił, mi zostawił tę część. Może miał rację, może potrzebowałem powiedzieć mu, co tak na prawdę czuję. Ale nie byłem w stanie wygłosić mu teraz przemówienia, nie potrafiłem paść mu do kolan, wyznając kim dla mnie jest.

  - W środku mojego chaosu, byłeś jedynym poukładanym kawałkiem.

  Podszedł do mnie i schylił się do mej głowy. Czułem jego spokojny oddech, owiewający moją twarz. Jego usta delikatnie przylgnęły do mojego czoła. Oderwały sie od niego równie szybko, jak go dotknęły.
Było jeszcze coś, o co musiałem zapytać.

  - To prawda, że przyznałeś się, że jesteś gejem?

  Bałem się, że może mnie źle zrozumieć, chociaż niczego takiego nie miałem na myśli. Martwiłem się o niego i czułem się winny, bo to ja w pewnym sensie wymusiłem jego wyznanie.

  Kolejny raz pokiwał głową. Bał się słów, albo nie miał nic powiedzenia.

  - To było tego dnia, kiedy znaleźli Cię leżącego w pieprzonej krwi – spoglądał prosto na mnie. Czy jako jedyny nie czuł się nie na miejscu, wspominając tamtą noc? - Pamiętasz, powiedziałeś mi, że ludzie, którzy żyją w kłamstwie i strachu, nie mogą tak naprawdę żyć?

  Tym razem to ja przecząco pokręciłem głową. Nie pamiętałem, zdawało się to być wspomnieniem nie moim, lecz opowieścią obcej osoby.

  - I wyszedłeś. Zostawiłeś mnie. Miałeś rację, dupku, mówiąc, że musiałem to zrobić już dawno temu. Tyle, że ja się bałem, Gerard, bałem się. A potem musiałem zapić swoje szczęście bycia wolnym człowiekiem – zaśmiał się, tego dźwięku potrzebowałem. - Następnie... Dostałem ten telefon. Wtedy dowiedziałem, że Ciebie może nie być.

  Schyliłem głowę i skurczyłem się jeszcze bardziej, choć moje myśli zdawały się rozsadzać ten pokój. Nie wyobrażałem sobie, jak by wieść o mojej śmierci wyglądała z punktu widzenia rodziny czy Franka. Sądziłem, że tak będzie dla nich lepiej, że nie będzie kolejnego obciążenia.

  Dzieliły nas centymetry, jednak żaden nie chciał się odsunąć. Tak było okay, tak było wspaniale.

  - Gerard, Ty uczyniłeś mnie wolnym.

Jego złociste oczy płonęły czymś, co zdawałem sie widzieć pierwszy raz w życiu. A może widziałem już wcześniej, gdy spotkaliśmy się pierwszy raz albo gdy pierwszy raz zostałem u niego na noc?
Wymienialiśmy się ciszą jak zabawką. Raz to on milczał, raz ja nie chciałem mu przerywać. Ale nie mogłem tego już znieść.

  - Czyli.. Jak wyjdę, będziemy mogli razem pokazać się publicznie?

  - Jako jebana para? - uniósł brew, na twarzy zagościł zmieszany uśmiech.

  Wzruszyłem ramionami.

  - Obiecuję. Jak tylko Cię wypuszczą, wyjdziemy gdzieś – przerwał, by spojrzeć prosto w moje oczy. - Razem.
Odwrócił się i przeszedł do drzwi. W ostatniej chwili zerknął na mnie.

  - Naprawdę za Tobą tęskniłem, głupku.

Obaj się zaśmialiśmy, lecz gdy tylko zamknięto za nim drzwi, ucichłem, licząc dni do końca mojej odsiadki.

***
  - Więc w takim razie wchodzimy, Iero?

  Przewrócił oczami. Wydawało się, że mówią "nie mam wyjścia", a uśmiech cieszył się tą całą sytuacją.
Otworzył drzwi i weszliśmy do baru. Odzielnie, bez rąk, bez dotyku lecz razem, tworząc jedną całość.

  - Gerard, tak miło Cię widzieć! Nareszcie w domu, huh?

  Witali mnie ludzie, którzy zdawali się być mi obcy, jednak musiałem udawać, że są moimi przyjaciółmi. Oni też za mną tęsknili? Mówili, że to mój dom, lecz dla mnie nie było tak już od dawna.

Usiedliśmy przy którymś ze stolików w kącie. Kelnerka przyniosła nam piwo na koszt firmy, życząc mi powrotu do zdrowia i szczęścia. Czy tak mają celebryci, ich zna każdy a oni czują się obco na tym świecie?

  - Czemu zawsze siadasz naprzeciwko mnie? - spytałem wprost, układając się wygodnie na podwójnym, skórzanym siedzeniu, które schowane było w cieniu przed resztą baru.

  Napotkałem jego zdziwiony wzrok. Kąciki jego ust lekko zadrgały, próbował nie wybuchnąć śmiechem pełnym sarkazmu.

  - Czemu zawsze zadajesz takie głupie pytania? - wypił łyk napoju, odwracając wzrok ode mnie. Ja wciąż wpatrywałem się w niego, czekająć na odpowiedź. Przewrócił oczami. - Żebym mógł z Tobą rozmawiać, do cholery, nie wiem!

  Uśmiechnąłem się do siebie, choć mógł mnie wziąć za głupiego za pytanie o takie rzeczy. Po chwili zaśmiałem się na głos, czego chyba nie powinienem robić. Zdawał się być wyprowadzony odrobinę z równowagi.  
  - Uważasz, że to zabawne?

Pokiwałem głową, sięgajac po swoje piwo.

  - Chodź tu. Usiądź przy mnie. - uśmiechnąłem się kolejny raz, tym razem szerzej.

Westchnął, lecz widziałem to, że tak naprawdę tego chciał. Mógł udawać bezuczuciowego dupka, którego uwielbiałem, ale wiedziałem, że w środku gnieździ się mnóstwo uczuć, które boją się wyjść na wierzch. Efekt lat ukrywania się przed ojcem i głównie przed sobą.

  - Chyba sobie, kurwa, żartujesz. Masz zamiar przytulać się, jak jebana dwunastolatka?

  Nie odpowiedziałem, chciałem zostawić to jemu. Bez słowa więcej przesunął powoli swoje piwo w moim kierunku i usiadł sztywno obok mnie. Uderzyłem go w ramię, próbując go w jakiś sposób rozlużnić. Kto tu zachowywał się jak dwunastolatka? Był spięty, więc przysunąłem się do niego, kładąc dłoń na jego udzie. Spojrzał na nią zdziwiony, jego oddech natychmiast przyspieszył. Przygryzł wargę, zaciskając dłoń na szkle.

  Podniosłem na niego wzrok. Był taki idealny, lśniąco biały, z ciemnymi włosami, które opadły na czoło, z błyszczącymi, piwnymi oczami. Uniosłem drugą dłoń w kierunku jego twarzy i przyłożyłem do policzka, kciukiem gładząc kącik ust. Spoglądał na mnie i oddychał ciężko, niepewny mnie i równie niepewny siebie.
Tak bardzo pragnąłem go teraz pocałować. Już tyle czasu minęło odkąd czułem smak jego ust. Jedyne, o czym mogłem myśleć to moment, któremu nie mogłem zapobiec.

  Wyciągnąłem głowę do niego, delikatnie łącząc nasze stęsknione za sobą usta. Jedną dłonią obejmowałem jego szyję, drugą, drżącą, trzymałem na policzku. Wszystko zdawało sie być pełne romantyzmu i uczuć. Czułem jego niepewny dotyk na moich plecach. Jego palce, powoli jeżdzące po wystających kręgach. Nie potrafiłem już przestać, nie mogłem i nie umiałem się od niego oderwać. To był nasz moment. Zaczynało się robić agresywnie, jakby od naszego pocałunku zależało przetrwanie całego świata. Jakbyśmy musieli to zrobić jak najlepiej, bo innej okazji już więcej nie będzie.

  Nie chciałem aby cokolwiek nam przerwało. Jednym ruchem wskoczyłem mu na kolana, odsuwając stolik kawałek dalej. Szarpał moją koszulkę na plecach, nerwowo jeździłem dłońmi między jego włosami. Obaj nie wiedzieliśmy co już sie dzieje, to wchłonęło nas tak bardzo, że zapomnieliśmy, że nie jesteśmy sami. Jednak mimo to, jego usta nadal nie odepchnęły moich, on nie odepchnął mnie. Musieliśmy zafundować reszcie baru niezłe show.

  Zimne dłonie Franka wsunęły się pod moją koszulkę, za każdym razem, zjeżdżając coraz i coraz niżej, zsuwając moje jeansy. Kolejna fala dreszczy przeszła przez całe moje ciało. Wyciągnąłem dłoń z jego włosów. Podciągnąłem koszulkę odrobinę wyżej, oparłem dłoń o jego nagą już pierś.

  Zdawało mi się, że słyszałem jego stłumione jęki, jednak nadal nie mogłem przestać. To nie był pocałunek. To było coś.. więcej. Powoli zaczynało mi się kręcić w głowie, czułem, że muszę się oderwać bo bardziej niż jego potrzebuję w tej chwili powietrza. To mówił mi organizm, ale serce kazało mi zostać. Co tam powietrze, kiedy on był ze mną. Nareszcie ze mną, tak w pełni szczerze.

  Powietrze wygrało. Oparłem głowę o jego czoło, oddychając głęboko, tak jak i on. Życiodajny tlen wypełniał nasze płuca od nowa. Objąłem jego szyję ramionami, jego dłonie nadal czułem w okolicach nerek. Mógłbym trwać w takiej pozycji do końca świata, na jego kolanach, szczęśliwy na wieki.

  Nie miałem sił by wymówić chociażby jedno słowo. Frank miał podniesiony na mnie wzrok i szeroki uśmiech na twarzy. Musieliśmy odpocząć. Unosiłem się tak, jak i jego klatka piersiowa.

  - Cholera, Way, to było całkiem ostre. - jęknął mi do ucha.

  Musnął moje usta z delikatnością jaką okazuje się najcenniejszym eksponatom. Jego dotyk jak piórko, sprawił, że wszystko zdawało się być tylko snem.

  Próbowałem zejść z jego kolan i usiąść obok. Gdy tylko uniosłem się odrobinę, złapał za moją dłoń i przyciągnął do siebie, bym usiadł w poprzedniej pozycji. Dopiero po chwili wlepiłem wzrok w nasze złączone dłonie i wtedy zdałem sobie sprawę, co się stało. Frank zacisnął swoje szczupłe palce, gdy podniosłem na niego wzrok.

  - Czy to znaczy, że - nie pozwolił mi dokończyć.

  - Zamknij się, głupku.

Uniósł nasze złączone dłonie do góry.

  - Kochasz mnie - szepnąłem.

  Spojrzałem na dłonie, tak bardzo nierozdzielne. Już nie było tego strachu, który czuliśmy wcześniej. To stało się szybko, nie zdążyłem odmówić tego dotyku. A teraz... Teraz to po prostu trwało. Wcześniej nie zdawałem sobie, sprawy jak wiele to znaczy i jak cholernie przyjemne to jest. W tamtej chwili czułem jego ciepło i prawdę, to nierealne uczucie, które nas łączyło, którego byłem pewny jak nigdy wcześniej. Wiedziałem, że mnie kocha, choć nigdy nie usłyszałem tego z jego ust. Nie musiałem, to co robił wystarczało.

  Podniósł na mnie pytający wzrok dopiero po chwili, jakby przez ten czas analizował moje słowa. Może próbował znaleźć wymówkę, że tak wcale nie jest, może sam bał się przyznać, że tak właśnie jest.

  - Możesz w to nie wierzyć. Ale ja widzę to w Twoich oczach. Tu nie ma kłamstw.

  Wsunął dłoń w moje włosy, przyciągając twarz do swojej. Znowu poczułem jego spragnione usta na moich wargach. I wtedy wszystko zaczęło się układać.

wtorek, 15 kwietnia 2014

"I don't believe in love" rodz. XII

Więc.. Troszkę się zeszło od poprzedniego rozdziału, ale mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe :)
Za to jest dość długi, jak na moją osobę ^^
W każdym razie przepraszam, za małe spóźnienie i postaram się dodać kolejny rozdział tak szybo jak tylko będzie to możliwe. A biorąc pod uwagę zbliżające się egzaminy gimnazjalne i bierzmowanie.. No cóż, zobaczymy :)

***
Ludziom czasem zdaje się, że życie jest pełne pastelowych barw. Że jest nudne, że spokojnie przechodzi z jednego odcienia w drugi. Nie zauważają tego, że gdzieś pod tymi warstwami, krzyczą im prosto w twarz, by obudzili się z letargu. By nie przespali życia.
Otworzyłem jedno oko, które natychmiast zostało porażone promieniami słonecznymi. Przekląłem w duchu siebie, że jak zwykle zapomniałem w nocy zaciągnąć żaluzji. Zaciągnąłem kołdrę, która nagle wydawała się dziwnie delikatne, na głowę. Usłyszałem dziwny szelest, który zaczął budzić we mnie niepokój. Jednak nie przejąłem się nim, byłem pewien, że to mama będzie zaraz próbować mnie obudzić.
Wysunąłem głowę znad pościeli, widząc parę metrów dalej rozmytą postać, która ani trochę nie przypominała mojej mamy. Przede wszystkim, ona nie miała czerwonych włosów, ani tych świdrujących oczu, tak bardzo podobnych do oczu osoby, którą kocham.
Otaczające mnie rzeczy były dla mnie obce. Ściany były szare, meble ciemne. Nie tak wyglądał mój własny pokój! Przez chwilę moje serce zaczęło bić szybciej. Ktoś mnie porwał?!
W duchu palnąłem się w głowę. Kto by mógł Cię porwać, Iero?
Zaraz. Frank, gdzie Ty jesteś? Czyżbyś znowu zabalował i przysnął w obcym miejscu? Nie, przecież w nocy nie było żadnej zabawy, tylko on i ja... I...
Podniosłem się, wspierając na łokciach. Obraz zaczął się wyostrzać, ale czerwonowłosa postać wciąż spoglądała na mnie uważnie.
- Gerard? - spytałem cicho, zachrypiały głos wydobył się gdzieś z otchłani mojego gardła.
 - Dzień dobry.
Miękki, melodyjny głos dopłynął do moich uszu. Ten dźwięk był dla mnie jak wymarzony dom, jak cieplutkie schronienie, jak osoba, która będzie czekać na mnie po koniec wszystkiego.
Starałem się uśmiechnąć szerzej, lecz raczej mi nie wyszło. Gerard podszedł do mnie powoli, przez cały czas patrząc na mnie spokojnie z nie wyrażającym żadnych uczuć wyrazem twarzy. Był blady, strasznie blady. Jego papierowa skóra tworzyła niesamowity kontrast z wystrojem pokoju. Pokoju.. Jak ja się tu znalazłem? Nie pamiętałem nic, co stało się po tym, jak Gee zaproponował, żebym został u niego na noc. Ale co było następne? W mojej głowie przesuwały się migawki, urywki tamtych chwil. Cóż, chciałbym je pamiętać ale moja pamięć w nieznany mi sposób wysiadła.
Czerwonowłosy przysiadł na krawędzi łóżka, kładąc dłoń blisko mojej. Lecz wciąż dzieliła je nieznaczna odległość. Mała, ale jednak wciąż była to jakaś przestrzeń. Dzieliła nasze dłonie, tak jak i nas. Tak jak nas dzieliły niezręczne słowa wypowiedziane przez moją beznadziejną osobę. Czy naprawdę zaczynałem tego wszystkiego żałować? Nie wierzę.
Choć jego bladość w jakimś stopniu mnie przerażała, biło od niego ciepło, które nie pozwalało mi się odsunąć. Przeciwnie, ciągnęło w jego stronę jak magnes. To wszystko było takie głupie... Nagle cały świat obrócił się w żałosne zjawisko.
Wsunąłem dłoń w swoje zwichrzone włosy, przeczesując je palcami. Stwierdziłem, że natychmiast potrzebuję prysznica, ale Gerard.. Gerard odwracał moje myśli od wszystkiego. Patrzył się na mnie z tym nieziemskim spokojem. Był taki idealny z porcelanową skórą, zaróżowionymi policzkami. Chęć by go dotknąć sprawiała, że sam musiałem siebie pilnować. Jego śliczne, malinowe usta, od których nie mogłem odwrócić wzroku. Na które jednocześnie miało ochotę się patrzeć i całować, całować bez przerwy, całować non stop. Ile bym oddał by poznać ich smak... Jego szlachetne, szmaragdowe oczy, spoglądały wprost na mnie. Byłoby nieprzyjemnie, gdyby Gerard miał dar czytania w myślach.
 - Wyspałeś się? - spytał cicho, nie ruszając się z miejsca.
To pytanie dotarło do mnie dopiero po chwili, kiedy rzucił mi pytające spojrzenie, uniósł lekko brwi. Otrząsnąłem się i rozejrzałem, szukając jakiegokolwiek zegarka. Nigdzie żadnego nie było, jakby dla lokatora tego pomieszczenia czas się nie liczył. Albo po prostu był w posiadaniu komórki, geniuszu.
Spojrzałem za okno. Słońce było już wysoko, rozświetlając całe pomieszczenie swoim blaskiem. Zobaczyłem swój samochód zaparkowany naprzeciwko domu Way'ów. Wtedy uzmysłowiłem sobie, co tak właściwie tu robię.
 - Która godzina? Dlaczego nie obudziłeś mnie wcześniej? - jęknąłem, zsuwając z siebie pościel.
Zszedłem z łóżka, czując na sobie spojrzenie Gerarda. No tak, ciarki przeszły mi po całym ciele, jak tylko pomyślałem o tym, że ON patrzy na mnie półnagiego. Półnagiego? Dlaczego ja byłem bez koszulki? Nie przypominam sobie, żeby...
Nie przypominam sobie nic.
 - Koło południa. - Gerard wzruszył ramionami. - Nie było takiej potrzeby. Wstałem już dawno, potem patrzyłem jak spałeś.
Powiedział to najbardziej obojętnym tonem świata jaki istnieje. Zapewne on, Gerard Way jest w rankingu 10 najlepszych ludzi, którzy potrafią się wyprać z uczuć w każdej chwili. Na pewno jest gdzieś między pierwszym a trzecim miejscem. On zawsze wygrywa, musi być gdzieś na podium.
Zrozumiałbym wszystko.. Ale jaki 'przyjaciel' patrzy na swojego śpiącego przyjaciela? Bo przecież byliśmy przyjaciółmi, to wiedziałem. A jeśli potem w nocy stało się coś więcej.. Coś więcej między mną a Gee?
Wiedziałem, że nie dam rady sobie nic przypomnieć i zrezygnowany usiadłem na łóżku. Bez koszulki było mi trochę niezręcznie, ale nie miałem wyjścia. Musiałem z nim teraz porozmawiać. Zobaczyłem, jak wzrokiem przejechał po moim torsie. Tak szczerze, nie miałem go czym zachwycić. Byłem niesamowicie chudy, w niektórych miejscach widoczne były nawet wystające kości. A on? On był idealny. Perfekcyjnie zbudowany. Te cudowne mięśnie na których opinały się wszelkie koszulki wzbudzały podziw i zachwyt. Jednocześnie. Jak dla mnie, mógłby chodzić bez jakiegokolwiek ubrania, ale to już... Frank, proszę Cię. Odrzuć te myśli na później.  
Cóż, chciałbym, żeby było jakiekolwiek 'później'.
- Gee... - zacząłem niepewnie, podnosząc głowę i spoglądając w jego oczy.
Natychmiast oderwał wzrok od mojej nagiej piersi i wbił wzrok gdzieś za mnie. W tej samej chwili różowa barwa jego policzków stała się bardziej intensywna. Aha, zaśmiałem się do siebie, książę Gerard został przyłapany na gorącym uczynku.
- Tak, Frankie?
Frankie... Jak to pięknie zabrzmiało z jego ust. Tak nikt nigdy się do mnie nie zwrócił. Nie w taki sposób, nie tak wypowiadając moje imię. Nie, nie jestem normalny! Jestem zdecydowanie szalony. Szalenie zakochany w przyjacielu.
- Jak dotarłem do Twojego pokoju? I czemu nie mam na sobie koszulki? Wiem, że to brzmi dziwnie, ale nic nie pamiętam...
Gerard parsknął śmiechem. Musiało brzmieć idiotyczniej, niż mi się zdawało. Trudno. Niech chociaż mnie oświeci jak straciłem część swojej garderoby.
 - Nie pamiętasz?
Pokręciłem głową, bawiąc się i pstrykając palcami.
 - Do mojego pokoju dotarliśmy bez problemów. To znaczy, bez większych. Cały czas się śmiałeś i praktycznie nie było z Tobą żadnego kontaktu. - spojrzał na mnie, szeroko uśmiechnięty, wystawiając na pokaz rządek białych, idealnych zębów. Kiedy tylko wlepiłem w nie wzrok, przygryzł dolną wargę w kuszący jak cholera sposób. Dlaczego mi to robił? Byliśmy przyjaciółmi, więc czemu wystawiał mnie na próbę? Westchnąłem, dając mu znak, by kontynuował.
 - Byłeś cały mokry, więc powiedziałem, żebyś usiadł na łóżku, w czasie kiedy ja pójdę po jakiś ręcznik. Kiedy już wróciłem, uroczo leżałeś zawinięty w pościel. Uśmiechałeś się tak słodko i wiesz... - Gerard patrzył w jakiś punkt na podłodze i uśmiechał się do siebie. A ja.. Uśmiechałem się słodko. Tylko co znaczy dla niego słodko? - Wyglądałeś jak burrito.
Wykrzywiłem usta w lekkim uśmiechu. Burrito. Poważnie? Burrito? No serio? Mam to odebrać jako komplement czy inteligentną obrazę?
 - Podszedłem do Ciebie i tak strasznie głupio było mi Cię budzić. Zdawałeś się być w swoim świecie. Szczęśliwy. - musiałem śnić o Tobie, przemknęło mi przez myśl. - Więc najuważniej jak umiałem, ściągnąłem z ciebie koszulkę i buty. Potem delikatnie starałem się wytrzeć Twoje mokre plecy. Trochę mi to nie wychodziło, bo kręciłeś się we wszystkie strony, ale nie chciałem, żebyś był chory. Otuliłem Cię kołdrą i jak widać, spało Ci się przyjemnie.
To wszystko było jak opowieść o czymś co przytrafiło się innej osobie, a nie mi. Musiałem wyobrażać to sobie z punktu widzenia osoby trzeciej a nie mojej własnej.
Jeszcze jedna rzecz zaczęła mi chodzić po głowie.
 - A Ty gdzie spałeś, skoro ja zająłem łóżko? Powinieneś mnie obudzić i sam się tu położyć.. - jęknąłem.
 - Spałem na sofie. Częściej śpię na sofie niż w łóżku. Jak dla mnie jest za duże dla jednej osoby.
Spojrzałem na nie. Faktycznie, było bardzo duże. Zmieściłoby się tu przynajmniej pięć osób. Natychmiast w mojej (chyba już zajętej chorobą) głowie pojawiły się myśli, jak moglibyśmy razem z Gerardem wykorzystać to miejsce... Ale musiałem odrzucić to natychmiast. Bo to nigdy nie mogłoby mieć miejsca. BO-TEGO-NIE-ROBIĄ-PRZYJACIELE-PRAWDA?
Prawda.
Nie robią.
Chyba.
W jednej chwili zapanowała między nami niezręczna cisza. Chciałem przerwać ją jak najszybciej, ale nie potrafiłem wykrztusić z siebie ani słowa. Gerard nadal wpatrywał się gdzieś w bliżej nieokreślony punkt, a ja w jego szczupłe palce, złożone na kolanach jak do modlitwy.
To chyba mówiło wystarczająco wiele. Jako przyjaciele byliśmy beznadziejni. A może to tylko ja tak nas widziałem? Może po prostu nie chciałem widzieć nas jako przyjaciół? Nie mogłem kontrolować tych myśli.. Lecz jeśli teraz nie dawaliśmy rady, to nie miałem co sobie wyobrażać na później.
Tylko, że tak czy siak miałem nadzieję. Taką, jaką się ma na spotkanie idola na ulicy. Jak na dostanie dobrej oceny ze sprawdzianu na który się nie uczyło. Jak na wygrane w totka. Szansa jak jeden do miliona, ale to zawsze jakaś nadzieja.
Musiałem ufać Gerardowi. Powiedział, że nie jest w stanie mnie kochać, że możemy być tylko przyjaciółmi. Tylko.. Tylko, że zaufanie może przynieść mnóstwo fałszywej nadziei. Na lepsze jutro. I na wszystko.
 - Chciałbym – zacząłem niepewnie, podnosząc na niego wzrok. Jednak on nadal nie patrzył na mnie, jakby celowo unikał mojego wzroku. Jakby się bał, ale czego? - Chciałbym, żebyś wiedział, że ja jestem tu dla Ciebie. Jestem przy Tobie mimo wszystko. Na dobre i złe, w szczęściu i smutku, w każdej chwili. I nawet jeśli chciałbyś, by mnie nie było, to będę. Zawsze.
Przymknął oczy. Sine powieki zamknęły zieloną barwę.
 - Nic nie sprawi, że się od Ciebie odsunę. Nikt nie jest w stanie tego zrobić, nie ma takiej siły .
Nic nie mówił, a ja zaczynałem tęsknić za jego głosem. O czym myślał? Boże, tak bardzo chciałem wiedzieć co dzieje się w jego głowie. Czy myślał o mnie? O śmierci? A może o czymś zupełnie innym? Nie miałem pojęcia i właśnie to zabijało mnie powoli od środka.
Uniósł dłoń do swojej twarzy i otarł niewidzialną dla mnie łzę. Pociągnął nosem. Nie chciałem, żeby płakał. Chciałem, by wiedział jak jest.. To wszystko moja wina.
 - Dziękuje - szepnął, nareszcie spoglądając mi w twarz. - Chce, żebyś był przy mnie na długo.
Niespodziewanie czyjeś silne ręce oplotły moje ramiona. W jednej chwili, siedziałem zdziwiony, nie mając pojęcia co się dzieję, a w następnej wtuliłem się mocno w Gerarda.
 - Tęskniłem za Tobą, Frankie.
Oparł czoło o moją głowę, czułem jego gorący oddech owiewający moją twarz. Musiałem się opanować, dreszcze rozeszły się po całym ciele. Parsknąłem śmiechem, by nie zauważył mojej reakcji. Oczy Gerarda znowu rozbłysły swoim dawnym blaskiem. Powrócił do żywych!
 - Przecież tu jestem - wzruszyłem ramionami.
 - Wiesz co mam na myśli – pokiwał głową.
 - Nie mam – sięgnąłem po poduszkę. - zielonego – spojrzałem na niego tajemniczo. - pojęcia.
Poduszka wylądowała na twarzy Gerarda, jego bezcenna, zdziwiona mina, rozbawiła mnie przyprawiając o ból brzucha.
 - Co to.. - jęknął. - Sam tego chciałeś, Iero. - wstał, rzucając mi ostrzegające spojrzenie.
 - Pokaż na co Cię stać, Way.
Kolejny raz przygryzł wargę, stojąc w miejscu. To było takie pociągające! Nie mogłem przestać patrzeć się na niego, gdy..
PLASK.
To takie dziecinne! Zaczęliśmy wojnę na poduszki. Dwaj licealiści rzucali się, biegali po pokoju, który zabielił się od puchu. W końcu wylądowaliśmy na łóżku, szarpiąc się i śmiejąc bez przerwy. Nie wiedziałem nawet o co walczymy. Ale walka to walka, trzeba wygrać.
W jednej chwili Gerard usiadł na mnie okrakiem. To.. To był chwyt poniżej pasa. Dosłownie i w przenośni. Śmiałem się ciągle, ale to on uśmiechał się zwycięsko. Myślał, że wygrał? Pff. Sięgnąłem do jego ramion, próbując ściągnąć go z siebie. Nie ukrywam, z jednej strony.. Było mi przyjemnie, widząc go nad sobą a czując go na sobie. Ale byliśmy PRZYJACIÓŁMI! A ja, a on.. Byliśmy też gejami. Nie wpadł na to, jakby to się mogło skończyć?
Gerard szybkim ruchem złapał za moje nadgarstki i rozłożył moje ręce szeroko, schylając głowę do mnie. Oh, Gerry, to nie był dobry pomysł! Nasze twarze dzieliła niebezpieczna odległość kilkunastu centymetrów. Oddychałem ciężko i głęboko, starając się opanować swoje ciało. Tak, to była prawdziwa walka z wiatrakami. W jakimkolwiek tego znaczeniu.
Starałem się nie patrzeć w jego oczy, ale tak naprawdę w środku tego pragnąłem. Podniosłem wzrok do góry, delikatnie rozchylając wargi. Spoglądał na mnie, z niewinnie uniesionym kącikiem wargi. Oczy mu błyszczały, jakby za chwile miało spełnić się jego marzenie.
Czułem, że nie mogę już dłużej znieść tego napięcia.
 - Eh, Gee.. - mruknąłem. - Przyznaję. Wygrałeś. Możesz już ze mnie zejść.
Uniósł brwi, uśmiechając się złowieszczo. Co on planował?
W tym samym czasie zaskrzypiały drzwi i jak na komendę obaj obróciliśmy głowy w ich stronę. Z ręką w kieszeni i znudzoną miną wpatrywał się w nas Mikey. Po chwili jednak wyraz jego twarzy zmienił się w bardziej przyjemniejszy i uśmiechnął się.
Kątem oka spojrzałem na Gerarda, który szczerzył się do brata. Nie pomyślał o tym, żeby może ze mnie zejść? No skądże.
 - Frank, widzę, że zostałeś.
 - Na to.. Na to wygląda. - wymamrotałem.
Mikey zaśmiał się krótko i rzucił, że chyba nas już zostawi i zniknął za drzwiami. Przez moment spoglądałem w miejsce, w którym stał wcześniej, ale odwróciłem wzrok na Gerarda. Kolejny raz próbowałem się wyszarpać z jego 'uścisku'. Kolejny raz mi się nie udało. Byłem zdany na jego wolę.
 - Poważnie mówię, daj mi wstać.
 - Ale wygrałem?
 - Wygrałeś, wygrałeś. - przewróciłem oczami.
***
Po uwolnieniu się od czerwonowłosego, stałem w jego łazience i tępo wpatrywałem w lustro. Wyglądałem okropnie. Wyglądałem jak trup. Wyglądałem jak śmieć. Jak nic nie warty człowiek. Co ja tam w ogóle robiłem? Jak mogłem tak stać przed Gerardem?
Nie dziwę się, że nic do mnie nie czuł. Bo kto by mógł? Do takiego kompletnego zera? Oparłem dłonie o porcelanowy zlew koloru kości słoniowej. W łazience było dość ciemno, czarne kafelki dodawały swojego mrocznego uroku. Białe elementy i kilka małych lampeczek ściennych, których światło raziło w oczy, kontrastowały z ciemną reszta.
Przetarłem swoje podkrążone oczy i przemyłem je szybko lodowatą wodą. Niewiele pomogło. W sumie, i tona kosmetyków nie sprawiłaby, że wyglądałbym na w miarę funkcjonującego człowieka.
Przejechałem dłonią po moich wystających na piersi kościach. Nigdy nie mogłem stać się bardziej umięśniony, od kiedy pamiętam byłem taki kościsty. Innymi słowy, byłem okropny! Pokręciłem głową i wsunąłem na siebie granatową koszulkę, którą dał mi Gerard. Podniosłem ją do nosa i wciągnąłem jej zapach. Jego zapach.
Zachwiałem się. Szybkim krokiem i z wciśniętym uśmiechem na twarzy wyszedłem z łazienki. Gerard stał przy oknie z melancholijną miną. Wyglądał na wyjątkowo zamyślonego.
 - Co robisz? - spytałem cicho, zatrzymując się parę kroków przed nim.
 - Oh, na dworze jest tak ładnie. - mruknął, nie spoglądając na mnie.
 - Faktycznie. - spojrzałem za szybę. - Wiesz, nigdy nie potrafiłem zachwycać się pogodą czy naturą.
 - Jeśli się nie ma nikogo, i siedzi się cały dzień w ciemnym pokoju wpatrzony w biegnące słońce... Z czasem po prostu nauczyłem doceniać się tego piękno.
Spojrzał na mnie wzrokiem, którego znaczenia nie umiałem odgadnąć. Czemu? Byłem, jestem beznadziejny!
 - Ja.. Ja będę się już zbierać. Muszę wracać do domu. - pomyślałem o tym, ile wiadomości zostawiła mi mama na komórce, która była w samochodzie. Ojj.
 - Nie zjesz nic?
Pokręciłem głową a on wlepił we mnie zmartwione oczy. Natychmiast oderwał się od okna. Wsunął dłoń we włosy i przeczesał je delikatnie, kilkoma ruchami ręką. Parę kosmyków opadło mu na twarz. Jak zwykle, zostawił je tak niesfornie ułożone. Dlaczego ja musiałem uwielbiać każdy pojedynczy element Gerarda Way'a?!
Dobra, muszę dać sobie spokój. Dam sobie radę. Muszę po prostu przestać o nim myśleć. Spokojnie, będzie ok. Będzie ok, będzie ok.
Już to widzę.
Zeszliśmy na dół rozmawiając na jakieś głupie tematy. Zastanawiałem się jak to będzie, kiedy już wrócę. On tutaj, ja w Newark. Będziemy sms'ować, mailować? Przyjeżdżać do siebie? A raczej ja do niego bo on chyba nie ma w planach wracać. I co, ma zamiar znowu rzucić szkołę? Kolejny rok zaczynać od początku?
Sięgnąłem do klamki od drzwi wejściowych, jednak szybko cofnąłem dłoń. Miałem jeszcze coś do powiedzenia. Odwróciłem się do niego. Stał niecały metr za mną i uśmiechał się szeroko. Ale czy szczerze? Miałem nadzieję. Jedyne co chciałem, to żeby był szczęśliwy. Nic więcej.
 - Wiesz - zacząłem powoli, skupiając swój wzrok na jego błyszczących oczach. - Pamiętaj o tym, że ja będę na Ciebie czekać w Newark. Rozumiem to, że nie chcesz wracać.. Ale chcę abyś zrozumiał, że ja jestem i będę przy Tobie! Chcę byś wrócił ze mną. Przy mnie będziesz bezpieczny, rozumiesz? Nic Ci się nie stanie. Będę Cię chronił.
Spuścił wzrok, rozchylając lekko wargi. Wbił ręce w kieszeń luźnej bluzy, oddychając ciężko. Czyżbym znowu powiedział za dużo? Nie, to szczera prawda, chciałem żeby wrócił razem ze mną.
 - Proszę, Gee.. Zaufaj mi!
 - Łatwo Ci powiedzieć - mruknął.
 - Będę na Ciebie czekał.
W jednej sekundzie oczy zaczęły mnie piec. Czułem łzy, które napływały do oczu, jednak uśmiechnąłem się szeroko i w miarę prawdziwie, by nie zobaczył kolejny raz mnie płaczącego.
 - Będziesz? - spytał cicho.
 - W każdej chwili.
Odwróciłem się na pięcie i szarpnięciem otworzyłem drzwi.
Stanąłem oko w oko z wysokim mężczyzną. Podniosłem głowę by spojrzeć mu prosto w twarz. Mimo, że nie widziałem go nigdy wcześniej, zdawał mi się być znajomy. Spoglądał na mnie przystojny blondyn w czarnej, skórzanej kurtce i dłońmi wsuniętymi w kieszenie przetartych jeansów.
Spojrzałem na Gerarda, w którego oczach nagle pojawił się błysk. Taki, który mamy po zobaczeniu rzeczy, której tak bardzo się pragnie. Który mamy po zobaczeniu osoby, za którą tak bardzo tęsknimy. Którą kochamy.
Blondyn olśniewał nas swoim uśmiechem, jakby wprost z okładki magazynu o celebrytach. Nie mogłem zaprzeczyć, był wyjątkowo przystojny. Zaczesane jasne włosy, duże, błękitne oczy, niebanalna sylwetka. Kiedyś mógłbym uznać go za ideał, ale no cóż.. Nie mogłem już, moje serce było zajęte
Po chwili usłyszałem złamany głos Gerarda.
- Co tu robisz, James? 

piątek, 28 marca 2014

"I don't believe in love" rozdz. XI

Ponad 1000 wejść, kocham Was! :*


Miałem rację. Nic nie straciłem, pojawiając się tutaj. Przynajmniej teraz wszystko stało się jasne. Jeszcze bardziej dotarło do mnie, kim dla niego jestem. Kim? Konkretnie nikim. Nic tego nie zmieni. Nie mogłem się oszukiwać, prawda? Po co dawać sobie nadzieję, choć nie wiem jak malutką?

***

Oparłem głowę o dach samochodu, pozwalając sobie moknąć i moknąć. Nie byłbym w stanie jechać, nie skończywszy na drzewie lub gdzieś w rowie. A może to było wyjście? Czułem, jak krew pulsuje mi szybciej, serce przyspiesza. Czy tak wygląda zawał? Czy tak wygląda śmierć? Jeśli tak, to nie jest tak straszna, jak sądziłem.
Poczułem czyjąś dłoń na swoim ramieniu. To już po mnie przyszli? Spojrzałem kątem oka... Nie, to nie żaden diabeł. Żaden anioł czy Bóg. To znowu był on. Gerard. Znowu robił coś tak sprzecznego. Odwróciłem się, śmiało spoglądając w jego oczy. Teraz patrzył na mnie czule, jakby skrywając jakąś tajemnicę.
- Frank, dlaczego tu przyjechałeś? - spytał szeptem, spuszczając wzrok.
Stał. Taki bezbronny. Czerwone włosy opadły mu na twarz, i mokre przykleiły do czoła. Nie trudził się z odgarnięciem ich.
Szarpnąłem go za ramiona tak, żebyśmy zamienili się miejscami. Napotkałem jego zdziwione spojrzenie. Teraz to on opierał się o auto a ja stałem przed nim. Zagrodziłem mu drogę, jakby to nie pozwoliło mu już więcej odejść.
- Nie potrafię tego wyjaśnić.
Łzy mieszały się z deszczem. Deszcz mieszał się z łzami. Tak było dużo łatwiej, tak myślałem.
- Czego nie potrafisz wyjaśnić?
- Tego co do Ciebie czuję. Kocham to za delikatne określenie. - urwałem, obserwując jak przymyka powieki. - Po prostu.. Po prostu chcę być przy Tobie. Cały czas. Słuchać Twojego głosu. Czuć Twoje ciepło. Twoją obecność.
- Ja... - wtrącił.
- Nie przerywaj mi. Kocham Cię mimo wszystko. Mimo tego, że nic dla Ciebie nie znaczę. Mimo tego, że nie wierzysz w miłość. Chciałbym sprawić, że dzięki mnie uwierzysz.
Nie zastanawiając się, korzystając z chwili, która była nam dana, zarzuciłem mu ramiona na szyję. W tym samym momencie, poczułem jego dłonie na swoich plecach, którymi ostrożnie mnie oplata, jego głowę układającą się na moim barku.
Moknęliśmy z każdą sekundą. Deszcz sprawiał, że nasze ubrania robiły się coraz bardziej lepiące, dzięki czemu czułem go bliżej. Wiedziałem, że ta chwila zaraz minie, że Gerard powie to, co musi. Powie prawdę. Wtuliłem się w niego jeszcze mocniej, wciągając zapach, od którego byłem uzależniony. Zacisnąłem oczy, czekając na wyrok.
Gerard po chwili wypuścił mnie z objęć. Spojrzałem na niego z przygryzioną wargą, którą ściskałem, by nie czuć zimna pełznącego po moim ciele. Odsunąłem się, jednak on złapał mnie za rękę.
- Drżysz. - szepnął. - Chodźmy do domu, póki jeszcze nie zamarzłeś.
Nie rozumiałem już niczego. Przecież mnie wyrzucił. Korzystaj z okazji, Iero. Nie pytaj! Tym razem, wewnętrzne ja nie miało racji. Sądziłem, że nie jestem w stanie zaakceptować tych jego zmian nastroju, zmian zachowania. Kim trzeba być by w jednej chwili wyrzucić kogoś z mieszkania, a potem przytulać na deszczu? Kim? Gerardem Way'em.
- Przecież kazałeś mi zniknąć.
Wpatrywałem się w nasze dłonie splecione razem w silnym uścisku. Czułem bijące od niego ciepło. Ciepło, za którym tak bardzo tęskniłem.
- To prawda. Przyznaję, myliłem się.
Spojrzał na mnie, ciarki natychmiast przeszły przez całe moje ciało. Choć nie mogłem się ruszyć, natychmiast odwróciłem wzrok. Kochałem jego oczy, jednak ten wzrok... 'Znaczysz dla mnie tyle co nic. Nigdy nie byłeś dla mnie ważny. Nie kocham Cię. Nigdy nie będę w stanie.'. Nie potrafiłem spojrzeć mu prosto w oczy. Dlaczego? Bałem się, że znowu złamie mi serce.
- Frankie, to jest za trudne. Proszę, zrozum mnie. Nie chcę niczego więcej, oprócz tego co możesz mi dać - zrozumienia.
- Ja już dałem Ci więcej niż to cholerne zrozumienie. Dałem Ci coś, czego nie dałem nikomu przez całe moje życie. I nigdy więcej nikomu nie dam.
Spojrzał na mnie niepewnie. Mówiłem już to tyle razy, że był już pewny, jakie słowa zaraz mi się wymskną. Przyłożył palec do moich warg. Jego zaszklone oczy, nie wiem czy z powodu deszczu, czy również z powodu łez, patrzyły na mnie, smutno ale i skrywając coś za swoim blaskiem.
I ja patrzyłem na niego uważnie. Oddychałem ciężko, rejestrując każdy jego minimalny ruch. Byłem świadom, że nie dam sobie rady po kolejnej zmianie jego zachowania. Że jeśli powie mi teraz 'tak, tak, Frank. Jesteś zerem', nie odjadę. Położę się na tej ulicy i będę czekał spokojnie, na pierwszy lepszy, przejeżdżający samochód. Na to, że mnie przejedzie i będzie po wszystkim.
- Nie składaj obietnic, których nie możesz dotrzymać. - powiedział cichutko, opierając swoje czoło o moje. Stykaliśmy się nosami, czułem jego gorący oddech, owiewający moją twarz. To trochę przywróciło mnie do rzeczywistości.
- Kto powiedział, że nie mogę? - urwałem. - Nie przeciągaj tego, Gerard. Powiedz mi, że chcesz, abym odszedł. Abyś mógł w spokoju o mnie zapomnieć. Powiedz to jak najprędzej, żebym mógł odjechać i nigdy nie pamiętać o tej scenie.
Ścisnął nasze dłonie jeszcze mocniej. Dlaczego mi to robił? Wpatrywałem się w niego z sercem bijącym jak stado rozpędzonych koni. Ten moment na prawdę można było porównać z oczekiwaniem na wyrok. Śmierć przez powieszenie? Uniewinnienie? A co jeśli padnie kara w warunkowym zawieszeniu? Myśli plątały mi się w głowie. A deszcz lał niezatrzymanie. Taki niezależny. Jakby udawał pana tego wszystkiego.
Czy Gerard lśnił, czy to tylko ja z każdą chwilą stawałem się coraz bardziej szalony? Dookoła głęboka czerń, a on, jego twarz, jego ramiona było jedynym co widziałem. Może jedynym co tak naprawdę chciałem widzieć? Nie wiem. Teraz to trudne powiedzieć co wtedy się działo.
Milczał. Czas leciał. Nieubłagalny, tak dobrze komponował się z deszczem. Choć wszystko dookoła żyło swoim życiem... W tamtym momencie cała reszta dla mnie zniknęła. Rozpłynęła się niepożądana.
Wciąż stykaliśmy się czołami. Pod tymi przymkniętymi powiekami, skrywał oczy, w które tak kochałem patrzeć, lecz..
To wszystko było tak głupie. Ja, moje zachowanie, moja młodzieńcza miłość. Czy w ogóle wiedziałem, co znaczy 'kochać'? Obnosiłem się z tym wszędzie a tak naprawdę nie miałem pojęcia jak to jest, gdy serce bije dla tej jednej osoby do końca życia.
Zauroczenie? Czy to co czułem, było tylko banalnym zauroczeniem? Młodzieńczą szajbą, którą trzeba mi wybić z głowy? Jak to w ogóle mogło przejść mi przez myśl?! Byłem taki beznadziejny. Każda kolejna myśl, tak bardzo różna od poprzedniej. Sam pogubiłem się w tym wszystkim. Na jak duże pośmiewisko wystawiłem się, praktycznie śledząc go i wyznając mu miłość?
Tak. Tak, to na pewno był wtedy ze mną z litości. Żal mu się zrobiło biednego chłopaczka. Nie dziwię mu się, lecz sam nie byłbym w stanie czegoś takiego zrobić. Być z kimś tylko i wyłącznie z litości? Nie, to okropne... Szczerość, to ona powinna być odpowiedzią na wszystko. Czysta i uczciwa.
Ciągle ściskał moją dłoń. Czułem, że tylko ona jest jedyną ciepłą częścią mojego ciała. Powoli zaczynałem tracić siły. Wszystko o czym marzyłem to paść gdzieś i zasnąć. Przy Gerardzie? Najchętniej.
Miłość?
Jeśli postradamy zmysły, możemy nazwać to miłością?
Czy Ciebie, Franku, nachodzą wątpliwości?
To wszystko tak bardzo zabawne. Zauroczenie czy miłość? Oba czy żadne? Jak zdefiniować to, że po prostu chcę być przy nim? Siedzieć i patrzeć w jego oczy. Trzymać go za dłonie. Chcę słuchać jak minął jego dzień i opowiadać mu o swoim. Obserwować jak rysuje. Być przy nim. Czuć go. Całym sobą.
Tak trudno teraz odpowiedzieć samemu sobie. Kochasz go? Tak... Wyczuwam niepewność. Przymknij się! To wina mojego nadętego ego. To dzięki niemu te wszystkie wątpliwości...
- Frank? - cichutki szept przerwał nieskazitelną ciszę i wyrwał mnie z dyskusji z samym sobą.
- Tak? - odpowiedziałem natychmiast.
Gerard zluzował uścisk dłoni i spojrzał na mnie. Tak, jak patrzył na mnie często. Szmaragdowe tęczówki spoglądały wprost we mnie, sprawiając, że przekręcały mi się wnętrzności. Boże, ile bym oddał by odgadnąć chociaż część jego myśli! Świadomość, że nie mam pojęcia, co myśli w tej chwili, co myśli, gdy patrzy na mnie, co myśli, gdy mnie nie ma... Jest dobijająca.
- Frank, możemy zostać przyjaciółmi?
- Słucham? - nie byłem pewny, czy na prawdę powiedział to, co usłyszałem. Może po prostu mi się to zdawało, efekt długiego braku snu. Ale.. Przyjaciółmi?
- Jestem pewny, że znajdziesz kogos lepszego ode mnie.
Odsunąłem się o krok, wyciągając dłoń z uścisku. Dreszcze zimna natychmiast rozeszły się po całym ciele. Gdyby naszym życiem, byłby film, za pewne teraz usłyszelibyście w tle coś w stylu tandetnego : "Jeśli chcesz, bym zerwał i dał ci klucze... Mogę to zrobić, ale nie mogę pozwolić Ci odejść. Och, proszę nie odchodź, tak bardzo Cię pragnę. Nie mogę odpuścić, bo utracę kontrolę..." . Ale nie. To było życie. Więc jedyne co rozbrzmiewało w moich uszach to łamiące serce słowa Gerarda.
To przynajmniej było coś. To znaczyło, że będę mógł być przy nim. Że nie będzie konieczne odizolowanie mnie od niego. Pytaniem było, czy dam radę? Czy potrafiłbym być z nim... jako przyjaciel? Naszą przyszłość wyobrażałem sobie wypełnioną uczuciem nieosiągalności. Tak, jakby wisiało nade mną mnóstwo jabłek, a ja nie mógłbym podnieść ręki by je zerwać. Lecz mógłbym patrzeć na nie. Wyobrażać sobie ich smak, ich zapach, to jak wyglądałyby w moich objęciach...
Iero, co Ty gadasz? Chciałbyś obejmować jabłka, no proszę Cię. Kompletnie zwariowałeś. Cóż. Tak, zwariowałem. Dawno temu, kiedy pierwszy raz spotkałem czerwonowłosego. Kiedy pierwszy raz spojrzałem w jego oczy, które były najcudowniejszą rzeczą na świecie.
- Wiem, że może być Ci trudno - zaczął po dłuższej chwili nieprzyjemnej ciszy, która rozbrzmiewała wokół nas. - Jeśli odmówisz, zrozumiem to. Po prostu... Chciałbym mieć przy sobie przyjaciela, takiego jak Ty.
Kolejny raz bałem się spojrzeć w jego oczy. Byłem pewny tego co chcę mu odpowiedzieć, jednak głos uwiązł mi w gardle. Czułem, że zaczyna żałować, że w ogóle to powiedział. Odchrząknąłem, odważnie spoglądając mu w twarz. Odważnie, tak... Nogi miałem jak z waty, ciągle zastanawiam się jakim cudem jeszcze nie upadłem. Może w jakimkolwiek znaczeniu tej przenośni, odbiłbym się od dna i wzniósł gdzieś wysoko?
- Więc kiedy wracamy do Newark? - spytałem, starając się, by na twarzy zagościł mi w miarę szczery uśmiech.
- Wrócić? - spojrzał na mnie zdezorientowany. - Po tym co się stało?
Czyli on nie chciał tego. Chciał uciekać od ludzi, od problemów, od wszystkiego.
- A co według Ciebie się stało?
- Nie udawaj, że nie wiesz o co mi chodzi. Tam każdy dowiedział się kim jestem. Nie myśl, że wszyscy są tak wspaniałomyślni jak Ty i akceptują odmienność - odmienność. Czy ja ją akceptowałem? Akceptowałem to jaki jestem na prawdę. To, że jestem taki jak on. - I dobrze wiesz czym to się skończy. Nie chce przechodzić przez to drugi raz. Rozumiesz? Ile czasu zajmie Ci zrozumienie...
- Pieprzysz! - zawołałem. - Po prostu sie boisz!
Odsunąłem się jeszcze krok, zatrzymując na ulicy. Musiałem go zdziwić go tym, co powiedziałem, bo dostrzegłem, jak delikatnie rozchyla wargi. Pokręcił głową, czerwone, niesforne kosmyki opadły mu na czoło. Jak zwykle, nie zadawał sobie trudu z odgarnięciem ich. Wyglądał piekielnie uroczo tak jak stał.
- Masz racje. Boję się. - urwał, wpatrując się w ziemię. Westchnął cicho, dłoń wsunął w kieszeń spodni. - Boję się jak cholera, że oni mnie nie zaakceptują. Że Ty..
- Że co ja?! - nie mam pojęcia czemu podniosłem głos. Chyba zebrały się we mnie wszystkie emocje, które do tej pory gdzieś tam głęboko się chowały. - Co Cię obchodzi czyjeś zdanie? Ja Cię akceptuję. Dzięki Tobie odkryłem to, jaki naprawdę jestem. - przerwałem na chwilę, by zaczerpnąć powietrza. - I jak chcesz wiedzieć, nikomu to nie przeszkadza. Nikomu. Nawet jeśli znajdzie się jakiś jeden jedyny wyjątek, przy mnie będziesz bezpieczny. Co mam zrobić, żebyś zechciał wrócić?
Przymknął oczy. Tak bardzo chciałem podejść do niego i objąć. Ale nie mogłem. Dobrze wiedziałem, że wtedy mógłbym go stracić. Sam nie do końca rozumiałem co się dzieję dookoła mnie. Odwróciłem wzrok.
- Chodźmy do domu. Zostaniesz u mnie na noc.

Pociągnął mnie za dłoń, powodując natychmiastowe rozbudzenie organizmu.
- Na pewno Tylko do rana...

- Jesteś cały mokry! Rano będziesz przeziębiony.

- Gerard, nie martw się o mnie... - wymamrotałem niewyraźnie, przechodząc przez podwórko, z jego niewielką pomocą.

Spojrzał na mnie, uśmiechając się lekko. Zimne krople padały na mnie wprost z nieba. Jakiś dar, czy błogosławieństwo? Nie myślałem o tym, co będzie. Liczyło się teraz, to że w tej chwili mogę być razem z nim. W pewnym sensie, oczywiście. Otworzył drzwi szybkim ruchem i wepchnął mnie do domu.

- Muszę. W końcu ktoś musi.