Miałem rację. Nic nie straciłem, pojawiając się tutaj. Przynajmniej teraz wszystko stało się jasne. Jeszcze bardziej dotarło do mnie, kim dla niego jestem. Kim? Konkretnie nikim. Nic tego nie zmieni. Nie mogłem się oszukiwać, prawda? Po co dawać sobie nadzieję, choć nie wiem jak malutką?
***
Oparłem
głowę o dach samochodu, pozwalając sobie moknąć i moknąć. Nie
byłbym w stanie jechać, nie skończywszy na drzewie lub gdzieś w
rowie. A może to było wyjście? Czułem, jak krew pulsuje mi
szybciej, serce przyspiesza. Czy tak wygląda zawał? Czy tak wygląda
śmierć? Jeśli tak, to nie jest tak straszna, jak sądziłem.
Poczułem
czyjąś dłoń na swoim ramieniu. To już po mnie przyszli?
Spojrzałem kątem oka... Nie, to nie żaden diabeł. Żaden anioł
czy Bóg. To znowu był on. Gerard. Znowu robił coś tak
sprzecznego. Odwróciłem się, śmiało spoglądając w jego oczy.
Teraz patrzył na mnie czule, jakby skrywając jakąś tajemnicę.
-
Frank, dlaczego tu przyjechałeś? - spytał szeptem, spuszczając
wzrok.
Stał.
Taki bezbronny. Czerwone włosy opadły mu na twarz, i mokre
przykleiły do czoła. Nie trudził się z odgarnięciem ich.
Szarpnąłem
go za ramiona tak, żebyśmy zamienili się miejscami. Napotkałem
jego zdziwione spojrzenie. Teraz to on opierał się o auto a ja
stałem przed nim. Zagrodziłem mu drogę, jakby to nie pozwoliło mu
już więcej odejść.
-
Nie potrafię tego wyjaśnić.
Łzy
mieszały się z deszczem. Deszcz mieszał się z łzami. Tak było
dużo łatwiej, tak myślałem.
-
Czego nie potrafisz wyjaśnić?
-
Tego co do Ciebie czuję. Kocham
to za delikatne określenie. - urwałem, obserwując jak przymyka
powieki. - Po prostu.. Po prostu chcę być przy Tobie. Cały czas.
Słuchać Twojego głosu. Czuć Twoje ciepło. Twoją obecność.
- Ja... - wtrącił.
- Nie przerywaj mi.
Kocham Cię mimo wszystko. Mimo tego, że nic dla Ciebie nie znaczę.
Mimo tego, że nie wierzysz w miłość. Chciałbym sprawić, że
dzięki mnie uwierzysz.
Nie zastanawiając
się, korzystając z chwili, która była nam dana, zarzuciłem mu
ramiona na szyję. W tym samym momencie, poczułem jego dłonie na
swoich plecach, którymi ostrożnie mnie oplata, jego głowę
układającą się na moim barku.
Moknęliśmy z każdą
sekundą. Deszcz sprawiał, że nasze ubrania robiły się coraz
bardziej lepiące, dzięki czemu czułem go bliżej. Wiedziałem, że
ta chwila zaraz minie, że Gerard powie to, co musi. Powie prawdę.
Wtuliłem się w niego jeszcze mocniej, wciągając zapach, od
którego byłem uzależniony. Zacisnąłem oczy, czekając na wyrok.
Gerard po chwili
wypuścił mnie z objęć. Spojrzałem na niego z przygryzioną
wargą, którą ściskałem, by nie czuć zimna pełznącego po moim
ciele. Odsunąłem się, jednak on złapał mnie za rękę.
- Drżysz. -
szepnął. - Chodźmy do domu, póki jeszcze nie zamarzłeś.
Nie
rozumiałem już niczego. Przecież mnie wyrzucił. Korzystaj
z okazji, Iero. Nie pytaj! Tym
razem, wewnętrzne ja nie miało racji. Sądziłem, że nie jestem w
stanie zaakceptować tych jego zmian nastroju, zmian zachowania. Kim
trzeba być by w jednej chwili wyrzucić kogoś z mieszkania, a potem
przytulać na deszczu? Kim? Gerardem Way'em.
- Przecież kazałeś
mi zniknąć.
Wpatrywałem się w
nasze dłonie splecione razem w silnym uścisku. Czułem bijące od
niego ciepło. Ciepło, za którym tak bardzo tęskniłem.
- To prawda.
Przyznaję, myliłem się.
Spojrzał
na mnie, ciarki natychmiast przeszły przez całe moje ciało. Choć
nie mogłem się ruszyć, natychmiast odwróciłem wzrok. Kochałem
jego oczy, jednak ten wzrok... 'Znaczysz
dla mnie tyle co nic. Nigdy nie byłeś dla mnie ważny. Nie kocham
Cię. Nigdy nie będę w stanie.'. Nie
potrafiłem spojrzeć mu prosto w oczy. Dlaczego? Bałem się, że
znowu złamie mi serce.
- Frankie, to jest
za trudne. Proszę, zrozum mnie. Nie chcę niczego więcej, oprócz
tego co możesz mi dać - zrozumienia.
- Ja już dałem Ci
więcej niż to cholerne zrozumienie. Dałem Ci coś, czego nie dałem
nikomu przez całe moje życie. I nigdy więcej nikomu nie dam.
Spojrzał na mnie
niepewnie. Mówiłem już to tyle razy, że był już pewny, jakie
słowa zaraz mi się wymskną. Przyłożył palec do moich warg. Jego
zaszklone oczy, nie wiem czy z powodu deszczu, czy również z powodu
łez, patrzyły na mnie, smutno ale i skrywając coś za swoim
blaskiem.
I
ja patrzyłem na niego uważnie. Oddychałem ciężko, rejestrując
każdy jego minimalny ruch. Byłem świadom, że nie dam sobie rady
po kolejnej zmianie jego zachowania. Że jeśli powie mi teraz 'tak,
tak, Frank. Jesteś zerem', nie
odjadę. Położę się na tej ulicy i będę czekał spokojnie, na
pierwszy lepszy, przejeżdżający samochód. Na to, że mnie
przejedzie i będzie po wszystkim.
- Nie składaj
obietnic, których nie możesz dotrzymać. - powiedział cichutko,
opierając swoje czoło o moje. Stykaliśmy się nosami, czułem jego
gorący oddech, owiewający moją twarz. To trochę przywróciło
mnie do rzeczywistości.
- Kto powiedział,
że nie mogę? - urwałem. - Nie przeciągaj tego, Gerard. Powiedz
mi, że chcesz, abym odszedł. Abyś mógł w spokoju o mnie
zapomnieć. Powiedz to jak najprędzej, żebym mógł odjechać i
nigdy nie pamiętać o tej scenie.
Ścisnął nasze
dłonie jeszcze mocniej. Dlaczego mi to robił? Wpatrywałem się w
niego z sercem bijącym jak stado rozpędzonych koni. Ten moment na
prawdę można było porównać z oczekiwaniem na wyrok. Śmierć
przez powieszenie? Uniewinnienie? A co jeśli padnie kara w
warunkowym zawieszeniu? Myśli plątały mi się w głowie. A deszcz
lał niezatrzymanie. Taki niezależny. Jakby udawał pana tego
wszystkiego.
Czy Gerard lśnił,
czy to tylko ja z każdą chwilą stawałem się coraz bardziej
szalony? Dookoła głęboka czerń, a on, jego twarz, jego ramiona
było jedynym co widziałem. Może jedynym co tak naprawdę chciałem
widzieć? Nie wiem. Teraz to trudne powiedzieć co wtedy się działo.
Milczał. Czas
leciał. Nieubłagalny, tak dobrze komponował się z deszczem. Choć
wszystko dookoła żyło swoim życiem... W tamtym momencie cała
reszta dla mnie zniknęła. Rozpłynęła się niepożądana.
Wciąż stykaliśmy
się czołami. Pod tymi przymkniętymi powiekami, skrywał oczy, w
które tak kochałem patrzeć, lecz..
To wszystko było
tak głupie. Ja, moje zachowanie, moja młodzieńcza miłość. Czy w
ogóle wiedziałem, co znaczy 'kochać'? Obnosiłem się z tym
wszędzie a tak naprawdę nie miałem pojęcia jak to jest, gdy serce
bije dla tej jednej osoby do końca życia.
Zauroczenie? Czy to
co czułem, było tylko banalnym zauroczeniem? Młodzieńczą szajbą,
którą trzeba mi wybić z głowy? Jak to w ogóle mogło przejść
mi przez myśl?! Byłem taki beznadziejny. Każda kolejna myśl, tak
bardzo różna od poprzedniej. Sam pogubiłem się w tym wszystkim.
Na jak duże pośmiewisko wystawiłem się, praktycznie śledząc go
i wyznając mu miłość?
Tak. Tak, to na
pewno był wtedy ze mną z litości. Żal mu się zrobiło biednego
chłopaczka. Nie dziwię mu się, lecz sam nie byłbym w stanie
czegoś takiego zrobić. Być z kimś tylko i wyłącznie z litości?
Nie, to okropne... Szczerość, to ona powinna być odpowiedzią na
wszystko. Czysta i uczciwa.
Ciągle ściskał
moją dłoń. Czułem, że tylko ona jest jedyną ciepłą częścią
mojego ciała. Powoli zaczynałem tracić siły. Wszystko o czym
marzyłem to paść gdzieś i zasnąć. Przy Gerardzie? Najchętniej.
Miłość?
Jeśli postradamy
zmysły, możemy nazwać to miłością?
Czy
Ciebie, Franku, nachodzą wątpliwości?
To wszystko tak
bardzo zabawne. Zauroczenie czy miłość? Oba czy żadne? Jak
zdefiniować to, że po prostu chcę być przy nim? Siedzieć i
patrzeć w jego oczy. Trzymać go za dłonie. Chcę słuchać jak
minął jego dzień i opowiadać mu o swoim. Obserwować jak rysuje.
Być przy nim. Czuć go. Całym sobą.
Tak
trudno teraz odpowiedzieć samemu sobie. Kochasz
go?
Tak... Wyczuwam
niepewność. Przymknij
się! To wina mojego nadętego ego. To dzięki niemu te wszystkie
wątpliwości...
- Frank? - cichutki
szept przerwał nieskazitelną ciszę i wyrwał mnie z dyskusji z
samym sobą.
- Tak? -
odpowiedziałem natychmiast.
Gerard zluzował
uścisk dłoni i spojrzał na mnie. Tak, jak patrzył na mnie często.
Szmaragdowe tęczówki spoglądały wprost we mnie, sprawiając, że
przekręcały mi się wnętrzności. Boże, ile bym oddał by
odgadnąć chociaż część jego myśli! Świadomość, że nie mam
pojęcia, co myśli w tej chwili, co myśli, gdy patrzy na mnie, co
myśli, gdy mnie nie ma... Jest dobijająca.
- Frank, możemy
zostać przyjaciółmi?
-
Słucham? - nie byłem pewny, czy na prawdę powiedział to, co
usłyszałem. Może po prostu mi się to zdawało, efekt długiego
braku snu. Ale.. Przyjaciółmi?
-
Jestem pewny, że znajdziesz kogos lepszego ode mnie.
Odsunąłem
się o krok, wyciągając dłoń z uścisku. Dreszcze zimna
natychmiast rozeszły się po całym ciele. Gdyby naszym życiem,
byłby film, za pewne teraz usłyszelibyście w tle coś w stylu
tandetnego : "Jeśli
chcesz, bym zerwał i dał ci klucze... Mogę to zrobić, ale nie
mogę pozwolić Ci odejść. Och, proszę nie odchodź, tak bardzo
Cię pragnę. Nie mogę odpuścić, bo utracę kontrolę..." .
Ale nie. To było życie. Więc jedyne co rozbrzmiewało w moich
uszach to łamiące serce słowa Gerarda.
To przynajmniej było
coś. To znaczyło, że będę mógł być przy nim. Że nie będzie
konieczne odizolowanie mnie od niego. Pytaniem było, czy dam radę?
Czy potrafiłbym być z nim... jako przyjaciel? Naszą przyszłość
wyobrażałem sobie wypełnioną uczuciem nieosiągalności. Tak,
jakby wisiało nade mną mnóstwo jabłek, a ja nie mógłbym
podnieść ręki by je zerwać. Lecz mógłbym patrzeć na nie.
Wyobrażać sobie ich smak, ich zapach, to jak wyglądałyby w moich
objęciach...
Iero,
co Ty gadasz? Chciałbyś obejmować jabłka, no proszę Cię.
Kompletnie zwariowałeś. Cóż.
Tak, zwariowałem. Dawno temu, kiedy pierwszy raz spotkałem
czerwonowłosego. Kiedy pierwszy raz spojrzałem w jego oczy, które
były najcudowniejszą rzeczą na świecie.
- Wiem, że może
być Ci trudno - zaczął po dłuższej chwili nieprzyjemnej ciszy,
która rozbrzmiewała wokół nas. - Jeśli odmówisz, zrozumiem to.
Po prostu... Chciałbym mieć przy sobie przyjaciela, takiego jak Ty.
Kolejny raz bałem
się spojrzeć w jego oczy. Byłem pewny tego co chcę mu
odpowiedzieć, jednak głos uwiązł mi w gardle. Czułem, że
zaczyna żałować, że w ogóle to powiedział. Odchrząknąłem,
odważnie spoglądając mu w twarz. Odważnie, tak... Nogi miałem
jak z waty, ciągle zastanawiam się jakim cudem jeszcze nie upadłem.
Może w jakimkolwiek znaczeniu tej przenośni, odbiłbym się od dna
i wzniósł gdzieś wysoko?
- Więc kiedy
wracamy do Newark? - spytałem, starając się, by na twarzy zagościł
mi w miarę szczery uśmiech.
- Wrócić? -
spojrzał na mnie zdezorientowany. - Po tym co się stało?
Czyli on nie chciał
tego. Chciał uciekać od ludzi, od problemów, od wszystkiego.
- A co według
Ciebie się stało?
- Nie udawaj, że
nie wiesz o co mi chodzi. Tam każdy dowiedział się kim jestem. Nie
myśl, że wszyscy są tak wspaniałomyślni jak Ty i akceptują
odmienność - odmienność. Czy ja ją akceptowałem? Akceptowałem
to jaki jestem na prawdę. To, że jestem taki jak on. - I dobrze
wiesz czym to się skończy. Nie chce przechodzić przez to drugi
raz. Rozumiesz? Ile czasu zajmie Ci zrozumienie...
- Pieprzysz! -
zawołałem. - Po prostu sie boisz!
Odsunąłem się
jeszcze krok, zatrzymując na ulicy. Musiałem go zdziwić go tym, co
powiedziałem, bo dostrzegłem, jak delikatnie rozchyla wargi.
Pokręcił głową, czerwone, niesforne kosmyki opadły mu na czoło.
Jak zwykle, nie zadawał sobie trudu z odgarnięciem ich. Wyglądał
piekielnie uroczo tak jak stał.
- Masz racje. Boję
się. - urwał, wpatrując się w ziemię. Westchnął cicho, dłoń
wsunął w kieszeń spodni. - Boję się jak cholera, że oni mnie
nie zaakceptują. Że Ty..
- Że co ja?! - nie
mam pojęcia czemu podniosłem głos. Chyba zebrały się we mnie
wszystkie emocje, które do tej pory gdzieś tam głęboko się
chowały. - Co Cię obchodzi czyjeś zdanie? Ja Cię akceptuję.
Dzięki Tobie odkryłem to, jaki naprawdę jestem. - przerwałem na
chwilę, by zaczerpnąć powietrza. - I jak chcesz wiedzieć, nikomu
to nie przeszkadza. Nikomu. Nawet jeśli znajdzie się jakiś jeden
jedyny wyjątek, przy mnie będziesz bezpieczny. Co mam zrobić,
żebyś zechciał wrócić?
Przymknął oczy.
Tak bardzo chciałem podejść do niego i objąć. Ale nie mogłem.
Dobrze wiedziałem, że wtedy mógłbym go stracić. Sam nie do końca
rozumiałem co się dzieję dookoła mnie. Odwróciłem wzrok.
- Chodźmy do domu.
Zostaniesz u mnie na noc.
Pociągnął mnie za
dłoń, powodując natychmiastowe rozbudzenie organizmu.
- Na pewno Tylko do
rana...- Jesteś cały mokry! Rano będziesz przeziębiony.
- Gerard, nie martw się o mnie... - wymamrotałem niewyraźnie, przechodząc przez podwórko, z jego niewielką pomocą.
Spojrzał na mnie, uśmiechając się lekko. Zimne krople padały na mnie wprost z nieba. Jakiś dar, czy błogosławieństwo? Nie myślałem o tym, co będzie. Liczyło się teraz, to że w tej chwili mogę być razem z nim. W pewnym sensie, oczywiście. Otworzył drzwi szybkim ruchem i wepchnął mnie do domu.
- Muszę. W końcu
ktoś musi.
Zaczęłam czytać dzisiaj i te 11 rozdziałów mnie naprawdę pochłonęło.
OdpowiedzUsuńMoże nie ma tu miliona poetyckich opisów i innych tym podobnych, ale na prawdę mi się podoba. Ma w sobie to coś.
A rozmowy Franka samego ze sobą... na prawdę, fajnie to wyszło.
Ogólnie mówiąc - podoba mi się, nawet bardzo.
I możesz być pewna, że będę zaglądać częściej ;)
@NoOtherHope