***
The Drug In Me Is You
Dlaczego
pamiętam całe moje poprzednie życie jako rozmyte wspomnienia? Ahh,
no tak. Może dlatego, że to było kilka miesięcy temu, przed
tym wszystkim. Przed moją próbą dostania się do armi
umarlaków. Przed pobytem w jebanym szpitalu, na terapii, która nic
mi nie mogła pomóc. Ze mną było już okay, już dawno było w
porządku. Znalazłem powód, by żyć. Znalazłem sens mojego
istnienia, by ciągnąć je dalej.. Nikt nie mógł mi go zabrać.
Czasem ludzie mają
wysokie wzniesienia i niskie upadki. W tamtym czasie było ze mną
słabo. Naprawdę słabo. Wszystko nagle stało się czarno-białym
filmem, bez słów, bez dźwięku, bez uczuć. Nie, nie
usprawiedliwiam się. To była moja wina, ciągle jest.
Udało mi się i jest już
lepiej. Jestem zwycięzcą, wygrałem to coś o czym inni mogą
marzyć przez całe życie. Wygrałem szczęście.
Odwróciłem wzrok od
mojego szczęścia, spoglądając na drzwi baru. Naszego baru, do
którego tak często zaglądaliśmy. Czy tu wszystko się zaczęło?
Nie pamiętam, lecz tak bardzo bym chciał. Nigdy nie będę już w
stanie przypomnieć sobie jego oczu, jego dotyku, tego wszystkiego
przed tym, co się stało.
Poczułem muśnięcie
jego dłoni po moim nadgarstku. Delikatnie i powoli. Jak na
dżentelmena przystało. Jakby prosił o ten dotyk, jakby czekał na
pozwolenie. A ja się nie zgodziłem. To tak cholernie dziwne.
Byliśmy parą.. Parą? Dziewczyna, chłopak, rzyganie tęczą, te
sprawy? Nie, chyba nie. Po prostu łączyło nas coś, czego obaj
nie umieliśmy wyjaśnić. Kochałem go? Czułem to dziwne
podniecenie, gdy o nim myślałem, gdy był blisko, gdy słyszałem
jego głos, gdy czułem jego zapach, gdy patrzyłem na jego nagie
ciało. Tylko ten uśmiech, rozświetlajacy jego twarz potrafił
sprawić, że i ja stawałem się szczęśliwszy.
Niby byliśmy razem, lecz
nigdy nie trzymaliśmy się za dłonie. Coś blokowało ten dotyk.
Ja? On? Coś. Zdawało sie, że złączenie naszych rąk to ten
jeden krok za daleko. Nie byliśmy na to gotowi, albo po prostu nie
chcieliśmy być. Bałem się, że ten głupi dotyk mógłby
zniszczyć to co między nami było. Dziwne, bo nawet sami nie
potrafiliśmy zdefiniować, jakim uczuciem było to, które nas
łączyło.
Stchórzyłem kolejny
raz. Może jednak powinienem spróbować? Wsunąłem obie dłonie do
kieszeni bluzy, próbując uspokoić serce i resztę niezdecydowanego
ciała. Spojrzałem na niego, lecz może tak naprawdę to tego
spojrzenia się bałem? Te duże, ciemno złociste oczy, wpatrywały
się we mnie, częsciowo przysłonięte kruczoczarną, potarganą
przez wiatr czupryną.
- Jesteś pewny, że
chcesz to zrobić? - spytałem cicho, szybko podnosząc wzrok na
drzwi, od których dzieliło nas niewiele ponad metr,
- Zrobić co?
Choć nie patrzyłem już
w jego stronę, dobrze wiedziałem, że teraz uśmiecha się, że ma
uniesioną brew w ten uroczy sposób. Znałem ten głos, bliski
śmiechu. Nie ironicznie, lecz jak najbardziej szczerze.
- Wejść tam. Ze mną
– przerwałem na chwile, nie odrywając wzroku od miedzianej
klamki ciemno czerwonych drzwi. - Ty i ja. Razem.
- Way, przecież
obiecałem
Nie mówił tego
zgryźliwie, ale w sposób w jaki obydwaj lubiliśmy się
przedrzeźniać. Tak bardzo często przybierał postać obojętnego
Franka, który boi się przyznać do swoich uczuć. Lecz ja znałem
prawdę. Mnie nie mógł oszukać. Wiedziałem jak czuł się ze mną
i jak ja czułem się z nim. Tu fałsz nie miał prawa bytu.
Przypomniałem sobie, że
tak właściwie było. Obiecał mi to. Na samą myśl o tym, chciałem
się śmiać i jednocześnie zniknąć gdzieś w cieniu. Szczerze,
choć odwiedzało mnie wiele osób, tylko jego wizyty wyczekiwałem
przez każdy, cholerny miesiąc.
***
Podniosłem nogi na
łóżko, a o kolana oparłem głowę. Objąłem je rękoma, starając
się zmniejszyć zajmowane miejsce na tyle, ile to było możliwe.
Nie chciałem tam być, chciałem się stamtąd wydostać! On był
daleko, lecz czekał na mnie. I choć już nie żył w strachu, choć
podobno przyznał się kim jest, był sam.
To nie mogło być w
ten sposób. Nie mogłem tak tego czuć. Potrzebowałem go,
potrzebowałem go bardziej i bardziej każdego dnia. Chciałem czuć
go blisko siebie, choć on był daleko. To nie mógł być koniec.
- Way, masz gościa.
Usłyszałem
niewyraźny szmer przez drzwi. Spojrzałem w ich stronę, nawet nie
licząc, że za chwilę zobaczę jego posturę. Skuliłem się,
przygotowując na rozmowę pełną kłamstw i fałszywej miłości z
rodziną. Tylko z nim czułem się prawdziwie. Tylko on nie kłamał.
Nigdy nie mówił, że wszystko będzie wspaniale.
Lecz jednak... To nie
dłonie matki oplotły się wokół mojego ciała. To nie oddech
brata czułem na skórze.
- Tęskniłem
Podniosłem wzrok na
autora jednego słowa, które przywrociło mnie do życia. To był
on, prawdziwy on. Przy mnie. Objął mnie lekko, za każdym razem bał
się zrobić to mocniej. Nie byłem ze szkła, lecz on traktował
mnie jak porcelanową lalkę. Ale lalkę, którą kocha.
Wszyscy inni witali
mnie pytaniem, dlaczego próbowałem to zrobić. On nie. Mówili, że
tu mi pomogą. On nie. Kłamali, że bedzie okay. On nie. Stali w
odległości, jakbym był chory. On nie. Bali się mnie dotknąć,
mimo iż nie byłem trędowaty. On nie. On nie był mną wystraszony,
swoją bliskością starał się mnie naprawić. Zebrać rozsypane
kawałeczki w jedną, posklejaną całość. Próbował dać mi
iskierkę nadziei, że jestem wart więcej niż mi się zdaje. Był
zbyt zakochany, by odpuścić.
Przeniosłem wzrok na
jego przytulne usta. Chciałem do nich sięgnąć, wpić się w nie
zachłannie. Chciałem być tylko jednym, który mógłby nad nimi
panować. Prawdą było, że ledwie opanowywałem drżenie własnych
warg.
Spowolniłem swój
oddech, by zrównać z jego. Uspokajał mnie tym, że tu był. Nie
były mi potrzebne pigułki, stosy kolorowych tabletek.
- Serio? -
wyszeptałem, prawie nie wydając z siebie żadnego głosu. Ale to
nie było niezbędne, i tak mnie rozumiał.
Pokiwał głową w
odpowiedzi. Czas leciał, lecz my trwaliśmy w innej, własnej
rzeczywistości. Ja, on. Objęci, szukaliśmy własnej drogi, małej
wskazówki by znaleźć swój czas.
Po jakiejś chwili,
dłuższej czy krótszej, nie ma znaczenia, wstał, odbierając mi
źródło ciepła i bezpieczeństwa. Spojrzałem za nim, przerażony,
że to wszystko mogło być tylko wymysłem mojej chorej głowy.
- Nie zostaniesz ze
mną? Je... Jesteś wszystkim, czego potrzebuję.
Odwrócił się,
wyginając usta w tym lekkim uśmiechu, za który oddałbym wszystko.
Jednak nic nie mówił, mi zostawił tę część. Może miał rację,
może potrzebowałem powiedzieć mu, co tak na prawdę czuję. Ale
nie byłem w stanie wygłosić mu teraz przemówienia, nie potrafiłem
paść mu do kolan, wyznając kim dla mnie jest.
- W środku mojego
chaosu, byłeś jedynym poukładanym kawałkiem.
Podszedł do mnie i
schylił się do mej głowy. Czułem jego spokojny oddech, owiewający
moją twarz. Jego usta delikatnie przylgnęły do mojego czoła.
Oderwały sie od niego równie szybko, jak go dotknęły.
Było jeszcze coś, o
co musiałem zapytać.
- To prawda, że
przyznałeś się, że jesteś gejem?
Bałem się, że może
mnie źle zrozumieć, chociaż niczego takiego nie miałem na myśli.
Martwiłem się o niego i czułem się winny, bo to ja w pewnym
sensie wymusiłem jego wyznanie.
Kolejny raz pokiwał
głową. Bał się słów, albo nie miał nic powiedzenia.
- To było tego
dnia, kiedy znaleźli Cię leżącego w pieprzonej krwi –
spoglądał prosto na mnie. Czy jako jedyny nie czuł się nie na
miejscu, wspominając tamtą noc? - Pamiętasz, powiedziałeś mi,
że ludzie, którzy żyją w kłamstwie i strachu, nie mogą tak
naprawdę żyć?
Tym razem to ja
przecząco pokręciłem głową. Nie pamiętałem, zdawało się to
być wspomnieniem nie moim, lecz opowieścią obcej osoby.
- I wyszedłeś.
Zostawiłeś mnie. Miałeś rację, dupku, mówiąc, że musiałem
to zrobić już dawno temu. Tyle, że ja się bałem, Gerard, bałem
się. A potem musiałem zapić swoje szczęście bycia wolnym
człowiekiem – zaśmiał się, tego dźwięku potrzebowałem. -
Następnie... Dostałem ten telefon. Wtedy dowiedziałem, że
Ciebie może nie być.
Schyliłem głowę i
skurczyłem się jeszcze bardziej, choć moje myśli zdawały się
rozsadzać ten pokój. Nie wyobrażałem sobie, jak by wieść o
mojej śmierci wyglądała z punktu widzenia rodziny czy Franka.
Sądziłem, że tak będzie dla nich lepiej, że nie będzie
kolejnego obciążenia.
Dzieliły nas
centymetry, jednak żaden nie chciał się odsunąć. Tak było okay,
tak było wspaniale.
- Gerard, Ty
uczyniłeś mnie wolnym.
Jego złociste oczy
płonęły czymś, co zdawałem sie widzieć pierwszy raz w życiu. A
może widziałem już wcześniej, gdy spotkaliśmy się pierwszy raz
albo gdy pierwszy raz zostałem u niego na noc?
Wymienialiśmy się
ciszą jak zabawką. Raz to on milczał, raz ja nie chciałem mu
przerywać. Ale nie mogłem tego już znieść.
- Czyli.. Jak
wyjdę, będziemy mogli razem pokazać się publicznie?
- Jako jebana para?
- uniósł brew, na twarzy zagościł zmieszany uśmiech.
Wzruszyłem ramionami.
- Obiecuję. Jak
tylko Cię wypuszczą, wyjdziemy gdzieś – przerwał, by spojrzeć
prosto w moje oczy. - Razem.
Odwrócił się i
przeszedł do drzwi. W ostatniej chwili zerknął na mnie.
- Naprawdę za Tobą
tęskniłem, głupku.
Obaj się zaśmialiśmy,
lecz gdy tylko zamknięto za nim drzwi, ucichłem, licząc dni do
końca mojej odsiadki.
***
- Więc
w takim razie wchodzimy, Iero?
Przewrócił
oczami. Wydawało się, że mówią "nie mam wyjścia", a
uśmiech cieszył się tą całą sytuacją.
Otworzył
drzwi i weszliśmy do baru. Odzielnie, bez rąk, bez dotyku lecz
razem, tworząc jedną całość.
- Gerard,
tak miło Cię widzieć! Nareszcie w domu, huh?
Witali
mnie ludzie, którzy zdawali się być mi obcy, jednak musiałem
udawać, że są moimi przyjaciółmi. Oni też za mną tęsknili?
Mówili, że to mój dom, lecz dla mnie nie było tak już od dawna.
Usiedliśmy
przy którymś ze stolików w kącie. Kelnerka przyniosła nam piwo
na koszt firmy, życząc mi powrotu do zdrowia i szczęścia. Czy tak
mają celebryci, ich zna każdy a oni czują się obco na tym
świecie?
- Czemu
zawsze siadasz naprzeciwko mnie? - spytałem wprost, układając się
wygodnie na podwójnym, skórzanym siedzeniu, które schowane było
w cieniu przed resztą baru.
Napotkałem
jego zdziwiony wzrok. Kąciki jego ust lekko zadrgały, próbował
nie wybuchnąć śmiechem pełnym sarkazmu.
- Czemu
zawsze zadajesz takie głupie pytania? - wypił łyk napoju,
odwracając wzrok ode mnie. Ja wciąż wpatrywałem się w niego,
czekająć na odpowiedź. Przewrócił oczami. - Żebym mógł z
Tobą rozmawiać, do cholery, nie wiem!
Uśmiechnąłem
się do siebie, choć mógł mnie wziąć za głupiego za pytanie o
takie rzeczy. Po chwili zaśmiałem się na głos, czego chyba nie
powinienem robić. Zdawał się być wyprowadzony odrobinę z
równowagi.
- Uważasz,
że to zabawne?
Pokiwałem
głową, sięgajac po swoje piwo.
- Chodź
tu. Usiądź przy mnie. - uśmiechnąłem się kolejny raz, tym
razem szerzej.
Westchnął,
lecz widziałem to, że tak naprawdę tego chciał. Mógł udawać
bezuczuciowego dupka, którego uwielbiałem, ale wiedziałem, że w
środku gnieździ się mnóstwo uczuć, które boją się wyjść na
wierzch. Efekt lat ukrywania się przed ojcem i głównie przed sobą.
- Chyba
sobie, kurwa, żartujesz. Masz zamiar przytulać się, jak jebana
dwunastolatka?
Nie
odpowiedziałem, chciałem zostawić to jemu. Bez słowa więcej
przesunął powoli swoje piwo w moim kierunku i usiadł sztywno obok
mnie. Uderzyłem go w ramię, próbując go w jakiś sposób
rozlużnić. Kto tu zachowywał się jak dwunastolatka? Był spięty,
więc przysunąłem się do niego, kładąc dłoń na jego udzie.
Spojrzał na nią zdziwiony, jego oddech natychmiast przyspieszył.
Przygryzł wargę, zaciskając dłoń na szkle.
Podniosłem
na niego wzrok. Był taki idealny, lśniąco biały, z ciemnymi
włosami, które opadły na czoło, z błyszczącymi, piwnymi oczami.
Uniosłem drugą dłoń w kierunku jego twarzy i przyłożyłem do
policzka, kciukiem gładząc kącik ust. Spoglądał na mnie i
oddychał ciężko, niepewny mnie i równie niepewny siebie.
Tak
bardzo pragnąłem go teraz pocałować. Już tyle czasu minęło
odkąd czułem smak jego ust. Jedyne, o czym mogłem myśleć to
moment, któremu nie mogłem zapobiec.
Wyciągnąłem
głowę do niego, delikatnie łącząc nasze stęsknione za sobą
usta. Jedną dłonią obejmowałem jego szyję, drugą, drżącą,
trzymałem na policzku. Wszystko zdawało sie być pełne romantyzmu
i uczuć. Czułem jego niepewny dotyk na moich plecach. Jego palce,
powoli jeżdzące po wystających kręgach. Nie potrafiłem już
przestać, nie mogłem i nie umiałem się od niego oderwać. To był
nasz moment. Zaczynało się robić agresywnie, jakby od naszego
pocałunku zależało przetrwanie całego świata. Jakbyśmy musieli
to zrobić jak najlepiej, bo innej okazji już więcej nie będzie.
Nie
chciałem aby cokolwiek nam przerwało. Jednym ruchem wskoczyłem mu
na kolana, odsuwając stolik kawałek dalej. Szarpał moją koszulkę
na plecach, nerwowo jeździłem dłońmi między jego włosami. Obaj
nie wiedzieliśmy co już sie dzieje, to wchłonęło nas tak bardzo,
że zapomnieliśmy, że nie jesteśmy sami. Jednak mimo to, jego usta
nadal nie odepchnęły moich, on nie odepchnął mnie. Musieliśmy
zafundować reszcie baru niezłe show.
Zimne
dłonie Franka wsunęły się pod moją koszulkę, za każdym razem, zjeżdżając coraz i coraz niżej, zsuwając moje jeansy. Kolejna
fala dreszczy przeszła przez całe moje ciało. Wyciągnąłem dłoń
z jego włosów. Podciągnąłem koszulkę odrobinę wyżej, oparłem
dłoń o jego nagą już pierś.
Zdawało
mi się, że słyszałem jego stłumione jęki, jednak nadal nie
mogłem przestać. To nie był pocałunek. To było coś.. więcej.
Powoli zaczynało mi się kręcić w głowie, czułem, że muszę się
oderwać bo bardziej niż jego potrzebuję w tej chwili powietrza. To
mówił mi organizm, ale serce kazało mi zostać. Co tam powietrze,
kiedy on był ze mną. Nareszcie ze mną, tak w pełni szczerze.
Powietrze
wygrało. Oparłem głowę o jego czoło, oddychając głęboko, tak
jak i on. Życiodajny tlen wypełniał nasze płuca od nowa. Objąłem
jego szyję ramionami, jego dłonie nadal czułem w okolicach nerek.
Mógłbym trwać w takiej pozycji do końca świata, na jego
kolanach, szczęśliwy na wieki.
Nie
miałem sił by wymówić chociażby jedno słowo. Frank miał
podniesiony na mnie wzrok i szeroki uśmiech na twarzy. Musieliśmy
odpocząć. Unosiłem się tak, jak i jego klatka piersiowa.
- Cholera,
Way, to było całkiem ostre. - jęknął mi do ucha.
Musnął
moje usta z delikatnością jaką okazuje się najcenniejszym
eksponatom. Jego dotyk jak piórko, sprawił, że wszystko zdawało
się być tylko snem.
Próbowałem
zejść z jego kolan i usiąść obok. Gdy tylko uniosłem się
odrobinę, złapał za moją dłoń i przyciągnął do siebie, bym
usiadł w poprzedniej pozycji. Dopiero po chwili wlepiłem wzrok w
nasze złączone dłonie i wtedy zdałem sobie sprawę, co się
stało. Frank zacisnął swoje szczupłe palce, gdy podniosłem na
niego wzrok.
- Czy
to znaczy, że - nie pozwolił mi dokończyć.
- Zamknij
się, głupku.
Uniósł
nasze złączone dłonie do góry.
- Kochasz
mnie - szepnąłem.
Spojrzałem
na dłonie, tak bardzo nierozdzielne. Już nie było tego strachu,
który czuliśmy wcześniej. To stało się szybko, nie zdążyłem
odmówić tego dotyku. A teraz... Teraz to po prostu trwało.
Wcześniej nie zdawałem sobie, sprawy jak wiele to znaczy i jak
cholernie przyjemne to jest. W tamtej chwili czułem jego ciepło i
prawdę, to nierealne uczucie, które nas łączyło, którego byłem
pewny jak nigdy wcześniej. Wiedziałem, że mnie kocha, choć nigdy
nie usłyszałem tego z jego ust. Nie musiałem, to co robił
wystarczało.
Podniósł
na mnie pytający wzrok dopiero po chwili, jakby przez ten czas
analizował moje słowa. Może próbował znaleźć wymówkę, że
tak wcale nie jest, może sam bał się przyznać, że tak właśnie
jest.
- Możesz
w to nie wierzyć. Ale ja widzę to w Twoich oczach. Tu nie ma
kłamstw.
Wsunął
dłoń w moje włosy, przyciągając twarz do swojej. Znowu poczułem
jego spragnione usta na moich wargach. I wtedy wszystko zaczęło się
układać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz