piątek, 28 marca 2014

"I don't believe in love" rozdz. XI

Ponad 1000 wejść, kocham Was! :*


Miałem rację. Nic nie straciłem, pojawiając się tutaj. Przynajmniej teraz wszystko stało się jasne. Jeszcze bardziej dotarło do mnie, kim dla niego jestem. Kim? Konkretnie nikim. Nic tego nie zmieni. Nie mogłem się oszukiwać, prawda? Po co dawać sobie nadzieję, choć nie wiem jak malutką?

***

Oparłem głowę o dach samochodu, pozwalając sobie moknąć i moknąć. Nie byłbym w stanie jechać, nie skończywszy na drzewie lub gdzieś w rowie. A może to było wyjście? Czułem, jak krew pulsuje mi szybciej, serce przyspiesza. Czy tak wygląda zawał? Czy tak wygląda śmierć? Jeśli tak, to nie jest tak straszna, jak sądziłem.
Poczułem czyjąś dłoń na swoim ramieniu. To już po mnie przyszli? Spojrzałem kątem oka... Nie, to nie żaden diabeł. Żaden anioł czy Bóg. To znowu był on. Gerard. Znowu robił coś tak sprzecznego. Odwróciłem się, śmiało spoglądając w jego oczy. Teraz patrzył na mnie czule, jakby skrywając jakąś tajemnicę.
- Frank, dlaczego tu przyjechałeś? - spytał szeptem, spuszczając wzrok.
Stał. Taki bezbronny. Czerwone włosy opadły mu na twarz, i mokre przykleiły do czoła. Nie trudził się z odgarnięciem ich.
Szarpnąłem go za ramiona tak, żebyśmy zamienili się miejscami. Napotkałem jego zdziwione spojrzenie. Teraz to on opierał się o auto a ja stałem przed nim. Zagrodziłem mu drogę, jakby to nie pozwoliło mu już więcej odejść.
- Nie potrafię tego wyjaśnić.
Łzy mieszały się z deszczem. Deszcz mieszał się z łzami. Tak było dużo łatwiej, tak myślałem.
- Czego nie potrafisz wyjaśnić?
- Tego co do Ciebie czuję. Kocham to za delikatne określenie. - urwałem, obserwując jak przymyka powieki. - Po prostu.. Po prostu chcę być przy Tobie. Cały czas. Słuchać Twojego głosu. Czuć Twoje ciepło. Twoją obecność.
- Ja... - wtrącił.
- Nie przerywaj mi. Kocham Cię mimo wszystko. Mimo tego, że nic dla Ciebie nie znaczę. Mimo tego, że nie wierzysz w miłość. Chciałbym sprawić, że dzięki mnie uwierzysz.
Nie zastanawiając się, korzystając z chwili, która była nam dana, zarzuciłem mu ramiona na szyję. W tym samym momencie, poczułem jego dłonie na swoich plecach, którymi ostrożnie mnie oplata, jego głowę układającą się na moim barku.
Moknęliśmy z każdą sekundą. Deszcz sprawiał, że nasze ubrania robiły się coraz bardziej lepiące, dzięki czemu czułem go bliżej. Wiedziałem, że ta chwila zaraz minie, że Gerard powie to, co musi. Powie prawdę. Wtuliłem się w niego jeszcze mocniej, wciągając zapach, od którego byłem uzależniony. Zacisnąłem oczy, czekając na wyrok.
Gerard po chwili wypuścił mnie z objęć. Spojrzałem na niego z przygryzioną wargą, którą ściskałem, by nie czuć zimna pełznącego po moim ciele. Odsunąłem się, jednak on złapał mnie za rękę.
- Drżysz. - szepnął. - Chodźmy do domu, póki jeszcze nie zamarzłeś.
Nie rozumiałem już niczego. Przecież mnie wyrzucił. Korzystaj z okazji, Iero. Nie pytaj! Tym razem, wewnętrzne ja nie miało racji. Sądziłem, że nie jestem w stanie zaakceptować tych jego zmian nastroju, zmian zachowania. Kim trzeba być by w jednej chwili wyrzucić kogoś z mieszkania, a potem przytulać na deszczu? Kim? Gerardem Way'em.
- Przecież kazałeś mi zniknąć.
Wpatrywałem się w nasze dłonie splecione razem w silnym uścisku. Czułem bijące od niego ciepło. Ciepło, za którym tak bardzo tęskniłem.
- To prawda. Przyznaję, myliłem się.
Spojrzał na mnie, ciarki natychmiast przeszły przez całe moje ciało. Choć nie mogłem się ruszyć, natychmiast odwróciłem wzrok. Kochałem jego oczy, jednak ten wzrok... 'Znaczysz dla mnie tyle co nic. Nigdy nie byłeś dla mnie ważny. Nie kocham Cię. Nigdy nie będę w stanie.'. Nie potrafiłem spojrzeć mu prosto w oczy. Dlaczego? Bałem się, że znowu złamie mi serce.
- Frankie, to jest za trudne. Proszę, zrozum mnie. Nie chcę niczego więcej, oprócz tego co możesz mi dać - zrozumienia.
- Ja już dałem Ci więcej niż to cholerne zrozumienie. Dałem Ci coś, czego nie dałem nikomu przez całe moje życie. I nigdy więcej nikomu nie dam.
Spojrzał na mnie niepewnie. Mówiłem już to tyle razy, że był już pewny, jakie słowa zaraz mi się wymskną. Przyłożył palec do moich warg. Jego zaszklone oczy, nie wiem czy z powodu deszczu, czy również z powodu łez, patrzyły na mnie, smutno ale i skrywając coś za swoim blaskiem.
I ja patrzyłem na niego uważnie. Oddychałem ciężko, rejestrując każdy jego minimalny ruch. Byłem świadom, że nie dam sobie rady po kolejnej zmianie jego zachowania. Że jeśli powie mi teraz 'tak, tak, Frank. Jesteś zerem', nie odjadę. Położę się na tej ulicy i będę czekał spokojnie, na pierwszy lepszy, przejeżdżający samochód. Na to, że mnie przejedzie i będzie po wszystkim.
- Nie składaj obietnic, których nie możesz dotrzymać. - powiedział cichutko, opierając swoje czoło o moje. Stykaliśmy się nosami, czułem jego gorący oddech, owiewający moją twarz. To trochę przywróciło mnie do rzeczywistości.
- Kto powiedział, że nie mogę? - urwałem. - Nie przeciągaj tego, Gerard. Powiedz mi, że chcesz, abym odszedł. Abyś mógł w spokoju o mnie zapomnieć. Powiedz to jak najprędzej, żebym mógł odjechać i nigdy nie pamiętać o tej scenie.
Ścisnął nasze dłonie jeszcze mocniej. Dlaczego mi to robił? Wpatrywałem się w niego z sercem bijącym jak stado rozpędzonych koni. Ten moment na prawdę można było porównać z oczekiwaniem na wyrok. Śmierć przez powieszenie? Uniewinnienie? A co jeśli padnie kara w warunkowym zawieszeniu? Myśli plątały mi się w głowie. A deszcz lał niezatrzymanie. Taki niezależny. Jakby udawał pana tego wszystkiego.
Czy Gerard lśnił, czy to tylko ja z każdą chwilą stawałem się coraz bardziej szalony? Dookoła głęboka czerń, a on, jego twarz, jego ramiona było jedynym co widziałem. Może jedynym co tak naprawdę chciałem widzieć? Nie wiem. Teraz to trudne powiedzieć co wtedy się działo.
Milczał. Czas leciał. Nieubłagalny, tak dobrze komponował się z deszczem. Choć wszystko dookoła żyło swoim życiem... W tamtym momencie cała reszta dla mnie zniknęła. Rozpłynęła się niepożądana.
Wciąż stykaliśmy się czołami. Pod tymi przymkniętymi powiekami, skrywał oczy, w które tak kochałem patrzeć, lecz..
To wszystko było tak głupie. Ja, moje zachowanie, moja młodzieńcza miłość. Czy w ogóle wiedziałem, co znaczy 'kochać'? Obnosiłem się z tym wszędzie a tak naprawdę nie miałem pojęcia jak to jest, gdy serce bije dla tej jednej osoby do końca życia.
Zauroczenie? Czy to co czułem, było tylko banalnym zauroczeniem? Młodzieńczą szajbą, którą trzeba mi wybić z głowy? Jak to w ogóle mogło przejść mi przez myśl?! Byłem taki beznadziejny. Każda kolejna myśl, tak bardzo różna od poprzedniej. Sam pogubiłem się w tym wszystkim. Na jak duże pośmiewisko wystawiłem się, praktycznie śledząc go i wyznając mu miłość?
Tak. Tak, to na pewno był wtedy ze mną z litości. Żal mu się zrobiło biednego chłopaczka. Nie dziwię mu się, lecz sam nie byłbym w stanie czegoś takiego zrobić. Być z kimś tylko i wyłącznie z litości? Nie, to okropne... Szczerość, to ona powinna być odpowiedzią na wszystko. Czysta i uczciwa.
Ciągle ściskał moją dłoń. Czułem, że tylko ona jest jedyną ciepłą częścią mojego ciała. Powoli zaczynałem tracić siły. Wszystko o czym marzyłem to paść gdzieś i zasnąć. Przy Gerardzie? Najchętniej.
Miłość?
Jeśli postradamy zmysły, możemy nazwać to miłością?
Czy Ciebie, Franku, nachodzą wątpliwości?
To wszystko tak bardzo zabawne. Zauroczenie czy miłość? Oba czy żadne? Jak zdefiniować to, że po prostu chcę być przy nim? Siedzieć i patrzeć w jego oczy. Trzymać go za dłonie. Chcę słuchać jak minął jego dzień i opowiadać mu o swoim. Obserwować jak rysuje. Być przy nim. Czuć go. Całym sobą.
Tak trudno teraz odpowiedzieć samemu sobie. Kochasz go? Tak... Wyczuwam niepewność. Przymknij się! To wina mojego nadętego ego. To dzięki niemu te wszystkie wątpliwości...
- Frank? - cichutki szept przerwał nieskazitelną ciszę i wyrwał mnie z dyskusji z samym sobą.
- Tak? - odpowiedziałem natychmiast.
Gerard zluzował uścisk dłoni i spojrzał na mnie. Tak, jak patrzył na mnie często. Szmaragdowe tęczówki spoglądały wprost we mnie, sprawiając, że przekręcały mi się wnętrzności. Boże, ile bym oddał by odgadnąć chociaż część jego myśli! Świadomość, że nie mam pojęcia, co myśli w tej chwili, co myśli, gdy patrzy na mnie, co myśli, gdy mnie nie ma... Jest dobijająca.
- Frank, możemy zostać przyjaciółmi?
- Słucham? - nie byłem pewny, czy na prawdę powiedział to, co usłyszałem. Może po prostu mi się to zdawało, efekt długiego braku snu. Ale.. Przyjaciółmi?
- Jestem pewny, że znajdziesz kogos lepszego ode mnie.
Odsunąłem się o krok, wyciągając dłoń z uścisku. Dreszcze zimna natychmiast rozeszły się po całym ciele. Gdyby naszym życiem, byłby film, za pewne teraz usłyszelibyście w tle coś w stylu tandetnego : "Jeśli chcesz, bym zerwał i dał ci klucze... Mogę to zrobić, ale nie mogę pozwolić Ci odejść. Och, proszę nie odchodź, tak bardzo Cię pragnę. Nie mogę odpuścić, bo utracę kontrolę..." . Ale nie. To było życie. Więc jedyne co rozbrzmiewało w moich uszach to łamiące serce słowa Gerarda.
To przynajmniej było coś. To znaczyło, że będę mógł być przy nim. Że nie będzie konieczne odizolowanie mnie od niego. Pytaniem było, czy dam radę? Czy potrafiłbym być z nim... jako przyjaciel? Naszą przyszłość wyobrażałem sobie wypełnioną uczuciem nieosiągalności. Tak, jakby wisiało nade mną mnóstwo jabłek, a ja nie mógłbym podnieść ręki by je zerwać. Lecz mógłbym patrzeć na nie. Wyobrażać sobie ich smak, ich zapach, to jak wyglądałyby w moich objęciach...
Iero, co Ty gadasz? Chciałbyś obejmować jabłka, no proszę Cię. Kompletnie zwariowałeś. Cóż. Tak, zwariowałem. Dawno temu, kiedy pierwszy raz spotkałem czerwonowłosego. Kiedy pierwszy raz spojrzałem w jego oczy, które były najcudowniejszą rzeczą na świecie.
- Wiem, że może być Ci trudno - zaczął po dłuższej chwili nieprzyjemnej ciszy, która rozbrzmiewała wokół nas. - Jeśli odmówisz, zrozumiem to. Po prostu... Chciałbym mieć przy sobie przyjaciela, takiego jak Ty.
Kolejny raz bałem się spojrzeć w jego oczy. Byłem pewny tego co chcę mu odpowiedzieć, jednak głos uwiązł mi w gardle. Czułem, że zaczyna żałować, że w ogóle to powiedział. Odchrząknąłem, odważnie spoglądając mu w twarz. Odważnie, tak... Nogi miałem jak z waty, ciągle zastanawiam się jakim cudem jeszcze nie upadłem. Może w jakimkolwiek znaczeniu tej przenośni, odbiłbym się od dna i wzniósł gdzieś wysoko?
- Więc kiedy wracamy do Newark? - spytałem, starając się, by na twarzy zagościł mi w miarę szczery uśmiech.
- Wrócić? - spojrzał na mnie zdezorientowany. - Po tym co się stało?
Czyli on nie chciał tego. Chciał uciekać od ludzi, od problemów, od wszystkiego.
- A co według Ciebie się stało?
- Nie udawaj, że nie wiesz o co mi chodzi. Tam każdy dowiedział się kim jestem. Nie myśl, że wszyscy są tak wspaniałomyślni jak Ty i akceptują odmienność - odmienność. Czy ja ją akceptowałem? Akceptowałem to jaki jestem na prawdę. To, że jestem taki jak on. - I dobrze wiesz czym to się skończy. Nie chce przechodzić przez to drugi raz. Rozumiesz? Ile czasu zajmie Ci zrozumienie...
- Pieprzysz! - zawołałem. - Po prostu sie boisz!
Odsunąłem się jeszcze krok, zatrzymując na ulicy. Musiałem go zdziwić go tym, co powiedziałem, bo dostrzegłem, jak delikatnie rozchyla wargi. Pokręcił głową, czerwone, niesforne kosmyki opadły mu na czoło. Jak zwykle, nie zadawał sobie trudu z odgarnięciem ich. Wyglądał piekielnie uroczo tak jak stał.
- Masz racje. Boję się. - urwał, wpatrując się w ziemię. Westchnął cicho, dłoń wsunął w kieszeń spodni. - Boję się jak cholera, że oni mnie nie zaakceptują. Że Ty..
- Że co ja?! - nie mam pojęcia czemu podniosłem głos. Chyba zebrały się we mnie wszystkie emocje, które do tej pory gdzieś tam głęboko się chowały. - Co Cię obchodzi czyjeś zdanie? Ja Cię akceptuję. Dzięki Tobie odkryłem to, jaki naprawdę jestem. - przerwałem na chwilę, by zaczerpnąć powietrza. - I jak chcesz wiedzieć, nikomu to nie przeszkadza. Nikomu. Nawet jeśli znajdzie się jakiś jeden jedyny wyjątek, przy mnie będziesz bezpieczny. Co mam zrobić, żebyś zechciał wrócić?
Przymknął oczy. Tak bardzo chciałem podejść do niego i objąć. Ale nie mogłem. Dobrze wiedziałem, że wtedy mógłbym go stracić. Sam nie do końca rozumiałem co się dzieję dookoła mnie. Odwróciłem wzrok.
- Chodźmy do domu. Zostaniesz u mnie na noc.

Pociągnął mnie za dłoń, powodując natychmiastowe rozbudzenie organizmu.
- Na pewno Tylko do rana...

- Jesteś cały mokry! Rano będziesz przeziębiony.

- Gerard, nie martw się o mnie... - wymamrotałem niewyraźnie, przechodząc przez podwórko, z jego niewielką pomocą.

Spojrzał na mnie, uśmiechając się lekko. Zimne krople padały na mnie wprost z nieba. Jakiś dar, czy błogosławieństwo? Nie myślałem o tym, co będzie. Liczyło się teraz, to że w tej chwili mogę być razem z nim. W pewnym sensie, oczywiście. Otworzył drzwi szybkim ruchem i wepchnął mnie do domu.

- Muszę. W końcu ktoś musi.


1 komentarz:

  1. Zaczęłam czytać dzisiaj i te 11 rozdziałów mnie naprawdę pochłonęło.
    Może nie ma tu miliona poetyckich opisów i innych tym podobnych, ale na prawdę mi się podoba. Ma w sobie to coś.
    A rozmowy Franka samego ze sobą... na prawdę, fajnie to wyszło.
    Ogólnie mówiąc - podoba mi się, nawet bardzo.
    I możesz być pewna, że będę zaglądać częściej ;)

    @NoOtherHope

    OdpowiedzUsuń