niedziela, 4 maja 2014

One shot: "The Drug In Me Is You"

Krótki shot, by odwrócić moją uwagę od bierzmowania. Napisany szybko i szybko sprawdzany. Mam nadzieję, że się spodoba :)

***
The Drug In Me Is You

  Dlaczego pamiętam całe moje poprzednie życie jako rozmyte wspomnienia? Ahh, no tak. Może dlatego, że to było kilka miesięcy temu, przed tym wszystkim. Przed moją próbą dostania się do armi umarlaków. Przed pobytem w jebanym szpitalu, na terapii, która nic mi nie mogła pomóc. Ze mną było już okay, już dawno było w porządku. Znalazłem powód, by żyć. Znalazłem sens mojego istnienia, by ciągnąć je dalej.. Nikt nie mógł mi go zabrać.

  Czasem ludzie mają wysokie wzniesienia i niskie upadki. W tamtym czasie było ze mną słabo. Naprawdę słabo. Wszystko nagle stało się czarno-białym filmem, bez słów, bez dźwięku, bez uczuć. Nie, nie usprawiedliwiam się. To była moja wina, ciągle jest.

  Udało mi się i jest już lepiej. Jestem zwycięzcą, wygrałem to coś o czym inni mogą marzyć przez całe życie. Wygrałem szczęście.

  Odwróciłem wzrok od mojego szczęścia, spoglądając na drzwi baru. Naszego baru, do którego tak często zaglądaliśmy. Czy tu wszystko się zaczęło? Nie pamiętam, lecz tak bardzo bym chciał. Nigdy nie będę już w stanie przypomnieć sobie jego oczu, jego dotyku, tego wszystkiego przed tym, co się stało.

  Poczułem muśnięcie jego dłoni po moim nadgarstku. Delikatnie i powoli. Jak na dżentelmena przystało. Jakby prosił o ten dotyk, jakby czekał na pozwolenie. A ja się nie zgodziłem. To tak cholernie dziwne. Byliśmy parą.. Parą? Dziewczyna, chłopak, rzyganie tęczą, te sprawy? Nie, chyba nie. Po prostu łączyło nas coś, czego obaj nie umieliśmy wyjaśnić. Kochałem go? Czułem to dziwne podniecenie, gdy o nim myślałem, gdy był blisko, gdy słyszałem jego głos, gdy czułem jego zapach, gdy patrzyłem na jego nagie ciało. Tylko ten uśmiech, rozświetlajacy jego twarz potrafił sprawić, że i ja stawałem się szczęśliwszy.

  Niby byliśmy razem, lecz nigdy nie trzymaliśmy się za dłonie. Coś blokowało ten dotyk. Ja? On? Coś. Zdawało sie, że złączenie naszych rąk to ten jeden krok za daleko. Nie byliśmy na to gotowi, albo po prostu nie chcieliśmy być. Bałem się, że ten głupi dotyk mógłby zniszczyć to co między nami było. Dziwne, bo nawet sami nie potrafiliśmy zdefiniować, jakim uczuciem było to, które nas łączyło.

  Stchórzyłem kolejny raz. Może jednak powinienem spróbować? Wsunąłem obie dłonie do kieszeni bluzy, próbując uspokoić serce i resztę niezdecydowanego ciała. Spojrzałem na niego, lecz może tak naprawdę to tego spojrzenia się bałem? Te duże, ciemno złociste oczy, wpatrywały się we mnie, częsciowo przysłonięte kruczoczarną, potarganą przez wiatr czupryną.

  - Jesteś pewny, że chcesz to zrobić? - spytałem cicho, szybko podnosząc wzrok na drzwi, od których dzieliło nas niewiele ponad metr,

  - Zrobić co?

  Choć nie patrzyłem już w jego stronę, dobrze wiedziałem, że teraz uśmiecha się, że ma uniesioną brew w ten uroczy sposób. Znałem ten głos, bliski śmiechu. Nie ironicznie, lecz jak najbardziej szczerze.

  - Wejść tam. Ze mną – przerwałem na chwile, nie odrywając wzroku od miedzianej klamki ciemno czerwonych drzwi. - Ty i ja. Razem.

  - Way, przecież obiecałem

  Nie mówił tego zgryźliwie, ale w sposób w jaki obydwaj lubiliśmy się przedrzeźniać. Tak bardzo często przybierał postać obojętnego Franka, który boi się przyznać do swoich uczuć. Lecz ja znałem prawdę. Mnie nie mógł oszukać. Wiedziałem jak czuł się ze mną i jak ja czułem się z nim. Tu fałsz nie miał prawa bytu.

  Przypomniałem sobie, że tak właściwie było. Obiecał mi to. Na samą myśl o tym, chciałem się śmiać i jednocześnie zniknąć gdzieś w cieniu. Szczerze, choć odwiedzało mnie wiele osób, tylko jego wizyty wyczekiwałem przez każdy, cholerny miesiąc.

***

  Podniosłem nogi na łóżko, a o kolana oparłem głowę. Objąłem je rękoma, starając się zmniejszyć zajmowane miejsce na tyle, ile to było możliwe. Nie chciałem tam być, chciałem się stamtąd wydostać! On był daleko, lecz czekał na mnie. I choć już nie żył w strachu, choć podobno przyznał się kim jest, był sam.

  To nie mogło być w ten sposób. Nie mogłem tak tego czuć. Potrzebowałem go, potrzebowałem go bardziej i bardziej każdego dnia. Chciałem czuć go blisko siebie, choć on był daleko. To nie mógł być koniec.

  - Way, masz gościa.
Usłyszałem niewyraźny szmer przez drzwi. Spojrzałem w ich stronę, nawet nie licząc, że za chwilę zobaczę jego posturę. Skuliłem się, przygotowując na rozmowę pełną kłamstw i fałszywej miłości z rodziną. Tylko z nim czułem się prawdziwie. Tylko on nie kłamał. Nigdy nie mówił, że wszystko będzie wspaniale.
Lecz jednak... To nie dłonie matki oplotły się wokół mojego ciała. To nie oddech brata czułem na skórze.

  - Tęskniłem
  Podniosłem wzrok na autora jednego słowa, które przywrociło mnie do życia. To był on, prawdziwy on. Przy mnie. Objął mnie lekko, za każdym razem bał się zrobić to mocniej. Nie byłem ze szkła, lecz on traktował mnie jak porcelanową lalkę. Ale lalkę, którą kocha.

  Wszyscy inni witali mnie pytaniem, dlaczego próbowałem to zrobić. On nie. Mówili, że tu mi pomogą. On nie. Kłamali, że bedzie okay. On nie. Stali w odległości, jakbym był chory. On nie. Bali się mnie dotknąć, mimo iż nie byłem trędowaty. On nie. On nie był mną wystraszony, swoją bliskością starał się mnie naprawić. Zebrać rozsypane kawałeczki w jedną, posklejaną całość. Próbował dać mi iskierkę nadziei, że jestem wart więcej niż mi się zdaje. Był zbyt zakochany, by odpuścić.

  Przeniosłem wzrok na jego przytulne usta. Chciałem do nich sięgnąć, wpić się w nie zachłannie. Chciałem być tylko jednym, który mógłby nad nimi panować. Prawdą było, że ledwie opanowywałem drżenie własnych warg.
Spowolniłem swój oddech, by zrównać z jego. Uspokajał mnie tym, że tu był. Nie były mi potrzebne pigułki, stosy kolorowych tabletek.

  - Serio? - wyszeptałem, prawie nie wydając z siebie żadnego głosu. Ale to nie było niezbędne, i tak mnie rozumiał.

  Pokiwał głową w odpowiedzi. Czas leciał, lecz my trwaliśmy w innej, własnej rzeczywistości. Ja, on. Objęci, szukaliśmy własnej drogi, małej wskazówki by znaleźć swój czas.

  Po jakiejś chwili, dłuższej czy krótszej, nie ma znaczenia, wstał, odbierając mi źródło ciepła i bezpieczeństwa. Spojrzałem za nim, przerażony, że to wszystko mogło być tylko wymysłem mojej chorej głowy.

  - Nie zostaniesz ze mną? Je... Jesteś wszystkim, czego potrzebuję.

  Odwrócił się, wyginając usta w tym lekkim uśmiechu, za który oddałbym wszystko. Jednak nic nie mówił, mi zostawił tę część. Może miał rację, może potrzebowałem powiedzieć mu, co tak na prawdę czuję. Ale nie byłem w stanie wygłosić mu teraz przemówienia, nie potrafiłem paść mu do kolan, wyznając kim dla mnie jest.

  - W środku mojego chaosu, byłeś jedynym poukładanym kawałkiem.

  Podszedł do mnie i schylił się do mej głowy. Czułem jego spokojny oddech, owiewający moją twarz. Jego usta delikatnie przylgnęły do mojego czoła. Oderwały sie od niego równie szybko, jak go dotknęły.
Było jeszcze coś, o co musiałem zapytać.

  - To prawda, że przyznałeś się, że jesteś gejem?

  Bałem się, że może mnie źle zrozumieć, chociaż niczego takiego nie miałem na myśli. Martwiłem się o niego i czułem się winny, bo to ja w pewnym sensie wymusiłem jego wyznanie.

  Kolejny raz pokiwał głową. Bał się słów, albo nie miał nic powiedzenia.

  - To było tego dnia, kiedy znaleźli Cię leżącego w pieprzonej krwi – spoglądał prosto na mnie. Czy jako jedyny nie czuł się nie na miejscu, wspominając tamtą noc? - Pamiętasz, powiedziałeś mi, że ludzie, którzy żyją w kłamstwie i strachu, nie mogą tak naprawdę żyć?

  Tym razem to ja przecząco pokręciłem głową. Nie pamiętałem, zdawało się to być wspomnieniem nie moim, lecz opowieścią obcej osoby.

  - I wyszedłeś. Zostawiłeś mnie. Miałeś rację, dupku, mówiąc, że musiałem to zrobić już dawno temu. Tyle, że ja się bałem, Gerard, bałem się. A potem musiałem zapić swoje szczęście bycia wolnym człowiekiem – zaśmiał się, tego dźwięku potrzebowałem. - Następnie... Dostałem ten telefon. Wtedy dowiedziałem, że Ciebie może nie być.

  Schyliłem głowę i skurczyłem się jeszcze bardziej, choć moje myśli zdawały się rozsadzać ten pokój. Nie wyobrażałem sobie, jak by wieść o mojej śmierci wyglądała z punktu widzenia rodziny czy Franka. Sądziłem, że tak będzie dla nich lepiej, że nie będzie kolejnego obciążenia.

  Dzieliły nas centymetry, jednak żaden nie chciał się odsunąć. Tak było okay, tak było wspaniale.

  - Gerard, Ty uczyniłeś mnie wolnym.

Jego złociste oczy płonęły czymś, co zdawałem sie widzieć pierwszy raz w życiu. A może widziałem już wcześniej, gdy spotkaliśmy się pierwszy raz albo gdy pierwszy raz zostałem u niego na noc?
Wymienialiśmy się ciszą jak zabawką. Raz to on milczał, raz ja nie chciałem mu przerywać. Ale nie mogłem tego już znieść.

  - Czyli.. Jak wyjdę, będziemy mogli razem pokazać się publicznie?

  - Jako jebana para? - uniósł brew, na twarzy zagościł zmieszany uśmiech.

  Wzruszyłem ramionami.

  - Obiecuję. Jak tylko Cię wypuszczą, wyjdziemy gdzieś – przerwał, by spojrzeć prosto w moje oczy. - Razem.
Odwrócił się i przeszedł do drzwi. W ostatniej chwili zerknął na mnie.

  - Naprawdę za Tobą tęskniłem, głupku.

Obaj się zaśmialiśmy, lecz gdy tylko zamknięto za nim drzwi, ucichłem, licząc dni do końca mojej odsiadki.

***
  - Więc w takim razie wchodzimy, Iero?

  Przewrócił oczami. Wydawało się, że mówią "nie mam wyjścia", a uśmiech cieszył się tą całą sytuacją.
Otworzył drzwi i weszliśmy do baru. Odzielnie, bez rąk, bez dotyku lecz razem, tworząc jedną całość.

  - Gerard, tak miło Cię widzieć! Nareszcie w domu, huh?

  Witali mnie ludzie, którzy zdawali się być mi obcy, jednak musiałem udawać, że są moimi przyjaciółmi. Oni też za mną tęsknili? Mówili, że to mój dom, lecz dla mnie nie było tak już od dawna.

Usiedliśmy przy którymś ze stolików w kącie. Kelnerka przyniosła nam piwo na koszt firmy, życząc mi powrotu do zdrowia i szczęścia. Czy tak mają celebryci, ich zna każdy a oni czują się obco na tym świecie?

  - Czemu zawsze siadasz naprzeciwko mnie? - spytałem wprost, układając się wygodnie na podwójnym, skórzanym siedzeniu, które schowane było w cieniu przed resztą baru.

  Napotkałem jego zdziwiony wzrok. Kąciki jego ust lekko zadrgały, próbował nie wybuchnąć śmiechem pełnym sarkazmu.

  - Czemu zawsze zadajesz takie głupie pytania? - wypił łyk napoju, odwracając wzrok ode mnie. Ja wciąż wpatrywałem się w niego, czekająć na odpowiedź. Przewrócił oczami. - Żebym mógł z Tobą rozmawiać, do cholery, nie wiem!

  Uśmiechnąłem się do siebie, choć mógł mnie wziąć za głupiego za pytanie o takie rzeczy. Po chwili zaśmiałem się na głos, czego chyba nie powinienem robić. Zdawał się być wyprowadzony odrobinę z równowagi.  
  - Uważasz, że to zabawne?

Pokiwałem głową, sięgajac po swoje piwo.

  - Chodź tu. Usiądź przy mnie. - uśmiechnąłem się kolejny raz, tym razem szerzej.

Westchnął, lecz widziałem to, że tak naprawdę tego chciał. Mógł udawać bezuczuciowego dupka, którego uwielbiałem, ale wiedziałem, że w środku gnieździ się mnóstwo uczuć, które boją się wyjść na wierzch. Efekt lat ukrywania się przed ojcem i głównie przed sobą.

  - Chyba sobie, kurwa, żartujesz. Masz zamiar przytulać się, jak jebana dwunastolatka?

  Nie odpowiedziałem, chciałem zostawić to jemu. Bez słowa więcej przesunął powoli swoje piwo w moim kierunku i usiadł sztywno obok mnie. Uderzyłem go w ramię, próbując go w jakiś sposób rozlużnić. Kto tu zachowywał się jak dwunastolatka? Był spięty, więc przysunąłem się do niego, kładąc dłoń na jego udzie. Spojrzał na nią zdziwiony, jego oddech natychmiast przyspieszył. Przygryzł wargę, zaciskając dłoń na szkle.

  Podniosłem na niego wzrok. Był taki idealny, lśniąco biały, z ciemnymi włosami, które opadły na czoło, z błyszczącymi, piwnymi oczami. Uniosłem drugą dłoń w kierunku jego twarzy i przyłożyłem do policzka, kciukiem gładząc kącik ust. Spoglądał na mnie i oddychał ciężko, niepewny mnie i równie niepewny siebie.
Tak bardzo pragnąłem go teraz pocałować. Już tyle czasu minęło odkąd czułem smak jego ust. Jedyne, o czym mogłem myśleć to moment, któremu nie mogłem zapobiec.

  Wyciągnąłem głowę do niego, delikatnie łącząc nasze stęsknione za sobą usta. Jedną dłonią obejmowałem jego szyję, drugą, drżącą, trzymałem na policzku. Wszystko zdawało sie być pełne romantyzmu i uczuć. Czułem jego niepewny dotyk na moich plecach. Jego palce, powoli jeżdzące po wystających kręgach. Nie potrafiłem już przestać, nie mogłem i nie umiałem się od niego oderwać. To był nasz moment. Zaczynało się robić agresywnie, jakby od naszego pocałunku zależało przetrwanie całego świata. Jakbyśmy musieli to zrobić jak najlepiej, bo innej okazji już więcej nie będzie.

  Nie chciałem aby cokolwiek nam przerwało. Jednym ruchem wskoczyłem mu na kolana, odsuwając stolik kawałek dalej. Szarpał moją koszulkę na plecach, nerwowo jeździłem dłońmi między jego włosami. Obaj nie wiedzieliśmy co już sie dzieje, to wchłonęło nas tak bardzo, że zapomnieliśmy, że nie jesteśmy sami. Jednak mimo to, jego usta nadal nie odepchnęły moich, on nie odepchnął mnie. Musieliśmy zafundować reszcie baru niezłe show.

  Zimne dłonie Franka wsunęły się pod moją koszulkę, za każdym razem, zjeżdżając coraz i coraz niżej, zsuwając moje jeansy. Kolejna fala dreszczy przeszła przez całe moje ciało. Wyciągnąłem dłoń z jego włosów. Podciągnąłem koszulkę odrobinę wyżej, oparłem dłoń o jego nagą już pierś.

  Zdawało mi się, że słyszałem jego stłumione jęki, jednak nadal nie mogłem przestać. To nie był pocałunek. To było coś.. więcej. Powoli zaczynało mi się kręcić w głowie, czułem, że muszę się oderwać bo bardziej niż jego potrzebuję w tej chwili powietrza. To mówił mi organizm, ale serce kazało mi zostać. Co tam powietrze, kiedy on był ze mną. Nareszcie ze mną, tak w pełni szczerze.

  Powietrze wygrało. Oparłem głowę o jego czoło, oddychając głęboko, tak jak i on. Życiodajny tlen wypełniał nasze płuca od nowa. Objąłem jego szyję ramionami, jego dłonie nadal czułem w okolicach nerek. Mógłbym trwać w takiej pozycji do końca świata, na jego kolanach, szczęśliwy na wieki.

  Nie miałem sił by wymówić chociażby jedno słowo. Frank miał podniesiony na mnie wzrok i szeroki uśmiech na twarzy. Musieliśmy odpocząć. Unosiłem się tak, jak i jego klatka piersiowa.

  - Cholera, Way, to było całkiem ostre. - jęknął mi do ucha.

  Musnął moje usta z delikatnością jaką okazuje się najcenniejszym eksponatom. Jego dotyk jak piórko, sprawił, że wszystko zdawało się być tylko snem.

  Próbowałem zejść z jego kolan i usiąść obok. Gdy tylko uniosłem się odrobinę, złapał za moją dłoń i przyciągnął do siebie, bym usiadł w poprzedniej pozycji. Dopiero po chwili wlepiłem wzrok w nasze złączone dłonie i wtedy zdałem sobie sprawę, co się stało. Frank zacisnął swoje szczupłe palce, gdy podniosłem na niego wzrok.

  - Czy to znaczy, że - nie pozwolił mi dokończyć.

  - Zamknij się, głupku.

Uniósł nasze złączone dłonie do góry.

  - Kochasz mnie - szepnąłem.

  Spojrzałem na dłonie, tak bardzo nierozdzielne. Już nie było tego strachu, który czuliśmy wcześniej. To stało się szybko, nie zdążyłem odmówić tego dotyku. A teraz... Teraz to po prostu trwało. Wcześniej nie zdawałem sobie, sprawy jak wiele to znaczy i jak cholernie przyjemne to jest. W tamtej chwili czułem jego ciepło i prawdę, to nierealne uczucie, które nas łączyło, którego byłem pewny jak nigdy wcześniej. Wiedziałem, że mnie kocha, choć nigdy nie usłyszałem tego z jego ust. Nie musiałem, to co robił wystarczało.

  Podniósł na mnie pytający wzrok dopiero po chwili, jakby przez ten czas analizował moje słowa. Może próbował znaleźć wymówkę, że tak wcale nie jest, może sam bał się przyznać, że tak właśnie jest.

  - Możesz w to nie wierzyć. Ale ja widzę to w Twoich oczach. Tu nie ma kłamstw.

  Wsunął dłoń w moje włosy, przyciągając twarz do swojej. Znowu poczułem jego spragnione usta na moich wargach. I wtedy wszystko zaczęło się układać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz