niedziela, 16 marca 2014

"I don't believe in love" rozdz. X

Jest i rozdział dziesiąty :) 
Dziękuję za 888 wejść, jesteście wielcy! 
***
Próbowałem przypomnieć sobie cokolwiek z naszych rozmów z Gerardem, co dałoby mi wskazówkę, gdzie teraz może być. Jedyną osobą, która przychodziła mi do głowy, była jego babcia. Nie mogłem być pewny, że jest u niej, lecz musiałem to sprawdzić. To była ostatnia nadzieja. A dla miłości robi się wszystko, tak?
Ale skąd miałem wziąć jej adres?
W końcu na jednej z przerw, zerwałem się z ławki i popędziłem do sekretariatu. Musiałem wyglądać jak duch, bo sekretarka chyba naprawdę się mnie wystraszyła.
- Potrzebuję adresu opiekuna prawnego Gerarda Way'a. Natychmiast. To sprawa życia i śmierci. - wydyszałem, opierając dłonie o biurko.
- Nie mogę udzielać takich informacji uczniom. - uprzejmie wyjaśniła młoda brunetka.
- Nie rozumie pani, że od tego zależy jego i moje życie?
- Rozumiem, ale to nadal nie uprawnia mnie do podania Tobie tego adresu.
- Zdajesz sobie sprawę, że jeśli nie dowiem się gdzie mieszka jego babcia, będziesz odpowiedzialna za moje życie? Jak będziesz w stanie żyć, ze świadomością, że przyczyniłaś się do mojej śmierci?
To chyba poskutkowało. Mimo że spojrzała na mnie dziwnie, po chwili trzymałem w dłoni karteczkę z adresem Eleny Way. Mieszkała niecałe 150 km ode mnie. Mógłbym być tam jeszcze dzisiaj, ale.. Ale cos mnie powstrzymywało. Dalej, Iero. Zrób to dla niego. Zrób to dla siebie. Kochasz go, prawda? To śmiało. Jedź tam. I powiedz mu to jeszcze jeden głupi raz. Niczego przecież już nie możesz stracić, więc co ci szkodzi?
Raz moja podświadomość miała rację. Raz. Jeden raz.
Co mi szkodziło? On mnie nie kocha. Jestem dla niego nikim. Wiec dlaczego ciągle za nim łaziłem?
Została mi ostatnia lekcja. Przez cały czas wierciłem się niespokojnie, uparcie wpatrując w kartkę i zapamiętując adres.
- Iero, a co Ty sądzisz o postępowaniu Holdena? - pytanie nauczyciela wyrwało mnie z zamyślenia.
Przypomniałem sobie o nieotwartej lekturze, która wciąż leżała gdzieś koło łóżka. Próbowałem wymyślić coś na poczekaniu, coś odpowiedniego do każdego zachowania.
- Sądzę, że jest w pewnym sensie odważny ale nie zawsze to okazuje. - zacząłem powoli. - Również twierdzę, że swoim zachowaniem, mimo wszystko powinien być wzorem dla wielu ludzi.
- Ciekawe poglądy. Mógłbyś je rozwinąć?
- Tak szczerze... - urwałem, rozglądając się po klasie. - To nie za bardzo. Spieszy mi się. - wrzuciłem książki do torby i wybiegłem z klasy.
Wkurzyłem nauczyciela, wkurzyłem Gerarda. Nienawidzę świata, a świat nienawidzi mnie. Idealnie.
W domu pojawiłem się w ciągu paru minut. Bez słowa, jak zwykle, zjadłem obiad. Spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy: dokumenty, pieniądze. Wsiadłem do samochodu i odjechałem. Bez słowa.
Robiło się coraz bardziej pochmurno, ciężkie, ciemne chmury zbierały się nad drogą. Ale ja wciąż jechałem, nie przejmując się pogodą. Nie było szans by mnie zatrzymać. Mijałem samochody pełne kochających się rodzin, szczęśliwych ludzi. Zdawali się nie mieć problemów, lecz mieli je jak każdy z nas. Mniejsze czy większe, ale też je mieli. Nikt nie jest do końca szczęśliwy, choćby nie wiem jak często to sobie powtarzał. A jeśli naprawdę jest się szczęśliwym, to znak, że nadchodzi katastrofa. Albo oszaleliśmy.
Żyjemy samotnie, marzymy samotnie, umieramy samotnie. Wszystko inne jest iluzją.
Zaparkowałem naprzeciwko domu Eleny Way, po drugiej stronie ulicy. Przez dłuższą chwile po prostu wpatrywałem się w ten wielki, biały gmach. Wyglądał na bardzo nowoczesny, jak dla starszej pani. Kilka razy sprawdzałem czy to na pewno ten dom, ale to musiał być on.
Deszcz uderzał o samochód, na zewnątrz robiło się coraz ciemniej, ale ja wciąż nie ruszyłem się z miejsca. Krople spływały po szybach, jak kolejne łzy po mojej twarzy. Uparcie trzymałem się dłońmi kierownicy, jak gdybym tylko ją puścił, spadłbym prosto w niewidzialną, niekończącą się przepaść. Wpatrywałem się w mój portret, naszkicowany przez Gerarda. Głaskałem papier, jakbym mógł w ten sposób odczytać jego prawdziwe myśli.
Nie wiem ile czasu tam siedziałem. Godzinę, dwie, może więcej. Księżyc zdążył wznieść się już wysoko, spoglądał na wszystko swoim królewskim blaskiem.
Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek połączenia. Spojrzałem na wyświetlacz. Mama.
- Nie jestem w mieście... Wiem, że nie masz takiego zamiaru, ale nie martw się o mnie... Wszystko jest pod kontrolą... Wrócę może jutro wieczorem... Daj spokój... Jestem prawie dorosły... Jak chcesz, to dzwoń na policję...
Cisnąłem telefonem w sąsiednie siedzenie. Kolejny raz miałem wrażenie, że w jednym z okien budynku pojawił się Gerard, lecz jak tylko skupiłem tam wzrok, obraz się rozmywał. Miałem halucynacje? Do szczęścia brakowało mi tylko ześwirować.
Dłużej nie mogłem siedzieć w cichym samochodzie. Nie miałem nawet siły, a raczej ochoty włączyć radio i słuchać pustych piosenek, nudnych wiadomości. Odnosiłem wrażenie, że ilość potrzebnego tlenu w aucie coraz bardziej się zmniejsza a powietrze z każdą chwilą nie ubłagalnie gęstnieje.
Wszystko czym mogłem żyć, było tą chwilą. Wszystko czym mogłem oddychać, było jego życie. I choć wiedziałem, że prędzej czy później nadejdzie koniec, nie chciałem stracić go również tej nocy.
Wysiadłem z samochodu. Stałem tam przez moment, z przymkniętymi oczami, po prostu rozkoszując się tą chwilą. Moje włosy robiły się coraz bardziej mokre, ubranie cięższe. Choć nogi miałem jak z ołowiu, przeszedłem przez aż za mocno oświetloną ulicę i stanąłem przed drzwiami domu. Podniosłem rękę, ale chyba wciąż nie byłem pewny, czy mi się uda. Delikatnie wcisnąłem dzwonek, wokół mnie rozbrzmiały malutkie dzwoneczki. Usłyszałem przekręcany klucz, drzwi otworzyły się z cichutkim zgrzytem. Patrzyłem na starszą kobietę, wyjątkowo wysoką i zgrabną. Była ubrana w seledynową suknię do kostek, przepasaną czarnym paskiem. Barwa jej ubrania podkreślała jej zielone oczy, dokładnie tego samego koloru, co oczy Gerarda. Zlustrowała mnie wzrokiem, nie zdejmując dłoni z klamki. Musiałem wyglądać naprawdę marnie.
- Czy... Pani Way? - wyjąkałem po chwili wymiany spojrzeń.
- Tak, młody człowieku. W czym mogę pomóc?
- Zastałem może Gerarda? Przyjechałem tu za nim... - zimne krople deszczu chyba łagodziły moje rumieńce na tyle, żeby nie było ich widać.
- Tak, to prawda. Gerard jest w domu. Jest w swoim pokoju, na górze, ale prosił, bym nie wpuszczała żadnych gości. Jak pan zdobył mój adres?
- Przepraszam, nie przedstawiłem się. Nazywam się Frank Iero i nie jestem żadnym gościem. - wyjaśniłem powoli. - Muszę się z nim zobaczyć. To naprawdę ważne.
Parę metrów za kobietą zauważyłem znanego mi już blondyna. Chyba doznał szoku, widząc mnie w drzwiach swojego domu. Spojrzał na schody prowadzące na piętro, jakby liczył, że pojawi się tam Gerard i własnoręcznie wyrzuci z mieszkania.
- Wydaje mi się, że mój brat powiedział wyraźnie. Żadnych gości, babciu.
Mikey stanął przy drzwiach. i spojrzał na mnie znacząco. Musiał naprawdę kochać swojego brata, tak bardzo się o niego troszczył. Jak nikt nigdy o mnie. Z wściekłą miną zamknął mi drzwi przed nosem, ale po chwili otworzyła je pani Way.
- Mikey, chyba nie zostawimy tego mokrego, młodego mężczyzny na deszczu. - wpuściła mnie do środka i od razu poczułem, jak bardzo nie pasuję do tego mieszkania.
Choć z zewnątrz wyglądał na surowy i nowoczesny, w środku był całkowicie inny. Ściany były pokryte ciepłymi kolorami, wszędzie stały pamiątki, zdjęcia, portrety, figurki. Ciepło powiewało z ogromnego kominka, wokół którego stały dwa fotele. Spojrzałem przed siebie na wielkie schody. Wyobraziłem sobie scenę, kiedy czekam na Gerarda, a on schodzi, cały piękny, w garniturze, po tych marmurowych schodach. Pode mną zebrała się już dość spora kałuża, nawet nie poczułem, kiedy pani Way zdjęła moją mokrą bluzę.
Brat Gerarda gdzieś się rozpłynął, może właśnie poszedł powiadomić go o niezapowiedzianym gościu.
- Dziękuję pani, ale ja tylko chciałbym porozmawiać z Gerardem i już wracam do domu. Nie chcę pani zajmować czasu.
- Nie ma mowy. - zaprowadziła mnie do salonu, gdzie na jednym z foteli siedział Mikey. Był niższy niż oparcie, jednak wydawał się na nim taki władczy. Miał identyczne spojrzenie jak Gerard, pełne chłodu i bezuczuciowe.
Niepewnie usiadłem na wielkiej, ciemnej kanapie. Wpatrywałem się pusto w kominek, podążając wzrokiem za iskrami, które co chwila wznosiły sie i znikały w powietrzu.
Pani Way podała mi ręcznik i kubek z ciepłą herbatą. Interesowała się mną bardziej niż moja własna rodzina, to naprawdę poprawiło mi humor. Usiadła naprzeciwko, spoglądając uważnie na Mikey'a. To chyba był jakiś szyfr, bo chwilę potem blondyn wstał i zniknął na piętrze.
- Frank.. - zaczęła. - Opowiedz mi o sobie.
Spojrzałem na nią zdziwiony. Była jedyną osobą w całym moim życiu, która coś takiego mi powiedziała. Nie wiedziałem co powiedzieć. Streścić historię swojego życia? Czy naprawdę chciała dowiedzieć się o moim beznadziejnym zakochaniu? Może wtedy wybiłaby mi to z głowy. Może powiedziałaby, że nie mogę być z Gerardem, że jest dla mnie nieosiągalny.
- Nie ma co mówić. - westchnąłem i wypiłem łyk ciepłego napoju. - Nie chciałbym zawracać pani głowy, ja tylko.. Tylko chciałbym zobaczyć się z Gerardem.
- On przechodzi teraz ciężkie chwile. Nie mam pojęcia, czy tak samo ciężkie, jak kiedyś, ale przeżywa to na swój sposób. Nie chce z nikim rozmawiać. Znowu izoluje się od wszystkich. Nie chcemy stracić go ponownie, więc jeśli on sam nie wyrazi chęci by z Tobą porozmawiać, musisz to zrozumieć... - mówiła spokojnym, łagodnym, wręcz usypiającym głosem.
Musiała kochać go bardzo mocno. Zarówno dla niej, jaki i dla Mikey'ego Gerard był kimś więcej niż tylko członkiem rodziny. Więcej niż bratem, więcej niż wnuczkiem. Czy ich miłość mogłem porównywać z moją? Oh, nie, nie miałem prawa. Choć zdawało mi się, że kocham go bezwarunkowo, to czy tak było naprawdę? Mogłem tylko mieć nadzieję, że tak jest.
Wszystko mieszało mi się w głowie. Zdawałem się być tylko bohaterem snu obcego mi człowieka, bezmyślnie podążającym za czyimiś wskazówkami.
- Ja też nie chce go stracić. Nie chce stracić go znowu. Już raz to zrobiłem i to był tylko mój błąd. Teraz jestem tu, by to naprawić. Lecz jeśli mi się nie uda... Odpuszczę. Dam mu spokój, tak jak tego chce.
- Kochany, nie bierz wszystkiego, co Gerard mówi dosłownie. On ma swój własny tok myślenia. Jeśli mówi, że Cię nie chce, być może tak naprawdę pragnie byś go nie opuszczał. Może tylko wystawia cię na próbę? Chce sprawdzić ile jesteś w stanie dla niego zrobić? Pokazując się z tej dość niemiłej strony, może chce tylko zobaczyć, czy go nie zostawisz.
- Nie mógłbym. Jestem tu, bo...
Ktoś stanął parę kroków za mną i natychmiast dokończył moją wypowiedź.
- Zaraz znikniesz i nigdy więcej nie pojawisz się w moim życiu.
Usłyszałem za sobą dobrze mi znany, zimny głos. Nawet nie musiałem odkręcać się, by być pewnym co do autora tych słów.
- Gerard... - szepnąłem, wpatrując w jasny dywan. - Pozwól mi tylko to wyjaśnić.
- Tu nie ma niczego do wyjaśniania. Wyjdź. Wyjdź i nie wracaj.
Obiecałem, że spełnię jego żądania. Posyłając zrozpaczone spojrzenie pani Way, powoli wstałem i minąłem czerwonowłosego ze spuszczoną głową.
- Przepraszam - powiedziałem, jednocześnie sięgając po bluzę.- Dziękuję za gościnę. A Ciebie, Gerardzie, jeszcze raz przepraszam.
Zamknąłem za sobą drzwi. Deszcz padał dalej, jakby nic się nie zmieniło, lecz wszystko dookoła skąpane było we mgle. Nie miałem pojęcia, która mogła być godzina. Przed północą? Możliwe. Księżyc schował się za ciemnymi chmurami. Nawet on nie chciał mnie widzieć.

Miałem rację. Nic nie straciłem, pojawiając się tutaj. Przynajmniej teraz wszystko stało się jasne. Jeszcze bardziej dotarło do mnie, kim dla niego jestem. Kim? Konkretnie nikim. Nic tego nie zmieni. Nie mogłem się oszukiwać, prawda? Po co dawać sobie nadzieję, choć nie wiem jak malutką?  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz