wtorek, 4 marca 2014

One shot: "Save the last dance for me"

Shot napisany o drugiej w nocy, więc może być dość hm.. chaotyczny. I z góry przepraszam za jakiekolwiek błędy, ale piszę w programie, gdzie nie ma słownika.

***

- Na miłość boską, jesteście najbardziej uroczą parą w całej szkole!

Gerard nie zdejmował ze mnie wzroku. Nawet nie spojrzał na wpatrzoną w nas jak w obrazek Lindsay, która komplementowała nas razem ze swoim chłopakiem. Z resztą, jak i pół szkoły chwilę wcześniej.

- Dwóch chłopaków w garniturach od Prady. I się dziwisz, że mają tyle uroku.

Wszyscy  mieli racje, bo byliśmy cholernie przystojni. Nie jestem skromny, nie muszę, nie potrzebuję. Cóż, ja też w tamtej chwili nie zaprzątałem sobie głowy niewysoką brunetką. Miałem przy sobie swojego księcia. Było jak w bajce.

Możesz tańczyć każdy taniec z facetem, 
                                                             który ma na Ciebie oko.                                                               Pozwól mu się złapać mocno.

Lindsay zniknęła gdzieś ze swoim partnerem, a ja poczułem dłoń czerwonowłosego na moich plecach. Choć najpierw objął mnie niepewnie, po chwili ściskał mocno dłońmi wokół moich bioder.  Jakby nie chciał mnie kiedykolwiek wypuścić, jakby bał się, że mnie straci. Czułem się wyjątkowo, jak zawsze w jego towarzystwie. Przysunął się do mnie, przesuwając na ścianę. Oparł się o mnie całym ciałem. Mimo niewygodnej pozycji, wspiąłem się na palcach, by dosięgnąć do jego szyi. Pocałowałem go delikatnie pod uchem, na co chłopak zamruczał wniebowzięty. Odpowiedział mi szybkim całusem w usta, który zdecydowanie mi nie starczał. Przewrócił oczami figlarnie i już po chwili czułem jego język zacięcie walczący z moim.

Co chwila słyszałem skierowane w naszym kierunku "zakochana para", "jacy oni są uroczy" , "zobacz, zobacz, słodziaki". Wyobraziłem sobie, jak musimy wyglądać z punktu widzenia innych ludzi i uśmiechnąłem sie na samą myśl o tym.  Aż dziwne, że nigdy nie usłyszałem żadnej kąśliwej uwagi skierowanej do nas. Na początku sądziłem, że po prostu tu ludzie są na tyle mili, by dostatecznie głęboko chować swoje nietolerancyjne kwestie. Lecz z czasem zdałem sobie sprawę, że naprawdę im nie przeszkadzamy.
Ale... Ale nie zawsze było tak wspaniale.  Dawno, dawno temu... Oh, zabrzmiało jak wstęp do starej, nudnej bajki. W każdym razie, zaczęło się gdzieś półtora roku temu. Byłem zakochany w Gerardzie. Zakochany? To mało powiedziane. Moje serce biło dla niego. Moje serce należało do niego. Tak jest nadal. Nadal jest całym moim światem.  Wtedy byliśmy tylko przyjaciółmi. Owszem, dobrymi. Lecz tylko przyjaciółmi. Bałem się powiedzieć mu prawdę, choć wiedziałem, że jest gejem. Mi powiedział. Mi ufał. Ja bałem się komukolwiek przyznać, choć gdzieś tam w środku zdawałem sobie sprawę, że jestem taki jak on. Gerard nie chciał, by ktokolwiek się o tym dowiedział. Sądził, z resztą tak samo jak ja, że ludzie nie przyjmą tego dobrze. Że będzie jak w najgorszym koszmarze...  Jednak było mi ciężko, zdecydowanie za ciężko. Podjąłem więc decyzję, że mimo wszystkiego co się stanie, muszę mu wyznać prawdę. Tak zrobiłem. Skończyliśmy obcałowując się na jego łóżku. Przez następne parę tygodni ukrywaliśmy się. Można powiedzieć, żyliśmy z dnia na dzień, mając nadzieje, że nikt nas nie zobaczy. Było ciężko, ale jakoś dawaliśmy rade nie przytulać się publicznie, trzymać nasze usta z daleka od siebie. Potem... Potem to wszystko jakoś wyszło na wierzch. Ktoś nas zobaczył, nie mam pojęcia. Po prostu, jakby zaczął się nowy okres naszego życia. Jakby otwarcie. I nic nie było takie jak przewidywaliśmy. Każdy nas zaakceptował. Może nie moja była, ale kto by się nią przejmował? Byliśmy szczęśliwi.

Oderwałem się od rozmyślań na temat przeszłości.  Wargi Gerarda sunęły gdzieś po moim policzku, moja dłoń błądziła pomiędzy jego czerwonymi kosmykami. Przymrużałem oczy w pełni szczęścia. Zastanawiałem się, co w ogóle robimy na naszym własnym balu maturalnym, skoro moglibyśmy siedzieć razem w pokoju i rozkoszować obecnością ukochanego? I tak się spóźniliśmy,  ale obaj  naprawdę,  naprawdę  potrzebowaliśmy  tej  godziny  spędzonej  razem  w łazience!

Odsunęliśmy się od siebie na parę centymetrów, potrzebując więcej świeżego powietrza. Podeszliśmy do wysokiego okna, rozglądając się po ogromnej sali. Każda dziewczyna w balowej sukience, pięknie upiętych włosach wyglądała jak księżniczka. Każdy chłopak w smokingu czy garniturze, był w pewnym sensie księciem.  Jednak ja miałem swojego i żaden inny nie obchodził mnie w najmniejszym stopniu.

                                           Możesz uśmiechać się każdym uśmiechem do faceta,                                       który trzyma Twoją rękę w świetle księżyca.

Podniosłem wzrok i zapatrzyłem się w jaśniejący na niebie księżyc. Gerard stanął za mną, po chwili jego palce wsunęły się między moje. Ścisnąłem mocno nasze splecione dłonie, nie odrywając wzroku od księżyca. Ostatnimi czasy naprawdę zrobił się ze mnie romantyk.  Czerwonowłosy oparł głowę na moim barku, po chwili poczułem jak przygryza płatek mojego ucha. Ciepła naszych ciał łączyły się w jedno. Mruknąłem cichutko, marząc, by ten moment trwał wiecznie. Mijały kolejne sekundy, minuty, może godziny, a my wciąż nie odrywaliśmy się od siebie. Nasze dłonie wciąż były złączone. Księżyc rzucał blask na nasze twarze. Nie wsłuchiwaliśmy się w pustą muzykę, nie zauważaliśmy ludzi przechodzących obok nas.

- Gołąbeczki, porywam jednego z was do tańca! - obok pojawiła się Lindsay, wyciągając nas z naszego bezpiecznego świata.

Spojrzeliśmy na siebie znacząco i od razu pokręciliśmy przecząco głowami. Nie miałem najmniejszej ochoty rozstawać się ze swoim księciem, nawet dla najlepszej przyjaciółki. Linz jednak wciąż próbowała nas przekonać na wszelkie możliwe sposoby i podawała miliony powodów, dlaczego powinniśmy z nią zatańczyć. W końcu zlitowałem się nad biedną dziewczyną, Gerard musiał wypuścić mnie ze swoich objęć. Zrobił to z nieukrywaną niechęcią, ale jednak zrobił. Posłałem mu całusa w powietrzu i złapałem Linz za rękę. Chłopak oparł się o ścianę, udając wielce obrażonego. Jego twarz natychmiast zajaśniała szerokim uśmiechem, kiedy wysłałem mu całusa w powietrzu.

- To już prawie koniec tego magicznego balu. Gerard, daj spokój. Niech się Frank zabawi, skoro z Tobą nie ma szans nawet na jeden taniec. - zaśmiała się brunetka, której szybko zawtórowałem.

Kątem oka zauważyłem, jak chłopak podchodzi do mnie, obejmuje w pasie i składa na moich ustach najbardziej romantyczny pocałunek, jaki kiedykolwiek miał miejsce na świecie. Zarzuciłem ręce na jego barki, gładząc palcami skórę szyi. To wszystko zdawało się być niepoprawnie romantyczne, jak cały nasz związek. Zdawało się, że nic złego nie może się nam stać. Lecz mogłem mieć tylko nadzieję, że już zawsze wszystko będzie w porządku.

                                               Ale nie zapomnij kto odwozi Cię do domu.                                                                                                     I w czyich ramionach powinieneś być.                                                          Zatem kochanie, zachowaj ostatni taniec dla mnie.

Oderwał usta od moich warg, oparł głowę o moje czoło. Przez chwile trwaliśmy w takiej pozycji, nie przejmując się poganiająca nas Lindsay. Tak bardzo chciałem, by ta noc nigdy się nie kończyła, by muzyka grała wiecznie. Zatraciłem się w tej chwili, wpatrując w głębie szmaragdowych, błyszczących oczu Gerarda.

- Zachowaj ostatni taniec dla mnie. - wyszeptał, kiedy odsuwaliśmy się od siebie.

- Obiecuję.

Nie uśmiechał się, patrzył na mnie wzrokiem skrywającym jakąś tajemnicę. Jego oczy jakby odrobinę przygasły, miałem wrażenie, że przez jego głowę przewijają się teraz tysiące myśli. Gdybym wcześniej odgadł jakie, czy cokolwiek by to zmieniło?

Na parkiecie było trochę mniej ludzi. Część siedziała przy stolikach zmęczona, część znalazła jakiś zaciszny kącik dla siebie. Sunąłem w rytm jakichś smutnych dźwięków, trzymając w objęciach Linz. Moje myśli krążyły wśród czerwonowłosego, który, jak myślałem, ukrywał coś przede mną. Korzystając z okazji, kątem oka rozglądałem się za nim. Końca piosenki nie było widać, miałem wrażenie, że trwa w nieskończoność. Nareszcie go dostrzegłem, kiedy przechodził do stoliku z ponczem. Uśmiechnął się do mnie, sięgając do misy. Szklanka wypadła mu z dłoni, roztrzaskując na podłodze. Spojrzenia kilku osób utkwiły w nim, kiedy zginał się w połowie. To wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Gerard jedną dłonią opierał się o stolik, drugą trzymał przy czole. Przez chwilę zachwiało mną na tyle emocjonalnie, by nie móc się poruszyć. Jednak widząc, jak cierpi, znalazłem się przy nim błyskawicznie. Złapałem go delikatnie w pasie, czekając chwilę aż Linz przyniesie jakieś krzesło. Blady, z nieobecnym wzrokiem, skierowanym gdzieś w podłogę...

- Gee, kochanie, co się stało? Słabo się czujesz?

Podniósł na mnie wzrok, wykrzywił się w półuśmiechu. Poczułem, jak ciężko oddycha, gdy oparł się o mnie, siadając na krześle. Ledwo usłyszałem, kiedy mówił, że wszystko w porządku. Dobrze wiedziałem, że kłamie. Przez ten czas, kiedy byliśmy razem, zawsze starał się nie okazywać przy mnie bólu czy strachu. Nawet wtedy, w kinie...

O czym ja myślałem? Nie darowałbym sobie, gdyby coś mu się stało. To przeze mnie, nie powinienem był go zostawiać. A gdybym go wtedy nie zauważył? Nawet nie mogłem o tym myśleć. Idealny wieczór w jednej chwili zmienił się w koszmar.

Na sekundę odwróciłem wzrok, szukając jakiegoś opiekuna, jednak nikogo nie mogłem dostrzec. Poczułem, jak jego drżąca ręka ściska moją dłoń. Przysunąłem się do niego, pocałowałem delikatnie w kącik warg.

- Spokojnie, kochany. - szeptałem mu wprost do ucha.

- Frank, pomóż. - schylił bezsilnie głowę. - Do szpitala, ja.. Zadzwoń po kogoś.. Frankie.. Ja powinienem wcześniej...

                                                Śmiej się i śpiewaj, ale gdy będziemy daleko,                                             nie oddawaj swojego serca innemu.

Zsunął się z krzesła prosto na kolana. Trzymałem go w uważnie w ramionach, patrząc na niego przerażony. Krzyknąłem do Linz, która stała obok, by zadzwoniła po karetkę. Gerard osunął się na mnie, tracąc już wszystkie swoje siły. Miał przymknięte oczy, sine powieki. Nawet nie zauważyłem, jak przez ten widok, po moim policzku zaczęły płynąć pojedyncze łzy. Czule głaskałem jego policzki, dopóki nie poczułem na sobie jego krwi. Krew wypływała z jego nosa, barwiąc jego, moją koszulę i garnitur ciemno czerwoną barwą. Zacisnąłem wargi, czerwony płyn mieszał sie z moimi łzami. Wszystko wokół wirowało, ludzie biegali, krzyczeli. Jakiś nauczyciel mówił coś do mnie. Ale to nie miało znaczenia. Karetka nadjechała, lecz ja nie chciałem go wypuścić z ramiona. W końcu zdałem sobie sprawę, że tak mu nie pomogę. Wynieśli go, a ja wybiegłem za nimi. Teraz gdy myślę o tym co się stało, zdaję się być taki głupi. To nieodpowiednie, lecz nawet śmieję się ze swego zachowania. W każdym razie, ciągle mam przed oczami jego zakrwawioną postać. Niewiele pamiętam z tamtej chwili, wszystko jak przez mglę, rozmyte łzami.

- Jesteś z rodziny? - poczułem szarpnięcie za ramię.

Wysoki pielęgniarz spoglądał na mnie co chwila, pilnując jak dwóch innych wnosiło Gerarda do karetki. Pokręciłem przecząco głową. Gdy spytał, czy jestem jego przyjacielem, na chwile odebrało mi mowę. Przez mój płacz? Może i tak, ale przede wszystkim przez świadomość, że mogę go stracić. Zaprzeczyłem cicho.

- W takim razie kim?

- Chłopakiem... - wymamrotałem niewyraźnie, sam dławiąc się własnymi łzami.

Zauważyłem, jak od razu spojrzał na mnie inaczej. Wcześniej w jego oczach było widać współczucie, jakbym stracił najważniejszą osobę na świecie. Teraz... Teraz patrzył z obrzydzeniem, odrazą. Ale przecież właśnie traciłem osobę, która znaczyła dla mnie najwięcej. Ten wzrok. Pierwsze odrzucenie w moim życiu. Nie sądziłem, że to aż tak bardzo zaboli.

- Mogę jechać? - spytałem, gdy już prawie zamknęli drzwi karetki.

- Niestety nie. - syknął ten sam pielęgniarz.

- Dlacze...

Nawet nie dał mi dokończyć. Zatrzasnął drzwi. Odjechali. Z zakrwawionym, samotnym Gerardem w środku. A ja? A ja czułem, jakby ktoś wyrwał cząstkę mnie. Stałem tam, nie mając pojęcia co zrobić. Łez było wciąż więcej i więcej, płynęły po twarzy jak rzeka. Nie próbowałem ich zatrzymywać, nie miałem szans. Nie wiem jak znalazłem się w domu, zawsze to Gerard mnie odwoził... Zapewne musiałem podziękować Lindsay. Jakim cudem w ogóle zasnąłem? Chyba nic jeszcze do mnie nie dotarło. Chyba dla mnie mój ukochany był bezpieczny u siebie w domu. Cały i zdrowy.

Dlaczego nie powiedział mi wcześniej? Myślał, że nigdy się nie dowiem? Oh, inaczej byśmy wtedy spędzili dany nam czas.

                                                          Nigdy nie pozwolę Ci odejść.                                                            Bo kocham Cię tak mocno.

Następnego dnia siedziałem na plastikowym, szpitalnym krześle, których tak naprawdę nikt nie lubi. Kto mógłby lubić coś co kojarzy się ze smutkiem, chorobą, oczekiwaniem na najgorsze? Dlatego tak bardzo nie lubię szpitali. Od tej sztuczności, która otacza każdego, boli mnie głowa. Powiecie, że zachowuję się jak dziecko. Cóż, może i taka jest prawda, ale nienawidziłem czasu spędzonego w szpitalu... Dopóki nie dzieliłem go z osobą, którą kocham.

Ściskałem w ręku plastikowy kubek z zimną już kawą. Zastanawiałem się ciągle, dlaczego nie mogę zobaczyć się z Gerardem? Byłem w szpitalu od kilku godzin, bezczynnie kręcąc się po śnieżnobiałym korytarzu. Choć pielęgniarka powiedziała, że za chwilę będę mógł zobaczyć się ze swoim partnerem... Partnerem? On był moim chłopakiem. Moją miłością. Moim życiem. Jednak chwila mijała za chwilą, a ja wciąż nie mogłem na niego spojrzeć.

Stałem przed drzwiami sali, w której leżał Gerard. Rolety były zasłonięte, nie widziałem niczego, co tam się dzieję. Lekarze, pielęgniarki, nieznane mi osoby wchodziły, wychodziły z sali a ja chodziłem od ściany do ściany. Nie wiem po jakim czasie, dłuższym czy krótszym, dostałem pozwolenie by zobaczyć się z czerwonowłosym. Pielęgniarka odsłoniła rolety, jednak nie zobaczyłem go. Z pokoju wyszedł starszy mężczyzna.

- Myślę, że Twój chłopak ma Ci coś do powiedzenia. Ale nie męcz go, musi odpoczywać.

- Zrobię wszystko dla jego dobra.

Lekarz spojrzał na mnie pobłażliwie i zniknął za rogiem. Położyłem dłoń na klamce, tak bardzo bojąc się widoku, który tam zastanę.

Leżał. Z niezwykle bladą twarzą, podkrążonymi oczami. Patrzył się przed siebie, jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć po zobaczeniu mnie. Żadnych? To tak bardzo zabolało. Przysunąłem krzesło do łóżka i usiadłem powoli. Położyłem rękę na jego dłoni, ostrożnie łącząc naszą skórę. Przymknął oczy, ale mimo wszystko uśmiechnął się marnie. Spuściłem wzrok. Widok cierpiącego Gerarda sprawiał, że krajało mi się serce. Miałem ochotę wybiec, rzucić to wszystko i zaszyć się w jakiejś jaskini. Czy to było jakieś wyjście? Dobrze wiedziałem, że jednak nie mogę tego zrobić.

- Frankie, powinienem był powiedzieć Ci to wszystko wcześniej... - powiedział cichutko, słabnącym głosem.

Odgarnąłem czerwone kosmyki z jego rozpalonego czoła, czule składając pocałunek na rozchylonych wargach. Spojrzał na mnie smutno. I zaczął mówić.

Opowiedział mi wszystko. I choć sądziłem, że nie może być gorzej, tak bardzo się przeliczyłem. To co usłyszałem, to nawet nie był horror. Straszny film możesz zapauzować, przewinąć każdy moment, wyłączyć i wszystko minie. To nie był koszmar. Ze złego snu zawsze się obudzisz, choćby nie wiem co przerażającego by Ci się nie śniło. To... Nawet nie ma odpowiedniego słowa, by oddać to, jaka była tamta chwila.

Bajkowa, otaczająca nas bańka pękła z prędkością światła. On umierał. Mój książę miał raka. Parę miesięcy temu dowiedział się, że jest chory. Miał możliwość zostania w szpitalu, poddania się leczeniu i tylko przedłużenia kwestii jego śmierci. Po pobycie w klinice zostałby mu góra rok. Bez leczenia... Maksymalnie pół roku. Wybrał spędzenie tego czasu ze mną. Uważał, że nie ma sensu przedłużać tego, co tak czy siak nastąpi.

Kolejny raz nie panowałem nad własnym ciałem. Łzy płynęły. Nie mogłem wydusić z siebie ani słowa. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że to wyjaśnia jego tak bardzo częste bóle głowy czy omdlenia. Zawsze tłumaczył to słabością swego organizmu. Zawsze mówił, że wszystko jest w porządku.

Mówił, że nic nas nie rozłączy. Nawet śmierć.

Oparłem głowę o jego ramię, jego dłoń poczułem błądzącą pomiędzy moimi włosami. Teraz znowu szeptał, że będzie okej. Kłamał. Tak bardzo chciałem obudzić się z tego snu. Oddałbym wszystko, by sprawić, że wyzdrowieje. Tak, zdawałem sobie sprawę, że to koniec, że to tylko kwestia dni. I to było najgorsze. Że to wszystko naprawdę się działo.
- Kocham Cię. - całowałem każdy centymetr jego twarzy, jakby to cokolwiek mogło zmienić. Nie mogło. Moja bezradność rozrywała mnie na malutkie kawałeczki.

Każdy następny dzień spędzałem w szpitalu. Każdą godzinę, minute, każdą niezatrzymaną sekundę, która przybliżała nas do końca, dzieliłem z Gerardem. Cieszyłem się każdą chwilą, która była nam dana. A on wciąż był taki sam. Mój uśmiechnięty książę, choć jakby trochę przygaszony.  Starałem się uciekać od tematu, który siedział w naszych głowach. Gerard tracił siły. Oddychał ciężko, patrząc gdzieś za okno, kiedy czytałem mu jego ulubione książki.

Lecz w końcu nadszedł ten dzień. Słoneczny. Radosny. Bezchmurne niebo obrzucało blaskiem cały świat. Ptaki wyśpiewywały niezrozumiałe dla ludzi piosenki, nieświadome... Lub tak bardzo świadome kruchości żywota. Tysiące zakochanych szwendało się po ulicach. Zapach świeżych kwiatów roznosił się dookoła. Wiosna w pełni. Wszystko budzi się do życia.

Gerard był jeszcze bardziej cichy niż zwykle. Włożyłem świeże tulipany do wazonu, na co zareagował niemrawym uśmiechem. Już nawet nic nie mówił. Jakby oszczędzał słowa. Nie chciałem opowiadać mu o tym, jak cały świat cieszy się z wyczekanej wiosny. Głaskałem jego dłoń, jego twarz, wciąż zapewniając o moich uczuciach. Miał rację, nic nas nie rozłączy. Żadna śmierć nie sprawiłaby, żebym mógł o nim zapomnieć. On jest moim sercem. Był, jest i będzie zawsze.

Usiadłem obok niego na łóżku. Położył głowę na moich kolanach, powoli układając się w kłębek.
Trzymałem dłoń na jego białych, kościstych palcach.

- Frank, kocham Cię. - wyznał ledwo słyszalnie.

To uczucie... Kłębiące się gdzieś głęboko, głęboko w sercu. Czy to coś w rodzaju pożegnania? Nie mogłem, nie potrafiłem przyjąć tego do wiadomości. Nie pojmowałem tego, że razem stąpamy po cienkiej granicy. Ostrożnie złączyłem nasze wargi. Bałem się, że Gerard rozpadnie się jak delikatna, porcelanowa figurka.

Więc... Więc to koniec, tak? Lecz przecież sami nie wiem jaki jest naprawdę. Czyli jak nie koniec, to czy w takim razie był to początek? Nie, początek był już dawno, przespaliśmy go, zapatrzeni tylko w siebie. Skoro nie koniec, nie początek, to co? Środek? Środek czegoś, co nie do końca istnieje. Czegoś, co nie ma granic, a zwie się wszechświatem.

Gerard w jednej chwili zaczął kaszleć. Przez moment jakby skamieniałem, lecz szybko zerwałem się na nogi, szukając pomocy, lecz chłopak uspokoił się szybko. Wyprostował i powoli położył na plecach. Przymknął powieki do połowy, jednak wciąż patrzył na mnie zmęczonym wzrokiem.

- Nie, poczekaj. Nie idź po nikogo.

Brzmiał jakby obco, głos miał chrapliwy. Podszedłem do niego niepewnie, z każdą sekundą coraz bardziej przerażony faktem, że... Za chwilę mogę go stracić. Wyciągnął do mnie rękę. Wpatrzyłem się w jasno szarą skórę i natychmiast przyłożyłem do niej swoją dłoń.

- Obiecałem Ci ostatni taniec... - szepnąłem, przypominając sobie o złożonej obietnicy.

- Jeszcze zatańczymy razem. Gdzieś tam wysoko. - ścisnął moją dłoń, sprawiając, że przed oczami przemknęły mi wszystkie spędzone razem chwile.

Oczy zaczynały piec, ale tym razem jakby na złość łzy nie chciały płynąć. Patrzyłem tylko w jego szmaragdowe oczy, które nie zmieniły się ani trochę. Choć on cały przygasł, jego oczy wciąż były takie same. Uśmiechnął się do mnie, tak jak kiedyś. Szeroko. Tak, że miałem ochotę wskoczyć na niego i śmiać się z wszystkich głupot świata. Ale tak już nigdy nie będzie.

- Proszę, nie puszczaj mnie. Trzymaj do końca. Odchodzę. Kochany, nie martw się i nie płacz. Nie warto. - pojedyncza kropla spłynęła przez mój policzek. - Pamiętaj, ja zawsze będę przy Tobie. Nigdy nie będziesz samotny. Zostań taki, jaki jesteś. Nie smuć się z mojego powodu. Bądź silny. Ja tylko zamknę oczy i zasnę. Wiesz, kiedyś się spotkamy. Będę czekał.

                                               Kochanie, nie wiesz, że tak bardzo Cię kocham?                                                                                            Nie czujesz tego, kiedy Cię dotykam?                                                                                                               Nigdy nie pozwolę Ci odejść,                                                            bo kocham Cię tak mocno.

1 komentarz:

  1. ♥ Boże, jakie to piękne. Popłakałam się, serio. Chyba najcudowniejszy one-shot jaki czytałam. Wiadomo nie każdy lubi jak się któregoś z nich uśmierca, ale ja na przykład nie lubię takich erotycznych shotów, gdzie nie robią nic innego tylko się pieprzą. Widać, że masz lekkość pisania i wielką wyobraźnię. Jeszcze raz Cię pochwalę- cudo! :D xoxo i zapraszam do siebie: http://why-i-can-not-make-you-stay.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń