niedziela, 25 maja 2014

"I don't believe in love" rozdz. XIII

   Po dość długiej przerwie, nareszcie jest kolejny rozdział :) Więc łapcie i cieszcie się wszyscy :) 
***
     W jednej chwili poczułem, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Cała krew odpłynęła z głowy i chyba gdzieś wyparowała, bo straciłem czucie w każdej kończynie. Wpatrywałem się nieprzerwanie w gościa, nie poruszywszy się nawet na centymetr. James, James, James... Do cholery, kim jesteś? Co robisz tutaj? Dlaczego Gerard patrzy na Ciebie w ten sposób?
     Próbowałem przypomnieć sobie cokolwiek, co mogłoby mi pomóc. Choć to wszystko zdawało się trwać ułamki sekund, mój mózg pracował na najwyższych obrotach. Powracałem do każdej naszej wspólnej rozmowy z Gerardem, odtwarzałem każdą jego wypowiedź, przypominałem sobie każde jego słowo po kolei, wyszukując w nim tego jednego imienia.
    James.
     Zakochałem się w pewnym chłopaku. Nazywał się James. (…) Byliśmy przyjaciółmi. Zawsze mówił, że nigdy się nie rozstaniemy. Że nigdy mnie nie opuści. (…) Przed pewną dyskotekę wyznałem mu to. Że jest dla mnie kimś więcej niż przyjacielem. Powiedział, że on tego nie czuje, ale to zostanie między nami. Dlaczego nie poznałem się na nim wcześniej?
     To nie mogło tak być. Nie w ten sposób. To nie mógł być on, ten sam pieprzony James. Ten który go zranił, który doprowadził to tego wszystkiego! Czyżby teraz stał przed nim, przede mną? O tak, zwyczajnie, najnormalniej w świecie, świdrując nas swoimi lśniącymi oczami.
     - Gerard, tyle się nie widzieliśmy.
     Stanąłem bokiem, by móc jednocześnie widzieć blondyna i Gerarda. Mojego Gerarda, do cholery! Dobrze wiedziałem jednak, że tak nie jest. Nie miałem do niego ani odrobiny, ani najmniejszego ułamka prawa. Musiałem przywyknąć do tego, ale to nie było łatwe w żadnym stopniu.
     Kolejny raz to wszystko uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą. Wiadro niewidzialnej wody wylało się na mnie, wybudzając z tego przedziwnego letargu. Zamrugałem oczami, nareszcie zdolny do jakiegokolwiek ruchu. Choć mogłem sądzić, że to coś pomoże, że w ten cudowny sposób James się rozpłynie, to przecież dobrze wiedziałem, że tak się nie stanie.
     Gerard bezgłośnie wpatrywał się w blondyna. Po prostu stał, on również nie ruszył się z miejsca. Dla niego musiało to być jeszcze gorsze niż dla mnie. Przecież mnie nic nie łączyło z tym obcym mężczyzną. A jego? Tyle cholernych wspomnień o których chciałby zapomnieć. A teraz on śmiał zjawiać się w jego domu.
    - Przyszedłem nie w porę?
     Blondyn wyglądał na naprawdę zmartwionego. Zdawał się wzrokiem przepraszać za swoją obecność, lecz jednocześnie wydawać by się mogło, że jedyne czego pragnie, to paść w ramiona Gerarda.
     Może chciał go tylko i wyłącznie przeprosić? Ale czy przeprosiny były wystarczające? Za ten cały ból? Mogłem nazywać to jak chciałem, tak naprawdę nie miałem pojęcia o ich relacji, o tym, co jeden zrobił drugiemu, o tym co ich łączyło.
     Słońce uderzało w moją twarz, próbując dać mi do zrozumienia, że to nie moja sprawa. Że to ja powinienem czuć się nie na miejscu. Ale tak bardzo nie chciałem opuścić w tamtej chwili czerwonowłosego, że to pokonało dumę.
     - Przepraszam, jeśli przeszkadzam, przyjdę później-
    - Nie. - Gerard odezwał po raz pierwszy, od tej chwili.. Długiej, czy krótkiej? Mogła trwać kilka sekund a może i godzin, to wszystko zlewało się w jedność. - Zostań.
     Ten głos. Jego głos. Niepewny i łamliwy. Szczery i niski. Spojrzałem na niego, choć wprawdzie bałem się, co zastanę w jego oczach. Strach, miłość, ból? A może wszystko w jednym? Boże, tak bardzo nie chciałem, aby cierpiał. Obiecałem mu, że go obronię. Że przy mnie będzie bezpieczny.
     Wpatrywał się w Jamesa jak w obrazek. Owszem, widziałem w Gerardzie miłość ale strach i ból gdzieś zniknęły, zastąpione błyskiem w jego oczach. I nawet nie zauważyłem, jak w środku zacząłem zwijać się z zazdrości. Na mnie nigdy nie spojrzał w ten sposób, to tego blondyna raczył tym spojrzeniem, którego pragnąłem.
     James, usłyszawszy Gerarda, natychmiast się wyprostował. Nie dziwiłem się Gerardowi, że patrzył na niego jak na objawienie pańskie, bo było na co patrzeć. Był naprawdę przystojny. Ta przystojność zwyczajnie owiewała go jak złoty pył, czarując wszystkich dookoła, by z każdą kolejną sekundą mogli znaleźć w nim coś piękniejszego.
     - Mówisz poważnie, Gerard?
     Błękitne tęczówki zalśniły tym blaskiem, który przed chwilą widziałem u czerwonowłosego. Coraz bardziej czułem się jak stary pies, w czasie kiedy rodzinka zafunduje sobie młodego szczeniaka. Czy w ogóle mogłem się tak czuć? Nie należałem do rodziny Gerarda, nie ważne jak bardzo tego chciałem. Nie miało znaczenia to, jak szczęśliwy czułem się w jego towarzystwie. To, że kiedy go widziałem, serce zatrzymywało się na moment, by za chwilę zacząć bić trzy razy szybszym tempem. To, że kiedy był blisko całe moje ciało wypełniały endorfiny, jakby wszystko inne, które się nie liczyło, zniknęło.
     Jakkolwiek żałośnie to brzmiało, patrząc na tego chłopaka, na te rozwichrzone w nieładzie, czerwone włosy, na szmaragdowe oczy, w których próżno było doszukiwać się odcieni szarości, na malinowe, rozchylone usta, których już chciałem posmakować i trzymać na sobie ten smak na zawsze, czułem się zakochany. Tak, zakochany. Cudownie szczęśliwy, wniebowzięty.
     Kochałem go.
     Kocham go.
     A teraz mogłem to stracić. Cholera, przecież sam Gerard powiedział, że nie możemy być razem. Ale powiedział również, że jak tylko wyjedzie to zapomni, że istniałem. A jednak. A jednak jesteś tutaj, Iero, jako jego przyjaciel. I to oznacza, że jesteś zobowiązany go chronić. Przed wszystkim, co mogłoby go zranić. Przed całym Złem tego świata.
     James. Był również ten pieprzony James. To on był przerastającym mnie problemem. I to na niego nie mogłem nic poradzić. Nie mogłem nic poradzić, na miłość, którą widziałem w ich oczach. Nie ważne, czy chciałem czy nie, to już nie była moja sprawa.
    Spojrzałem na Gerarda, kiedy to on pokiwał powoli głową, wciąż nie spuszczając wzroku z blondyna. Kilka kosmyków opadło mu na czoło i kolejny raz tak bardzo chciałem podejść i delikatnie odgarnąć te niesforne włosy za ucho. Musiałem, po prostu musiałem stamtąd odejść, uciec, wybiec, zapaść się pod ziemię, w jakikolwiek sposób zniknąć i zostawić ich samych. Gołym okiem było widać, że obaj tego właśnie chcą. A ja co? A ja nie potrafiłem się ruszyć.
     Czułem się tak, jakbym przeszkodził w najbardziej intymnym momencie, jaki mógł mieć miejsce na świecie. I wtedy to do mnie dotarło. Że tylko przeszkadzam. I kolejny raz tego dnia, to wybudziło mnie z otępienia, które co chwila nawiedzało moje ciało.
     - Gerard, ja już- Chyba- To znaczy- Mam tylko na myśli, że-
     Policzki płonęły mi żywym ogniem, każda kropla krwi zaczęła wrzeć a każdy mięsie stracił jakby swoje neurony i nie odczuwał już nic. Nie potrafiłem ułożyć logicznego zdania. Język plątał się, tak jak plątały się słowa w umyśle. Wyrazy traciły swoje znaczenie a zdania jakikolwiek logiczny sens, wszystko zostało zastąpione pustką.
     Jego wzrok spoczął na mnie. Prawie nieznacznie uniósł kącik ust a ten blask w oczach nie zniknął. I choć może była to kwestia sekund, milisekund, nanosekund, nie ważne, potrzebowałem tego. Potrzebowałem tej nadziei, że i na mnie może spojrzeć w tej sposób, jak powietrza. I to światło w tych zielonych tęczówkach, było jedynym światłem jakie widziałem. Jedynym, jakie mogłem widzieć. I pustka znowu wypełniła się nadzieją, szczęściem, nierównym biciem serca i tym nieznanym mi uczuciem, które wypełniało moje wnętrze.
     Ale on zrozumiał nawet tę moją pokręconą mowę.
     - Jasne. Odprowadzę Cię. - rzekł powoli, ruszając się z miejsca ociężale, na co i ja poruszyłem się odruchowo.
     Po chwili stał tuż przy mnie, czułem jego zapach, który znałem na pamięć. Zapach na tyle unikalny, na ile wyjątkowy jest Gerard Way. Uniosłem na niego wzrok, ponownie szukając tego cudownego światła. Ale jego oczy zgasły ponownie, jakbym nie zasługiwał na jego obecność przy mnie.
     W jednej sekundzie przypomniałem sobie jego wzrok, kiedy walczyliśmy na jego łóżku, kiedy ściskał moje nadgarstki a nasze twarze dzieliła zdecydowanie niebezpieczna odległość. I choć nawet nie wiedziałem, o co była nasza walka, to dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że to spojrzenie, którym darzył Jamesa... Widziałem je już wcześniej. Dlaczego zrozumiałem to dopiero wtedy?
     Patrzył tak na mnie wtedy na jego łóżku. Patrzył tak wtedy w nocy, przy moim samochodzie, kiedy mokre od deszczu kosmyki przykleiły się do jego czoła. Patrzył tak na mnie wtedy, kiedy wyznałem mu miłość na peronie. Kiedy śpiewałem piosenkę, którą on zaśpiewał mi kiedyś.
     Nie widzisz, co ze mną robisz? Chce być Twoim straconym chłopcem. Ostatnią szansą, lepszą rzeczywistością.
     I choć wtedy w jego spojrzeniu widziałem zimno, jakim cudem nie dostrzegałem tego lśnienia w tych zielonych tęczówkach? Co się stało, że to nagle jakby wróciło i uderzyło we mnie jak japoński pociąg z zawrotną prędkością? Dlaczego teraz, a nie kiedy indziej?
     Ale teraz były puste. A może znowu nie dostrzegam tego blasku? Może to Gerard tak dokładnie go ukrywa? Nie, to by było za wiele. Musiałem, tak zwyczajnie na świecie musiałem zrozumieć, że nic nigdy między nami nie będzie. To skończone.
     Nie zauważyłem, kiedy znaleźliśmy się przy moim samochodzie a ja nieprzerwanie wpatrywałem się w jego oczy. Serce pompowało krew coraz i coraz szybciej, ale ogień na skórze jakby ustąpił czemuś, czego nie mogłem zrozumieć. Za często ogarniały mnie uczucia, których dotychczas nie znałem i dzięki którym odlatywałem w jakby inną rzeczywistość.
     - Dziękuję.
     Zorientowałem się, że ja sam to powiedziałem, dopiero kiedy brwi Gerarda uniosły się lekko, a czoło zmarszczyło nieznacznie.
     - Za co?
     - Dobrze wiesz. - słowa wypływały ze mnie samoistnie, jakby mówiła je całkiem obca osoba. Nie panowałem nad nimi, a jednak wydobywały się z moich ust, brzmiały moim głosem, jak gdyby nigdy nic. - Nie chcę się narzucać. - oh, dobre sobie. I mówię to ja. Albo ktokolwiek w moim imieniu. - Ale naprawdę chcę, abyś wrócił do Newark. Proszę Cię. Jeśli nie chcesz dać mi szansy, daj szansę chociaż temu miejscu.
     I to ostatnie zdanie, jakby dotknęło Gerarda w samo serce, bo drgnął, chyba sam nie zdając sobie z tego sprawy. Nie mówił nic, a ja byłem prawie pewien, że w jego głowie przewija się moja wypowiedź. Wiedziałem, że powinienem już jechać. Ale musiałem się z nim pożegnać a nie miałem pojęcia jak. Zwykłe „cześć”? Przecież tak nie mogło być. Uścisk dłoni? Objęcie? Cholera, co miałem zrobić?
     Czerwonowłosy spuścił nagle wzrok i pokiwał głową, chyba bardziej do samego siebie, niż do mnie. W jednej chwili zaczął wyłamywać sobie palce u dłoni. Słyszałem jak strzelają mu malutkie kosteczki, ale nie chciałem mu tego przerywać. Była jego kolej na odpowiedź, a jeśli jest nią cisza lub strzelanie palcami, nie miałem wyjścia, jak tylko ją zaakceptować.
     Ale tak cholernie chciałem poczuć jego ciepło i najzwyczajniej w świecie się do niego przytulić. Musiałem odgonić tę myśli, gdy spojrzał na mnie a tym razem jego oczy lśniły. I znowu nie wiedziałem co o tym myśleć. 
     - Wszystko będzie dobrze, prawda, Frankie?
     Było to bardziej stwierdzenie, niż pytanie. Jakby był pewien, że przecież wszystko będzie wspaniale, wystarczy tylko to powiedzieć a tak właśnie się stanie.
     - Oczywiście-
     W połowie mojej odpowiedzi, nagle oderwał się od maski auta i w mgnieniu oka zniknął po drugiej stronie ulicy. Więc to wszystko? Tylko tyle? „Prawda, Frankie?” i koniec?
     Zatrzasnąłem drzwi i zacisnąłem drżące ręce na kierownicy. Nie miałem najmniejszej ochoty patrzeć na leżący obok telefon. I tak wiedziałem co tam zastanę, ale nie to zaprzątało moje myśli. Przynajmniej 50 nieodebranych połączeń od: Mama.
     Wszystko będzie dobrze.
     Wszystko będzie dobrze.
     Wszystko będzie dobrze.
     Gerard tak powiedział. Nie ma więc wyjścia, żeby było inaczej.
     Na samą myśl o tym, usta samoistnie wyciągnęły się w uśmiechu.

    Będzie dobrze. 

3 komentarze:

  1. Ej, czemu to nie ma ani jednego komentarza? Nie rozumiem, bo piszesz naprawdę dobrze. Skończyłam czytać całe opowiadanie właśnie przed chwilą. Pierwsze rozdziały jakoś mnie nie zachwyciły. Choć były dobre, Gerard zachowywał się jak kobieta w ciąży (którą jest, ok XD), Frank zakochał się w nim po bardzo krótkim czasie, mieli strasznie szablonowe dramy. Zachowanie Waya przerażająco mnie irytowało, przez większość czasu miałam ochotę nim potrząsnąć. Raz Franka chciał, raz nie. Ale trzynasta część bardzo mi się podobała. Sama nie wiem dlaczego. To wszystko jest takie szczere, realistyczne. Opisałaś rzeczy ładnie, ale niczego nie koloryzowałaś. Godne podziwu. No i Franka spotkało rozczarowanie. Takie rzeczywiste. Lubię, gdy bohaterowie doświadczają rozczarowań - cały świat przedstawiony, wszystkie uczucia stają się wtedy realne. Jeśli kolejne rozdziały będą utrzymane w takim stylu jak ten, przeczytam je z przyjemnością! A jeśli nie to pewnie też, tyle że będę mamrotała pod nosem przekleństwa odnośnie głupiego niekiedy zachowania Gerarda XD Pozdrawiam i życzę duuuużo weny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń