wtorek, 11 marca 2014

"I don't believe in love" rozdz. IX

Rozdział praktycznie nic nie wnosi, ale oj tam, niech będzie. :)
I tak, chciałabym BARDZO BARDZO BARDZO podziękować za wszystkie komentarze. Dzięki nim z każdym rozdziałem staram poprawiać jakość tekstu :) Czy mi się udaje, czy nie, nie mi to oceniać. Jestem dopiero początkującym, więc wszystkie uwagi są dla mnie ważne.

***

Nie wiem jakim cudem znalazłem się w domu. Chwile po odjeździe Gerarda pamiętam jak przez mgłę. Przyjechałem do domu, zakopałem się w łóżku i nie chciałem wyjść. Nie chciałem pamiętać. Dla mnie nie było żadnej imprezy, nic się nie wydarzyło. Gerard wciąż mnie ignorował, ale przynajmniej był tu. Był blisko.

Nie powinienem był udawać, że on wciąż chodzi do naszej szkoły. To tylko dawało mi złudną nadzieję. Ona zniknęła razem z nim.

Przez kilka dni nie wychodziłem z pokoju, co oczywiście wprowadzało moją matkę w szał. Nie miała problemu z przynoszeniem mi jedzenia,  ale nawet nie przyszło jej do głowy spytać 'Synku, co z Tobą? Coś się stało?'. Zapewne kazałbym jej wynosić się z pokoju, ale to nie ważne. Ona nawet się mną nie martwiła. Bo co ją obchodziłem?

Jednak musiałem wstać, doprowadzić się do porządku i pójść do szkoły. W łazience doszedłem do wniosku, że wyglądam jak trup. Okej, nawet się tak czułem, więc to żaden problem. Wciągnąłem na siebie pierwsze lepsze ubrania, sięgnąłem po torbę, zbiegłem na dół. Mama siedziała w salonie, rozmawiając przez telefon. Spojrzała tylko z wyższością, wróciła do swojego zajęcia. Przewróciłem oczami i wsiadłem do auta. Z piskiem opon zniknąłem z podwórka.

Moi przyjaciele chyba naprawdę się martwili. Każdy pytał się mnie dlaczego nie było mnie w szkole, dlaczego nie odbierałem, dlaczego nie przyjmowałem ich wizyt w domu. Faktycznie, każdego dnia dzwonili, codziennie wpadali do mnie, ale wyjaśniłem mamie, żeby nie wpuszczała nikogo, oprócz pewnego czerwonowłosego chłopaka. Jakby była jakakolwiek szansa, że pewnego dnia książę pojawi się w moich drzwiach i zapragnie uratować mnie od siebie samego.

Podczas długiej przerwy dopadła mnie Carol.

- Frank, czy ten cały czas zajęty byłeś Gerardem? Jego też nie było w szkole. To jest troszeczkę podejrzane. - spytała cicho, nieprzerwanie chichocząc.

- Spójrz na mnie i sama sobie odpowiedz. - warknąłem i usiadłem na ławce w cieniu drzewa.

Westchnęła.

- Co się stało po imprezie? - usiadła obok mnie, głowę podparła dłonią, jakby czekała na fascynującą wypowiedź.

- Pojechałem do niego, tak jak powiedziałaś. W skrócie, on i jego brat czekali na pociąg. Potem pojechałem na stacje. Był tam Gerard. Powiedziałem mu, jak ważny jest dla mnie - zacisnąłem pięści, czując, że pieką mnie oczy. - On wyznał, że mnie nie kocha. - spojrzałem Carol w oczy. - Że jestem dla niego nikim. Że przyjazd tu był pomyłką. - zaśmiałem się sztucznie. - A potem.. Potem odjechał. Zniknął.

Nawet nie zauważyłem, kiedy znowu zacząłem zanosić się panicznym płaczem i kiedy Carol mnie przytuliła. Znowu rozkleiłem się jak jakaś mała dziewczynka. Po prostu nic już nie miało sensu. Każda sekunda przypominała mi o nim, każda twarz była jego twarzą, każde słowo przypominało mi o tym, że nic dla niego nie znaczę.

- Przepraszam za to.. - wydukałem po chwili. - Dopiero zdałem sobie sprawę, że jego nie ma. I nigdy już go nie zobaczę.

Nie mówiła nic. To lepiej, niżby miała kłamać, jak większość ludzi dookoła. Po co mi kolejne 'wszystko będzie w porządku, kochanie'?

Po chwili dosiadła się reszta paczki. Na pewno zapewniłem im niecodzienny widok i przednią zabawę swoim widokiem. Nawet nie miałem siły wymyślać kolejnej wymówki, w którą by uwierzyli. Po prostu grzecznie powiedziałem, że to nie ich interes. Spokojnie przyjęli to do wiadomości i dali mi spokój.

Dni mijały wciąż tak samo bezsensownie. Wszystko straciło swój urok. Zachowywałem się jak żywy trup. Jadłem, chodziłem do szkoły, oddychałem. Więc było okej, prawdaż? Tak mi się zdawało. Myślałem, że już o nim nie pamiętam, że jest tylko czarno-białym wspomnieniem. Że będę potrafił mówić o nim "Ten chłopak" , "Ten Gerard". Ale nie potrafiłem, nie potrafię i nigdy potrafić nie będę.  Za dobrze o tym wiedziałem, ale próbowałem. Sądziłem, ze to mi pomoże. W tak wielkim byłem błędzie.

- Czemu ten Way nie pojawia sie w szkole? - zapytał któregoś dnia Nick. - To ma coś wspólnego z tym co stało się na imprezie?

Westchnąłem cicho, odwracając wzrok od przyjaciela. Skupiłem się na tym co mówi nauczyciel, co dość rzadko mi się zdarza. Mruknąłem, że pewnie tak i że nie powinienem był tego mówić. Nick słuchał mnie uważnie, co i jemu zdarzało się nie często.

- Ty... Ty to akceptujesz? Dowiedziałeś się o tym i dlatego go unikasz? Słyszałem, że on chciał z Tobą... No wiesz. - urwał. - Po szkole chodzą różne plotki.

- Żartujesz sobie? - parsknąłem ironicznym śmiechem. - Nie chciał. I tak, akceptuje go. Dziwi Cię to? Więc masz problem. On był.. Jest moim przyjacielem.

Zauważyłem, jak Nick zaczął się nad czymś zastanawiać. Przez dłuższą chwilę milczał, choć czułem, że chciałby mi coś powiedzieć. W końcu przestał niedbale bazgrać po ostatniej stronie zeszytu.

- Takim samym jak ja? - spytał cicho, patrząc na zarysowaną kartkę. - Mam na myśli to, że znasz go krótko, a już jesteś w stanie nazywać go przyjacielem. Ja chyba bym tak nie potrafił. Nie myśl, że jestem zazdrosny, ale nie zauważyłeś to, że od kiedy on się pojawił... - skupiłem na nim spojrzenie. - Odsuwasz się ode mnie? Od nas? Od swoich przyjaciół?

To co powiedział, trochę mnie otrzeźwiło. Faktycznie nie znałem go długo, a już nazywałem go swoim przyjacielem. Cóż, nawet wyznałem mu miłość. Nie powinienem? Czy to było za wcześnie? Ale to była ostatnia chwila, kiedy się z nim widziałem. Ostatnia, kiedy  mogłem z nim porozmawiać, poczuć go przy sobie. Moja historia wyglądała na żywcem wziętą z brazylijskich telenowel. Ah, nie. Tam wszystko dobrze się kończyło.

Z każdą kolejną minutą starałem się zapomnieć o Gerardzie. Przecież musiałem nauczyć się żyć bez niego. Nie miałem pojęcia gdzie pojechał, nie było go w mieście, więc nie miałem szans, by go znaleźć.
Dni mijały niezatrzymanie, kolejna minuta po minucie. Wszystko wokół mnie zszarzało, nagle przestałem dostrzegać piękno świata. Jeju, jak to zabrzmiało. Jakby świat kiedykolwiek był piękny. Było pięknie, kiedy pewien człowiek był obok Ciebie, Frank. Nie, nie, nie! Obiecywałem sobie, że o nim zapomnę. On tego chciał, prawda? Więc... Więc powinienem przestać o nim myśleć. Starałem się, nie sądźcie, że nie. Ale czy to takie łatwe zapomnieć, jeśli wszystko dookoła przypomina o tej osobie?

Rzuciłem sie na skórzaną sofę w salonie i owinąłem  grubym kocem. Patrzyłem przed siebie bez konkretnego celu, gdzieś na wzorki na firance. Czułem się wyprany z jakiejkolwiek energii. Każdy najmniejszy ruch wymagał większego skupienia, użycia siły, której resztki schowały się gdzieś daleko. Światło raziło mnie w oczy, lecz gdy pomyślałem, że będę musiał zmienić pozycje, stwierdziłem, że nawet mi to nie przeszkadza.
Usłyszałem trzaśniecie drzwiami i stukot obcasów w przedpokoju. Mama, no tak. Westchnąłem cicho. Niestety, nie było mi dane spędzić reszty dnia w samotności.

- Jesteś w domu, Frank? - zawołała, chyba gdzieś z kuchnii.

- Taa.. - mruknąłem, zwijając się jeszcze bardziej i zaciskając oczy, jakbym w ten magiczny sposób mógł stać się niewidzialny w jej oczach.

Szła do salonu, równomierny stukot rozbrzmiewał w mojej głowie tysiąc razy głośniej. Odmierzał tym czas, hm... Prawdopodobnie do mojego końca.

- Jesteś chory? - spytała, stojąc gdzieś niedaleko mnie.

- Nie. - wymamrotałem niewyraźnie z ustami wciśniętymi w poduszkę.

- To dlaczego tak leżysz?

Przeszła obok sofy, kładąc swoją torebkę na fotelu. Otworzyłem jedno oko, spoglądając na nią. Czy naprawdę tak mało ją interesowałem? Cóż, byłem o tym przekonany, ale... To przecież boli. Dla nikogo nic nie znaczyłem. Oh. Moje życie jest takie cudowne!

- Za tydzień będziesz musiał zawieść mnie do ciotki na parę dni.

- Musiał? Jestem wolnym człowiekiem. - mruknąłem cicho. Jednak nie wystarczająco, bo obrzuciła mnie oburzonym spojrzeniem.

- Frank! Co ma znaczyć to, co powiedziałeś? - oparła dłonie o biodra, czekając na moją jakąś inteligentną odpowiedź. Przeliczyła się.

- Nic nie powiedziałem.

Przewróciłem się na plecy, wpatrując w sufit. Biel, wszechobecna biel, taka ciekawa. W końcu jednak czułem potrzeby spytania się o coś. Nie zdejmując wzroku z sufitu, spytałem:

- Co się dzieję z ciocią, że - dość dosadnie zaakcentowałem następny wyraz. - ZNOWU musisz tam jechać? Przecież byłaś nie dawno. O nią martwisz się tak bardzo, a nawet nie spytasz co się dzieje u własnego syna.

- Ciocia ma problemy. I dobrze o tym wiesz.

Usiadła na oparciu fotela, składając dłonie na kościstych kolanach. Pewnie po niej odziedziczyłem tę cechę. Spuściła wzrok, jakby nie mając pojęcia co powiedzieć. Może sama dostrzegła, że od tylu lat nasz kontakt ogranicza się do minimum? Nawet święta spędzaliśmy osobno. Nie przeczę, w pewnym stopniu to również moja wina. Ale leży ona po obu stronach!

Powoli otworzyła usta, szukając odpowiednich słów.

- Oh, Frank. Chcesz ze mną porozmawiać?

Już tak długo nie słyszałem tego pytania. No jasne, że chciałem. Jak każdy człowiek na tym świecie potrzebowałem rozmowy. Czy to tak dużo poświęcić chwilę uwagi dla własnego dziecka?

- Po prostu mam dość całego świata. Dość tego, że nie możesz znaleźć dla mnie odrobiny czasu.

- Kochanie, zawsze mam dla Ciebie czas! - pokiwałem ironicznie głową. - Ostatnio jesteś taki smutny. Nie wychodzisz do przyjaciół, tylko zamykasz się w pokoju. Nawet nie grasz na gitarze...

Kiedy sądziłem, że powoli dochodzimy do porozumienia, coś, jak zawsze, musiało to zepsuć. Oboje spojrzeliśmy na dzwonek dochodzący z torebki. Zdenerwowanymi ruchami wyciągnęła komórkę i odebrała. Wstała z fotela, a do moich uszu dotarł rozpaczliwy, piszczący głos z telefonu. Mama pokiwała głową, wpatrzona w obraz nade mną.

- Tak, Katy, rozumiem. Ale nie sądzę, że...

Szybkimi krokami wyszła z salonu, znikając w sypialni. Bo przecież problemy miłosne jej kochanych przyjaciółek, są ważniejsze niż ja. Nie rozumiem jej hierarchii wartości.

Zamknąłem się w pokoju, kładąc na łóżku w słuchawkach. Przymknąłem oczy, odpowiednio głośna muzyka pozwalała choć na chwilę zapomnieć o tym wszystkim.

W szkole jak zwykle od kilku dni, pałętałem się za Nick'iem. Od tamtej rozmowy oddaliliśmy się od siebie jeszcze dalej. Praktycznie nie rozmawialiśmy ze sobą. Jedyną moją podporą była Carol, z którą spędzałem większość przerw.
- Czy ktokolwiek przejąłby się, gdyby mnie nie było?

- Głupku! - poczułem uderzenie jej dłoni na moim ramieniu. - Oczywiście. Przejęliby się wszyscy!

- Nie ten jeden, który bym chciał. - jęknąłem, obejmując ją delikatnie i opierając głowę o jej bark.

- Miałeś przestać o nim myśleć.

- Chciałbym. Ale nie mogę. Po prostu, zwyczajnie nie mogę.

1 komentarz:

  1. To się Frank wkręcił. Odnoszę dziwne wrażenie, ze coś się wydarzy, kiedy Frank odwiezie mamę do tej cioci. Może to jest mylne wrażenie, ale tak nie mogę przestać o tym myśleć... Podnoszące na duchu jest także to, że ma tylu przyjaciół, którzy o niego dbają i się o niego martwią.Według mnie także problem Franka z matką leży głównie we Franku. Myślę,ze gdyby poprosił o rozmowę, to nie odmówiłaby mu. Jak się tak zamyka w pokoju, to raczej relacji jakiejkolwiek nie zbuduje.

    OdpowiedzUsuń