piątek, 28 marca 2014

"I don't believe in love" rozdz. XI

Ponad 1000 wejść, kocham Was! :*


Miałem rację. Nic nie straciłem, pojawiając się tutaj. Przynajmniej teraz wszystko stało się jasne. Jeszcze bardziej dotarło do mnie, kim dla niego jestem. Kim? Konkretnie nikim. Nic tego nie zmieni. Nie mogłem się oszukiwać, prawda? Po co dawać sobie nadzieję, choć nie wiem jak malutką?

***

Oparłem głowę o dach samochodu, pozwalając sobie moknąć i moknąć. Nie byłbym w stanie jechać, nie skończywszy na drzewie lub gdzieś w rowie. A może to było wyjście? Czułem, jak krew pulsuje mi szybciej, serce przyspiesza. Czy tak wygląda zawał? Czy tak wygląda śmierć? Jeśli tak, to nie jest tak straszna, jak sądziłem.
Poczułem czyjąś dłoń na swoim ramieniu. To już po mnie przyszli? Spojrzałem kątem oka... Nie, to nie żaden diabeł. Żaden anioł czy Bóg. To znowu był on. Gerard. Znowu robił coś tak sprzecznego. Odwróciłem się, śmiało spoglądając w jego oczy. Teraz patrzył na mnie czule, jakby skrywając jakąś tajemnicę.
- Frank, dlaczego tu przyjechałeś? - spytał szeptem, spuszczając wzrok.
Stał. Taki bezbronny. Czerwone włosy opadły mu na twarz, i mokre przykleiły do czoła. Nie trudził się z odgarnięciem ich.
Szarpnąłem go za ramiona tak, żebyśmy zamienili się miejscami. Napotkałem jego zdziwione spojrzenie. Teraz to on opierał się o auto a ja stałem przed nim. Zagrodziłem mu drogę, jakby to nie pozwoliło mu już więcej odejść.
- Nie potrafię tego wyjaśnić.
Łzy mieszały się z deszczem. Deszcz mieszał się z łzami. Tak było dużo łatwiej, tak myślałem.
- Czego nie potrafisz wyjaśnić?
- Tego co do Ciebie czuję. Kocham to za delikatne określenie. - urwałem, obserwując jak przymyka powieki. - Po prostu.. Po prostu chcę być przy Tobie. Cały czas. Słuchać Twojego głosu. Czuć Twoje ciepło. Twoją obecność.
- Ja... - wtrącił.
- Nie przerywaj mi. Kocham Cię mimo wszystko. Mimo tego, że nic dla Ciebie nie znaczę. Mimo tego, że nie wierzysz w miłość. Chciałbym sprawić, że dzięki mnie uwierzysz.
Nie zastanawiając się, korzystając z chwili, która była nam dana, zarzuciłem mu ramiona na szyję. W tym samym momencie, poczułem jego dłonie na swoich plecach, którymi ostrożnie mnie oplata, jego głowę układającą się na moim barku.
Moknęliśmy z każdą sekundą. Deszcz sprawiał, że nasze ubrania robiły się coraz bardziej lepiące, dzięki czemu czułem go bliżej. Wiedziałem, że ta chwila zaraz minie, że Gerard powie to, co musi. Powie prawdę. Wtuliłem się w niego jeszcze mocniej, wciągając zapach, od którego byłem uzależniony. Zacisnąłem oczy, czekając na wyrok.
Gerard po chwili wypuścił mnie z objęć. Spojrzałem na niego z przygryzioną wargą, którą ściskałem, by nie czuć zimna pełznącego po moim ciele. Odsunąłem się, jednak on złapał mnie za rękę.
- Drżysz. - szepnął. - Chodźmy do domu, póki jeszcze nie zamarzłeś.
Nie rozumiałem już niczego. Przecież mnie wyrzucił. Korzystaj z okazji, Iero. Nie pytaj! Tym razem, wewnętrzne ja nie miało racji. Sądziłem, że nie jestem w stanie zaakceptować tych jego zmian nastroju, zmian zachowania. Kim trzeba być by w jednej chwili wyrzucić kogoś z mieszkania, a potem przytulać na deszczu? Kim? Gerardem Way'em.
- Przecież kazałeś mi zniknąć.
Wpatrywałem się w nasze dłonie splecione razem w silnym uścisku. Czułem bijące od niego ciepło. Ciepło, za którym tak bardzo tęskniłem.
- To prawda. Przyznaję, myliłem się.
Spojrzał na mnie, ciarki natychmiast przeszły przez całe moje ciało. Choć nie mogłem się ruszyć, natychmiast odwróciłem wzrok. Kochałem jego oczy, jednak ten wzrok... 'Znaczysz dla mnie tyle co nic. Nigdy nie byłeś dla mnie ważny. Nie kocham Cię. Nigdy nie będę w stanie.'. Nie potrafiłem spojrzeć mu prosto w oczy. Dlaczego? Bałem się, że znowu złamie mi serce.
- Frankie, to jest za trudne. Proszę, zrozum mnie. Nie chcę niczego więcej, oprócz tego co możesz mi dać - zrozumienia.
- Ja już dałem Ci więcej niż to cholerne zrozumienie. Dałem Ci coś, czego nie dałem nikomu przez całe moje życie. I nigdy więcej nikomu nie dam.
Spojrzał na mnie niepewnie. Mówiłem już to tyle razy, że był już pewny, jakie słowa zaraz mi się wymskną. Przyłożył palec do moich warg. Jego zaszklone oczy, nie wiem czy z powodu deszczu, czy również z powodu łez, patrzyły na mnie, smutno ale i skrywając coś za swoim blaskiem.
I ja patrzyłem na niego uważnie. Oddychałem ciężko, rejestrując każdy jego minimalny ruch. Byłem świadom, że nie dam sobie rady po kolejnej zmianie jego zachowania. Że jeśli powie mi teraz 'tak, tak, Frank. Jesteś zerem', nie odjadę. Położę się na tej ulicy i będę czekał spokojnie, na pierwszy lepszy, przejeżdżający samochód. Na to, że mnie przejedzie i będzie po wszystkim.
- Nie składaj obietnic, których nie możesz dotrzymać. - powiedział cichutko, opierając swoje czoło o moje. Stykaliśmy się nosami, czułem jego gorący oddech, owiewający moją twarz. To trochę przywróciło mnie do rzeczywistości.
- Kto powiedział, że nie mogę? - urwałem. - Nie przeciągaj tego, Gerard. Powiedz mi, że chcesz, abym odszedł. Abyś mógł w spokoju o mnie zapomnieć. Powiedz to jak najprędzej, żebym mógł odjechać i nigdy nie pamiętać o tej scenie.
Ścisnął nasze dłonie jeszcze mocniej. Dlaczego mi to robił? Wpatrywałem się w niego z sercem bijącym jak stado rozpędzonych koni. Ten moment na prawdę można było porównać z oczekiwaniem na wyrok. Śmierć przez powieszenie? Uniewinnienie? A co jeśli padnie kara w warunkowym zawieszeniu? Myśli plątały mi się w głowie. A deszcz lał niezatrzymanie. Taki niezależny. Jakby udawał pana tego wszystkiego.
Czy Gerard lśnił, czy to tylko ja z każdą chwilą stawałem się coraz bardziej szalony? Dookoła głęboka czerń, a on, jego twarz, jego ramiona było jedynym co widziałem. Może jedynym co tak naprawdę chciałem widzieć? Nie wiem. Teraz to trudne powiedzieć co wtedy się działo.
Milczał. Czas leciał. Nieubłagalny, tak dobrze komponował się z deszczem. Choć wszystko dookoła żyło swoim życiem... W tamtym momencie cała reszta dla mnie zniknęła. Rozpłynęła się niepożądana.
Wciąż stykaliśmy się czołami. Pod tymi przymkniętymi powiekami, skrywał oczy, w które tak kochałem patrzeć, lecz..
To wszystko było tak głupie. Ja, moje zachowanie, moja młodzieńcza miłość. Czy w ogóle wiedziałem, co znaczy 'kochać'? Obnosiłem się z tym wszędzie a tak naprawdę nie miałem pojęcia jak to jest, gdy serce bije dla tej jednej osoby do końca życia.
Zauroczenie? Czy to co czułem, było tylko banalnym zauroczeniem? Młodzieńczą szajbą, którą trzeba mi wybić z głowy? Jak to w ogóle mogło przejść mi przez myśl?! Byłem taki beznadziejny. Każda kolejna myśl, tak bardzo różna od poprzedniej. Sam pogubiłem się w tym wszystkim. Na jak duże pośmiewisko wystawiłem się, praktycznie śledząc go i wyznając mu miłość?
Tak. Tak, to na pewno był wtedy ze mną z litości. Żal mu się zrobiło biednego chłopaczka. Nie dziwię mu się, lecz sam nie byłbym w stanie czegoś takiego zrobić. Być z kimś tylko i wyłącznie z litości? Nie, to okropne... Szczerość, to ona powinna być odpowiedzią na wszystko. Czysta i uczciwa.
Ciągle ściskał moją dłoń. Czułem, że tylko ona jest jedyną ciepłą częścią mojego ciała. Powoli zaczynałem tracić siły. Wszystko o czym marzyłem to paść gdzieś i zasnąć. Przy Gerardzie? Najchętniej.
Miłość?
Jeśli postradamy zmysły, możemy nazwać to miłością?
Czy Ciebie, Franku, nachodzą wątpliwości?
To wszystko tak bardzo zabawne. Zauroczenie czy miłość? Oba czy żadne? Jak zdefiniować to, że po prostu chcę być przy nim? Siedzieć i patrzeć w jego oczy. Trzymać go za dłonie. Chcę słuchać jak minął jego dzień i opowiadać mu o swoim. Obserwować jak rysuje. Być przy nim. Czuć go. Całym sobą.
Tak trudno teraz odpowiedzieć samemu sobie. Kochasz go? Tak... Wyczuwam niepewność. Przymknij się! To wina mojego nadętego ego. To dzięki niemu te wszystkie wątpliwości...
- Frank? - cichutki szept przerwał nieskazitelną ciszę i wyrwał mnie z dyskusji z samym sobą.
- Tak? - odpowiedziałem natychmiast.
Gerard zluzował uścisk dłoni i spojrzał na mnie. Tak, jak patrzył na mnie często. Szmaragdowe tęczówki spoglądały wprost we mnie, sprawiając, że przekręcały mi się wnętrzności. Boże, ile bym oddał by odgadnąć chociaż część jego myśli! Świadomość, że nie mam pojęcia, co myśli w tej chwili, co myśli, gdy patrzy na mnie, co myśli, gdy mnie nie ma... Jest dobijająca.
- Frank, możemy zostać przyjaciółmi?
- Słucham? - nie byłem pewny, czy na prawdę powiedział to, co usłyszałem. Może po prostu mi się to zdawało, efekt długiego braku snu. Ale.. Przyjaciółmi?
- Jestem pewny, że znajdziesz kogos lepszego ode mnie.
Odsunąłem się o krok, wyciągając dłoń z uścisku. Dreszcze zimna natychmiast rozeszły się po całym ciele. Gdyby naszym życiem, byłby film, za pewne teraz usłyszelibyście w tle coś w stylu tandetnego : "Jeśli chcesz, bym zerwał i dał ci klucze... Mogę to zrobić, ale nie mogę pozwolić Ci odejść. Och, proszę nie odchodź, tak bardzo Cię pragnę. Nie mogę odpuścić, bo utracę kontrolę..." . Ale nie. To było życie. Więc jedyne co rozbrzmiewało w moich uszach to łamiące serce słowa Gerarda.
To przynajmniej było coś. To znaczyło, że będę mógł być przy nim. Że nie będzie konieczne odizolowanie mnie od niego. Pytaniem było, czy dam radę? Czy potrafiłbym być z nim... jako przyjaciel? Naszą przyszłość wyobrażałem sobie wypełnioną uczuciem nieosiągalności. Tak, jakby wisiało nade mną mnóstwo jabłek, a ja nie mógłbym podnieść ręki by je zerwać. Lecz mógłbym patrzeć na nie. Wyobrażać sobie ich smak, ich zapach, to jak wyglądałyby w moich objęciach...
Iero, co Ty gadasz? Chciałbyś obejmować jabłka, no proszę Cię. Kompletnie zwariowałeś. Cóż. Tak, zwariowałem. Dawno temu, kiedy pierwszy raz spotkałem czerwonowłosego. Kiedy pierwszy raz spojrzałem w jego oczy, które były najcudowniejszą rzeczą na świecie.
- Wiem, że może być Ci trudno - zaczął po dłuższej chwili nieprzyjemnej ciszy, która rozbrzmiewała wokół nas. - Jeśli odmówisz, zrozumiem to. Po prostu... Chciałbym mieć przy sobie przyjaciela, takiego jak Ty.
Kolejny raz bałem się spojrzeć w jego oczy. Byłem pewny tego co chcę mu odpowiedzieć, jednak głos uwiązł mi w gardle. Czułem, że zaczyna żałować, że w ogóle to powiedział. Odchrząknąłem, odważnie spoglądając mu w twarz. Odważnie, tak... Nogi miałem jak z waty, ciągle zastanawiam się jakim cudem jeszcze nie upadłem. Może w jakimkolwiek znaczeniu tej przenośni, odbiłbym się od dna i wzniósł gdzieś wysoko?
- Więc kiedy wracamy do Newark? - spytałem, starając się, by na twarzy zagościł mi w miarę szczery uśmiech.
- Wrócić? - spojrzał na mnie zdezorientowany. - Po tym co się stało?
Czyli on nie chciał tego. Chciał uciekać od ludzi, od problemów, od wszystkiego.
- A co według Ciebie się stało?
- Nie udawaj, że nie wiesz o co mi chodzi. Tam każdy dowiedział się kim jestem. Nie myśl, że wszyscy są tak wspaniałomyślni jak Ty i akceptują odmienność - odmienność. Czy ja ją akceptowałem? Akceptowałem to jaki jestem na prawdę. To, że jestem taki jak on. - I dobrze wiesz czym to się skończy. Nie chce przechodzić przez to drugi raz. Rozumiesz? Ile czasu zajmie Ci zrozumienie...
- Pieprzysz! - zawołałem. - Po prostu sie boisz!
Odsunąłem się jeszcze krok, zatrzymując na ulicy. Musiałem go zdziwić go tym, co powiedziałem, bo dostrzegłem, jak delikatnie rozchyla wargi. Pokręcił głową, czerwone, niesforne kosmyki opadły mu na czoło. Jak zwykle, nie zadawał sobie trudu z odgarnięciem ich. Wyglądał piekielnie uroczo tak jak stał.
- Masz racje. Boję się. - urwał, wpatrując się w ziemię. Westchnął cicho, dłoń wsunął w kieszeń spodni. - Boję się jak cholera, że oni mnie nie zaakceptują. Że Ty..
- Że co ja?! - nie mam pojęcia czemu podniosłem głos. Chyba zebrały się we mnie wszystkie emocje, które do tej pory gdzieś tam głęboko się chowały. - Co Cię obchodzi czyjeś zdanie? Ja Cię akceptuję. Dzięki Tobie odkryłem to, jaki naprawdę jestem. - przerwałem na chwilę, by zaczerpnąć powietrza. - I jak chcesz wiedzieć, nikomu to nie przeszkadza. Nikomu. Nawet jeśli znajdzie się jakiś jeden jedyny wyjątek, przy mnie będziesz bezpieczny. Co mam zrobić, żebyś zechciał wrócić?
Przymknął oczy. Tak bardzo chciałem podejść do niego i objąć. Ale nie mogłem. Dobrze wiedziałem, że wtedy mógłbym go stracić. Sam nie do końca rozumiałem co się dzieję dookoła mnie. Odwróciłem wzrok.
- Chodźmy do domu. Zostaniesz u mnie na noc.

Pociągnął mnie za dłoń, powodując natychmiastowe rozbudzenie organizmu.
- Na pewno Tylko do rana...

- Jesteś cały mokry! Rano będziesz przeziębiony.

- Gerard, nie martw się o mnie... - wymamrotałem niewyraźnie, przechodząc przez podwórko, z jego niewielką pomocą.

Spojrzał na mnie, uśmiechając się lekko. Zimne krople padały na mnie wprost z nieba. Jakiś dar, czy błogosławieństwo? Nie myślałem o tym, co będzie. Liczyło się teraz, to że w tej chwili mogę być razem z nim. W pewnym sensie, oczywiście. Otworzył drzwi szybkim ruchem i wepchnął mnie do domu.

- Muszę. W końcu ktoś musi.


niedziela, 16 marca 2014

"I don't believe in love" rozdz. X

Jest i rozdział dziesiąty :) 
Dziękuję za 888 wejść, jesteście wielcy! 
***
Próbowałem przypomnieć sobie cokolwiek z naszych rozmów z Gerardem, co dałoby mi wskazówkę, gdzie teraz może być. Jedyną osobą, która przychodziła mi do głowy, była jego babcia. Nie mogłem być pewny, że jest u niej, lecz musiałem to sprawdzić. To była ostatnia nadzieja. A dla miłości robi się wszystko, tak?
Ale skąd miałem wziąć jej adres?
W końcu na jednej z przerw, zerwałem się z ławki i popędziłem do sekretariatu. Musiałem wyglądać jak duch, bo sekretarka chyba naprawdę się mnie wystraszyła.
- Potrzebuję adresu opiekuna prawnego Gerarda Way'a. Natychmiast. To sprawa życia i śmierci. - wydyszałem, opierając dłonie o biurko.
- Nie mogę udzielać takich informacji uczniom. - uprzejmie wyjaśniła młoda brunetka.
- Nie rozumie pani, że od tego zależy jego i moje życie?
- Rozumiem, ale to nadal nie uprawnia mnie do podania Tobie tego adresu.
- Zdajesz sobie sprawę, że jeśli nie dowiem się gdzie mieszka jego babcia, będziesz odpowiedzialna za moje życie? Jak będziesz w stanie żyć, ze świadomością, że przyczyniłaś się do mojej śmierci?
To chyba poskutkowało. Mimo że spojrzała na mnie dziwnie, po chwili trzymałem w dłoni karteczkę z adresem Eleny Way. Mieszkała niecałe 150 km ode mnie. Mógłbym być tam jeszcze dzisiaj, ale.. Ale cos mnie powstrzymywało. Dalej, Iero. Zrób to dla niego. Zrób to dla siebie. Kochasz go, prawda? To śmiało. Jedź tam. I powiedz mu to jeszcze jeden głupi raz. Niczego przecież już nie możesz stracić, więc co ci szkodzi?
Raz moja podświadomość miała rację. Raz. Jeden raz.
Co mi szkodziło? On mnie nie kocha. Jestem dla niego nikim. Wiec dlaczego ciągle za nim łaziłem?
Została mi ostatnia lekcja. Przez cały czas wierciłem się niespokojnie, uparcie wpatrując w kartkę i zapamiętując adres.
- Iero, a co Ty sądzisz o postępowaniu Holdena? - pytanie nauczyciela wyrwało mnie z zamyślenia.
Przypomniałem sobie o nieotwartej lekturze, która wciąż leżała gdzieś koło łóżka. Próbowałem wymyślić coś na poczekaniu, coś odpowiedniego do każdego zachowania.
- Sądzę, że jest w pewnym sensie odważny ale nie zawsze to okazuje. - zacząłem powoli. - Również twierdzę, że swoim zachowaniem, mimo wszystko powinien być wzorem dla wielu ludzi.
- Ciekawe poglądy. Mógłbyś je rozwinąć?
- Tak szczerze... - urwałem, rozglądając się po klasie. - To nie za bardzo. Spieszy mi się. - wrzuciłem książki do torby i wybiegłem z klasy.
Wkurzyłem nauczyciela, wkurzyłem Gerarda. Nienawidzę świata, a świat nienawidzi mnie. Idealnie.
W domu pojawiłem się w ciągu paru minut. Bez słowa, jak zwykle, zjadłem obiad. Spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy: dokumenty, pieniądze. Wsiadłem do samochodu i odjechałem. Bez słowa.
Robiło się coraz bardziej pochmurno, ciężkie, ciemne chmury zbierały się nad drogą. Ale ja wciąż jechałem, nie przejmując się pogodą. Nie było szans by mnie zatrzymać. Mijałem samochody pełne kochających się rodzin, szczęśliwych ludzi. Zdawali się nie mieć problemów, lecz mieli je jak każdy z nas. Mniejsze czy większe, ale też je mieli. Nikt nie jest do końca szczęśliwy, choćby nie wiem jak często to sobie powtarzał. A jeśli naprawdę jest się szczęśliwym, to znak, że nadchodzi katastrofa. Albo oszaleliśmy.
Żyjemy samotnie, marzymy samotnie, umieramy samotnie. Wszystko inne jest iluzją.
Zaparkowałem naprzeciwko domu Eleny Way, po drugiej stronie ulicy. Przez dłuższą chwile po prostu wpatrywałem się w ten wielki, biały gmach. Wyglądał na bardzo nowoczesny, jak dla starszej pani. Kilka razy sprawdzałem czy to na pewno ten dom, ale to musiał być on.
Deszcz uderzał o samochód, na zewnątrz robiło się coraz ciemniej, ale ja wciąż nie ruszyłem się z miejsca. Krople spływały po szybach, jak kolejne łzy po mojej twarzy. Uparcie trzymałem się dłońmi kierownicy, jak gdybym tylko ją puścił, spadłbym prosto w niewidzialną, niekończącą się przepaść. Wpatrywałem się w mój portret, naszkicowany przez Gerarda. Głaskałem papier, jakbym mógł w ten sposób odczytać jego prawdziwe myśli.
Nie wiem ile czasu tam siedziałem. Godzinę, dwie, może więcej. Księżyc zdążył wznieść się już wysoko, spoglądał na wszystko swoim królewskim blaskiem.
Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek połączenia. Spojrzałem na wyświetlacz. Mama.
- Nie jestem w mieście... Wiem, że nie masz takiego zamiaru, ale nie martw się o mnie... Wszystko jest pod kontrolą... Wrócę może jutro wieczorem... Daj spokój... Jestem prawie dorosły... Jak chcesz, to dzwoń na policję...
Cisnąłem telefonem w sąsiednie siedzenie. Kolejny raz miałem wrażenie, że w jednym z okien budynku pojawił się Gerard, lecz jak tylko skupiłem tam wzrok, obraz się rozmywał. Miałem halucynacje? Do szczęścia brakowało mi tylko ześwirować.
Dłużej nie mogłem siedzieć w cichym samochodzie. Nie miałem nawet siły, a raczej ochoty włączyć radio i słuchać pustych piosenek, nudnych wiadomości. Odnosiłem wrażenie, że ilość potrzebnego tlenu w aucie coraz bardziej się zmniejsza a powietrze z każdą chwilą nie ubłagalnie gęstnieje.
Wszystko czym mogłem żyć, było tą chwilą. Wszystko czym mogłem oddychać, było jego życie. I choć wiedziałem, że prędzej czy później nadejdzie koniec, nie chciałem stracić go również tej nocy.
Wysiadłem z samochodu. Stałem tam przez moment, z przymkniętymi oczami, po prostu rozkoszując się tą chwilą. Moje włosy robiły się coraz bardziej mokre, ubranie cięższe. Choć nogi miałem jak z ołowiu, przeszedłem przez aż za mocno oświetloną ulicę i stanąłem przed drzwiami domu. Podniosłem rękę, ale chyba wciąż nie byłem pewny, czy mi się uda. Delikatnie wcisnąłem dzwonek, wokół mnie rozbrzmiały malutkie dzwoneczki. Usłyszałem przekręcany klucz, drzwi otworzyły się z cichutkim zgrzytem. Patrzyłem na starszą kobietę, wyjątkowo wysoką i zgrabną. Była ubrana w seledynową suknię do kostek, przepasaną czarnym paskiem. Barwa jej ubrania podkreślała jej zielone oczy, dokładnie tego samego koloru, co oczy Gerarda. Zlustrowała mnie wzrokiem, nie zdejmując dłoni z klamki. Musiałem wyglądać naprawdę marnie.
- Czy... Pani Way? - wyjąkałem po chwili wymiany spojrzeń.
- Tak, młody człowieku. W czym mogę pomóc?
- Zastałem może Gerarda? Przyjechałem tu za nim... - zimne krople deszczu chyba łagodziły moje rumieńce na tyle, żeby nie było ich widać.
- Tak, to prawda. Gerard jest w domu. Jest w swoim pokoju, na górze, ale prosił, bym nie wpuszczała żadnych gości. Jak pan zdobył mój adres?
- Przepraszam, nie przedstawiłem się. Nazywam się Frank Iero i nie jestem żadnym gościem. - wyjaśniłem powoli. - Muszę się z nim zobaczyć. To naprawdę ważne.
Parę metrów za kobietą zauważyłem znanego mi już blondyna. Chyba doznał szoku, widząc mnie w drzwiach swojego domu. Spojrzał na schody prowadzące na piętro, jakby liczył, że pojawi się tam Gerard i własnoręcznie wyrzuci z mieszkania.
- Wydaje mi się, że mój brat powiedział wyraźnie. Żadnych gości, babciu.
Mikey stanął przy drzwiach. i spojrzał na mnie znacząco. Musiał naprawdę kochać swojego brata, tak bardzo się o niego troszczył. Jak nikt nigdy o mnie. Z wściekłą miną zamknął mi drzwi przed nosem, ale po chwili otworzyła je pani Way.
- Mikey, chyba nie zostawimy tego mokrego, młodego mężczyzny na deszczu. - wpuściła mnie do środka i od razu poczułem, jak bardzo nie pasuję do tego mieszkania.
Choć z zewnątrz wyglądał na surowy i nowoczesny, w środku był całkowicie inny. Ściany były pokryte ciepłymi kolorami, wszędzie stały pamiątki, zdjęcia, portrety, figurki. Ciepło powiewało z ogromnego kominka, wokół którego stały dwa fotele. Spojrzałem przed siebie na wielkie schody. Wyobraziłem sobie scenę, kiedy czekam na Gerarda, a on schodzi, cały piękny, w garniturze, po tych marmurowych schodach. Pode mną zebrała się już dość spora kałuża, nawet nie poczułem, kiedy pani Way zdjęła moją mokrą bluzę.
Brat Gerarda gdzieś się rozpłynął, może właśnie poszedł powiadomić go o niezapowiedzianym gościu.
- Dziękuję pani, ale ja tylko chciałbym porozmawiać z Gerardem i już wracam do domu. Nie chcę pani zajmować czasu.
- Nie ma mowy. - zaprowadziła mnie do salonu, gdzie na jednym z foteli siedział Mikey. Był niższy niż oparcie, jednak wydawał się na nim taki władczy. Miał identyczne spojrzenie jak Gerard, pełne chłodu i bezuczuciowe.
Niepewnie usiadłem na wielkiej, ciemnej kanapie. Wpatrywałem się pusto w kominek, podążając wzrokiem za iskrami, które co chwila wznosiły sie i znikały w powietrzu.
Pani Way podała mi ręcznik i kubek z ciepłą herbatą. Interesowała się mną bardziej niż moja własna rodzina, to naprawdę poprawiło mi humor. Usiadła naprzeciwko, spoglądając uważnie na Mikey'a. To chyba był jakiś szyfr, bo chwilę potem blondyn wstał i zniknął na piętrze.
- Frank.. - zaczęła. - Opowiedz mi o sobie.
Spojrzałem na nią zdziwiony. Była jedyną osobą w całym moim życiu, która coś takiego mi powiedziała. Nie wiedziałem co powiedzieć. Streścić historię swojego życia? Czy naprawdę chciała dowiedzieć się o moim beznadziejnym zakochaniu? Może wtedy wybiłaby mi to z głowy. Może powiedziałaby, że nie mogę być z Gerardem, że jest dla mnie nieosiągalny.
- Nie ma co mówić. - westchnąłem i wypiłem łyk ciepłego napoju. - Nie chciałbym zawracać pani głowy, ja tylko.. Tylko chciałbym zobaczyć się z Gerardem.
- On przechodzi teraz ciężkie chwile. Nie mam pojęcia, czy tak samo ciężkie, jak kiedyś, ale przeżywa to na swój sposób. Nie chce z nikim rozmawiać. Znowu izoluje się od wszystkich. Nie chcemy stracić go ponownie, więc jeśli on sam nie wyrazi chęci by z Tobą porozmawiać, musisz to zrozumieć... - mówiła spokojnym, łagodnym, wręcz usypiającym głosem.
Musiała kochać go bardzo mocno. Zarówno dla niej, jaki i dla Mikey'ego Gerard był kimś więcej niż tylko członkiem rodziny. Więcej niż bratem, więcej niż wnuczkiem. Czy ich miłość mogłem porównywać z moją? Oh, nie, nie miałem prawa. Choć zdawało mi się, że kocham go bezwarunkowo, to czy tak było naprawdę? Mogłem tylko mieć nadzieję, że tak jest.
Wszystko mieszało mi się w głowie. Zdawałem się być tylko bohaterem snu obcego mi człowieka, bezmyślnie podążającym za czyimiś wskazówkami.
- Ja też nie chce go stracić. Nie chce stracić go znowu. Już raz to zrobiłem i to był tylko mój błąd. Teraz jestem tu, by to naprawić. Lecz jeśli mi się nie uda... Odpuszczę. Dam mu spokój, tak jak tego chce.
- Kochany, nie bierz wszystkiego, co Gerard mówi dosłownie. On ma swój własny tok myślenia. Jeśli mówi, że Cię nie chce, być może tak naprawdę pragnie byś go nie opuszczał. Może tylko wystawia cię na próbę? Chce sprawdzić ile jesteś w stanie dla niego zrobić? Pokazując się z tej dość niemiłej strony, może chce tylko zobaczyć, czy go nie zostawisz.
- Nie mógłbym. Jestem tu, bo...
Ktoś stanął parę kroków za mną i natychmiast dokończył moją wypowiedź.
- Zaraz znikniesz i nigdy więcej nie pojawisz się w moim życiu.
Usłyszałem za sobą dobrze mi znany, zimny głos. Nawet nie musiałem odkręcać się, by być pewnym co do autora tych słów.
- Gerard... - szepnąłem, wpatrując w jasny dywan. - Pozwól mi tylko to wyjaśnić.
- Tu nie ma niczego do wyjaśniania. Wyjdź. Wyjdź i nie wracaj.
Obiecałem, że spełnię jego żądania. Posyłając zrozpaczone spojrzenie pani Way, powoli wstałem i minąłem czerwonowłosego ze spuszczoną głową.
- Przepraszam - powiedziałem, jednocześnie sięgając po bluzę.- Dziękuję za gościnę. A Ciebie, Gerardzie, jeszcze raz przepraszam.
Zamknąłem za sobą drzwi. Deszcz padał dalej, jakby nic się nie zmieniło, lecz wszystko dookoła skąpane było we mgle. Nie miałem pojęcia, która mogła być godzina. Przed północą? Możliwe. Księżyc schował się za ciemnymi chmurami. Nawet on nie chciał mnie widzieć.

Miałem rację. Nic nie straciłem, pojawiając się tutaj. Przynajmniej teraz wszystko stało się jasne. Jeszcze bardziej dotarło do mnie, kim dla niego jestem. Kim? Konkretnie nikim. Nic tego nie zmieni. Nie mogłem się oszukiwać, prawda? Po co dawać sobie nadzieję, choć nie wiem jak malutką?  

wtorek, 11 marca 2014

"I don't believe in love" rozdz. IX

Rozdział praktycznie nic nie wnosi, ale oj tam, niech będzie. :)
I tak, chciałabym BARDZO BARDZO BARDZO podziękować za wszystkie komentarze. Dzięki nim z każdym rozdziałem staram poprawiać jakość tekstu :) Czy mi się udaje, czy nie, nie mi to oceniać. Jestem dopiero początkującym, więc wszystkie uwagi są dla mnie ważne.

***

Nie wiem jakim cudem znalazłem się w domu. Chwile po odjeździe Gerarda pamiętam jak przez mgłę. Przyjechałem do domu, zakopałem się w łóżku i nie chciałem wyjść. Nie chciałem pamiętać. Dla mnie nie było żadnej imprezy, nic się nie wydarzyło. Gerard wciąż mnie ignorował, ale przynajmniej był tu. Był blisko.

Nie powinienem był udawać, że on wciąż chodzi do naszej szkoły. To tylko dawało mi złudną nadzieję. Ona zniknęła razem z nim.

Przez kilka dni nie wychodziłem z pokoju, co oczywiście wprowadzało moją matkę w szał. Nie miała problemu z przynoszeniem mi jedzenia,  ale nawet nie przyszło jej do głowy spytać 'Synku, co z Tobą? Coś się stało?'. Zapewne kazałbym jej wynosić się z pokoju, ale to nie ważne. Ona nawet się mną nie martwiła. Bo co ją obchodziłem?

Jednak musiałem wstać, doprowadzić się do porządku i pójść do szkoły. W łazience doszedłem do wniosku, że wyglądam jak trup. Okej, nawet się tak czułem, więc to żaden problem. Wciągnąłem na siebie pierwsze lepsze ubrania, sięgnąłem po torbę, zbiegłem na dół. Mama siedziała w salonie, rozmawiając przez telefon. Spojrzała tylko z wyższością, wróciła do swojego zajęcia. Przewróciłem oczami i wsiadłem do auta. Z piskiem opon zniknąłem z podwórka.

Moi przyjaciele chyba naprawdę się martwili. Każdy pytał się mnie dlaczego nie było mnie w szkole, dlaczego nie odbierałem, dlaczego nie przyjmowałem ich wizyt w domu. Faktycznie, każdego dnia dzwonili, codziennie wpadali do mnie, ale wyjaśniłem mamie, żeby nie wpuszczała nikogo, oprócz pewnego czerwonowłosego chłopaka. Jakby była jakakolwiek szansa, że pewnego dnia książę pojawi się w moich drzwiach i zapragnie uratować mnie od siebie samego.

Podczas długiej przerwy dopadła mnie Carol.

- Frank, czy ten cały czas zajęty byłeś Gerardem? Jego też nie było w szkole. To jest troszeczkę podejrzane. - spytała cicho, nieprzerwanie chichocząc.

- Spójrz na mnie i sama sobie odpowiedz. - warknąłem i usiadłem na ławce w cieniu drzewa.

Westchnęła.

- Co się stało po imprezie? - usiadła obok mnie, głowę podparła dłonią, jakby czekała na fascynującą wypowiedź.

- Pojechałem do niego, tak jak powiedziałaś. W skrócie, on i jego brat czekali na pociąg. Potem pojechałem na stacje. Był tam Gerard. Powiedziałem mu, jak ważny jest dla mnie - zacisnąłem pięści, czując, że pieką mnie oczy. - On wyznał, że mnie nie kocha. - spojrzałem Carol w oczy. - Że jestem dla niego nikim. Że przyjazd tu był pomyłką. - zaśmiałem się sztucznie. - A potem.. Potem odjechał. Zniknął.

Nawet nie zauważyłem, kiedy znowu zacząłem zanosić się panicznym płaczem i kiedy Carol mnie przytuliła. Znowu rozkleiłem się jak jakaś mała dziewczynka. Po prostu nic już nie miało sensu. Każda sekunda przypominała mi o nim, każda twarz była jego twarzą, każde słowo przypominało mi o tym, że nic dla niego nie znaczę.

- Przepraszam za to.. - wydukałem po chwili. - Dopiero zdałem sobie sprawę, że jego nie ma. I nigdy już go nie zobaczę.

Nie mówiła nic. To lepiej, niżby miała kłamać, jak większość ludzi dookoła. Po co mi kolejne 'wszystko będzie w porządku, kochanie'?

Po chwili dosiadła się reszta paczki. Na pewno zapewniłem im niecodzienny widok i przednią zabawę swoim widokiem. Nawet nie miałem siły wymyślać kolejnej wymówki, w którą by uwierzyli. Po prostu grzecznie powiedziałem, że to nie ich interes. Spokojnie przyjęli to do wiadomości i dali mi spokój.

Dni mijały wciąż tak samo bezsensownie. Wszystko straciło swój urok. Zachowywałem się jak żywy trup. Jadłem, chodziłem do szkoły, oddychałem. Więc było okej, prawdaż? Tak mi się zdawało. Myślałem, że już o nim nie pamiętam, że jest tylko czarno-białym wspomnieniem. Że będę potrafił mówić o nim "Ten chłopak" , "Ten Gerard". Ale nie potrafiłem, nie potrafię i nigdy potrafić nie będę.  Za dobrze o tym wiedziałem, ale próbowałem. Sądziłem, ze to mi pomoże. W tak wielkim byłem błędzie.

- Czemu ten Way nie pojawia sie w szkole? - zapytał któregoś dnia Nick. - To ma coś wspólnego z tym co stało się na imprezie?

Westchnąłem cicho, odwracając wzrok od przyjaciela. Skupiłem się na tym co mówi nauczyciel, co dość rzadko mi się zdarza. Mruknąłem, że pewnie tak i że nie powinienem był tego mówić. Nick słuchał mnie uważnie, co i jemu zdarzało się nie często.

- Ty... Ty to akceptujesz? Dowiedziałeś się o tym i dlatego go unikasz? Słyszałem, że on chciał z Tobą... No wiesz. - urwał. - Po szkole chodzą różne plotki.

- Żartujesz sobie? - parsknąłem ironicznym śmiechem. - Nie chciał. I tak, akceptuje go. Dziwi Cię to? Więc masz problem. On był.. Jest moim przyjacielem.

Zauważyłem, jak Nick zaczął się nad czymś zastanawiać. Przez dłuższą chwilę milczał, choć czułem, że chciałby mi coś powiedzieć. W końcu przestał niedbale bazgrać po ostatniej stronie zeszytu.

- Takim samym jak ja? - spytał cicho, patrząc na zarysowaną kartkę. - Mam na myśli to, że znasz go krótko, a już jesteś w stanie nazywać go przyjacielem. Ja chyba bym tak nie potrafił. Nie myśl, że jestem zazdrosny, ale nie zauważyłeś to, że od kiedy on się pojawił... - skupiłem na nim spojrzenie. - Odsuwasz się ode mnie? Od nas? Od swoich przyjaciół?

To co powiedział, trochę mnie otrzeźwiło. Faktycznie nie znałem go długo, a już nazywałem go swoim przyjacielem. Cóż, nawet wyznałem mu miłość. Nie powinienem? Czy to było za wcześnie? Ale to była ostatnia chwila, kiedy się z nim widziałem. Ostatnia, kiedy  mogłem z nim porozmawiać, poczuć go przy sobie. Moja historia wyglądała na żywcem wziętą z brazylijskich telenowel. Ah, nie. Tam wszystko dobrze się kończyło.

Z każdą kolejną minutą starałem się zapomnieć o Gerardzie. Przecież musiałem nauczyć się żyć bez niego. Nie miałem pojęcia gdzie pojechał, nie było go w mieście, więc nie miałem szans, by go znaleźć.
Dni mijały niezatrzymanie, kolejna minuta po minucie. Wszystko wokół mnie zszarzało, nagle przestałem dostrzegać piękno świata. Jeju, jak to zabrzmiało. Jakby świat kiedykolwiek był piękny. Było pięknie, kiedy pewien człowiek był obok Ciebie, Frank. Nie, nie, nie! Obiecywałem sobie, że o nim zapomnę. On tego chciał, prawda? Więc... Więc powinienem przestać o nim myśleć. Starałem się, nie sądźcie, że nie. Ale czy to takie łatwe zapomnieć, jeśli wszystko dookoła przypomina o tej osobie?

Rzuciłem sie na skórzaną sofę w salonie i owinąłem  grubym kocem. Patrzyłem przed siebie bez konkretnego celu, gdzieś na wzorki na firance. Czułem się wyprany z jakiejkolwiek energii. Każdy najmniejszy ruch wymagał większego skupienia, użycia siły, której resztki schowały się gdzieś daleko. Światło raziło mnie w oczy, lecz gdy pomyślałem, że będę musiał zmienić pozycje, stwierdziłem, że nawet mi to nie przeszkadza.
Usłyszałem trzaśniecie drzwiami i stukot obcasów w przedpokoju. Mama, no tak. Westchnąłem cicho. Niestety, nie było mi dane spędzić reszty dnia w samotności.

- Jesteś w domu, Frank? - zawołała, chyba gdzieś z kuchnii.

- Taa.. - mruknąłem, zwijając się jeszcze bardziej i zaciskając oczy, jakbym w ten magiczny sposób mógł stać się niewidzialny w jej oczach.

Szła do salonu, równomierny stukot rozbrzmiewał w mojej głowie tysiąc razy głośniej. Odmierzał tym czas, hm... Prawdopodobnie do mojego końca.

- Jesteś chory? - spytała, stojąc gdzieś niedaleko mnie.

- Nie. - wymamrotałem niewyraźnie z ustami wciśniętymi w poduszkę.

- To dlaczego tak leżysz?

Przeszła obok sofy, kładąc swoją torebkę na fotelu. Otworzyłem jedno oko, spoglądając na nią. Czy naprawdę tak mało ją interesowałem? Cóż, byłem o tym przekonany, ale... To przecież boli. Dla nikogo nic nie znaczyłem. Oh. Moje życie jest takie cudowne!

- Za tydzień będziesz musiał zawieść mnie do ciotki na parę dni.

- Musiał? Jestem wolnym człowiekiem. - mruknąłem cicho. Jednak nie wystarczająco, bo obrzuciła mnie oburzonym spojrzeniem.

- Frank! Co ma znaczyć to, co powiedziałeś? - oparła dłonie o biodra, czekając na moją jakąś inteligentną odpowiedź. Przeliczyła się.

- Nic nie powiedziałem.

Przewróciłem się na plecy, wpatrując w sufit. Biel, wszechobecna biel, taka ciekawa. W końcu jednak czułem potrzeby spytania się o coś. Nie zdejmując wzroku z sufitu, spytałem:

- Co się dzieję z ciocią, że - dość dosadnie zaakcentowałem następny wyraz. - ZNOWU musisz tam jechać? Przecież byłaś nie dawno. O nią martwisz się tak bardzo, a nawet nie spytasz co się dzieje u własnego syna.

- Ciocia ma problemy. I dobrze o tym wiesz.

Usiadła na oparciu fotela, składając dłonie na kościstych kolanach. Pewnie po niej odziedziczyłem tę cechę. Spuściła wzrok, jakby nie mając pojęcia co powiedzieć. Może sama dostrzegła, że od tylu lat nasz kontakt ogranicza się do minimum? Nawet święta spędzaliśmy osobno. Nie przeczę, w pewnym stopniu to również moja wina. Ale leży ona po obu stronach!

Powoli otworzyła usta, szukając odpowiednich słów.

- Oh, Frank. Chcesz ze mną porozmawiać?

Już tak długo nie słyszałem tego pytania. No jasne, że chciałem. Jak każdy człowiek na tym świecie potrzebowałem rozmowy. Czy to tak dużo poświęcić chwilę uwagi dla własnego dziecka?

- Po prostu mam dość całego świata. Dość tego, że nie możesz znaleźć dla mnie odrobiny czasu.

- Kochanie, zawsze mam dla Ciebie czas! - pokiwałem ironicznie głową. - Ostatnio jesteś taki smutny. Nie wychodzisz do przyjaciół, tylko zamykasz się w pokoju. Nawet nie grasz na gitarze...

Kiedy sądziłem, że powoli dochodzimy do porozumienia, coś, jak zawsze, musiało to zepsuć. Oboje spojrzeliśmy na dzwonek dochodzący z torebki. Zdenerwowanymi ruchami wyciągnęła komórkę i odebrała. Wstała z fotela, a do moich uszu dotarł rozpaczliwy, piszczący głos z telefonu. Mama pokiwała głową, wpatrzona w obraz nade mną.

- Tak, Katy, rozumiem. Ale nie sądzę, że...

Szybkimi krokami wyszła z salonu, znikając w sypialni. Bo przecież problemy miłosne jej kochanych przyjaciółek, są ważniejsze niż ja. Nie rozumiem jej hierarchii wartości.

Zamknąłem się w pokoju, kładąc na łóżku w słuchawkach. Przymknąłem oczy, odpowiednio głośna muzyka pozwalała choć na chwilę zapomnieć o tym wszystkim.

W szkole jak zwykle od kilku dni, pałętałem się za Nick'iem. Od tamtej rozmowy oddaliliśmy się od siebie jeszcze dalej. Praktycznie nie rozmawialiśmy ze sobą. Jedyną moją podporą była Carol, z którą spędzałem większość przerw.
- Czy ktokolwiek przejąłby się, gdyby mnie nie było?

- Głupku! - poczułem uderzenie jej dłoni na moim ramieniu. - Oczywiście. Przejęliby się wszyscy!

- Nie ten jeden, który bym chciał. - jęknąłem, obejmując ją delikatnie i opierając głowę o jej bark.

- Miałeś przestać o nim myśleć.

- Chciałbym. Ale nie mogę. Po prostu, zwyczajnie nie mogę.

wtorek, 4 marca 2014

One shot: "Save the last dance for me"

Shot napisany o drugiej w nocy, więc może być dość hm.. chaotyczny. I z góry przepraszam za jakiekolwiek błędy, ale piszę w programie, gdzie nie ma słownika.

***

- Na miłość boską, jesteście najbardziej uroczą parą w całej szkole!

Gerard nie zdejmował ze mnie wzroku. Nawet nie spojrzał na wpatrzoną w nas jak w obrazek Lindsay, która komplementowała nas razem ze swoim chłopakiem. Z resztą, jak i pół szkoły chwilę wcześniej.

- Dwóch chłopaków w garniturach od Prady. I się dziwisz, że mają tyle uroku.

Wszyscy  mieli racje, bo byliśmy cholernie przystojni. Nie jestem skromny, nie muszę, nie potrzebuję. Cóż, ja też w tamtej chwili nie zaprzątałem sobie głowy niewysoką brunetką. Miałem przy sobie swojego księcia. Było jak w bajce.

Możesz tańczyć każdy taniec z facetem, 
                                                             który ma na Ciebie oko.                                                               Pozwól mu się złapać mocno.

Lindsay zniknęła gdzieś ze swoim partnerem, a ja poczułem dłoń czerwonowłosego na moich plecach. Choć najpierw objął mnie niepewnie, po chwili ściskał mocno dłońmi wokół moich bioder.  Jakby nie chciał mnie kiedykolwiek wypuścić, jakby bał się, że mnie straci. Czułem się wyjątkowo, jak zawsze w jego towarzystwie. Przysunął się do mnie, przesuwając na ścianę. Oparł się o mnie całym ciałem. Mimo niewygodnej pozycji, wspiąłem się na palcach, by dosięgnąć do jego szyi. Pocałowałem go delikatnie pod uchem, na co chłopak zamruczał wniebowzięty. Odpowiedział mi szybkim całusem w usta, który zdecydowanie mi nie starczał. Przewrócił oczami figlarnie i już po chwili czułem jego język zacięcie walczący z moim.

Co chwila słyszałem skierowane w naszym kierunku "zakochana para", "jacy oni są uroczy" , "zobacz, zobacz, słodziaki". Wyobraziłem sobie, jak musimy wyglądać z punktu widzenia innych ludzi i uśmiechnąłem sie na samą myśl o tym.  Aż dziwne, że nigdy nie usłyszałem żadnej kąśliwej uwagi skierowanej do nas. Na początku sądziłem, że po prostu tu ludzie są na tyle mili, by dostatecznie głęboko chować swoje nietolerancyjne kwestie. Lecz z czasem zdałem sobie sprawę, że naprawdę im nie przeszkadzamy.
Ale... Ale nie zawsze było tak wspaniale.  Dawno, dawno temu... Oh, zabrzmiało jak wstęp do starej, nudnej bajki. W każdym razie, zaczęło się gdzieś półtora roku temu. Byłem zakochany w Gerardzie. Zakochany? To mało powiedziane. Moje serce biło dla niego. Moje serce należało do niego. Tak jest nadal. Nadal jest całym moim światem.  Wtedy byliśmy tylko przyjaciółmi. Owszem, dobrymi. Lecz tylko przyjaciółmi. Bałem się powiedzieć mu prawdę, choć wiedziałem, że jest gejem. Mi powiedział. Mi ufał. Ja bałem się komukolwiek przyznać, choć gdzieś tam w środku zdawałem sobie sprawę, że jestem taki jak on. Gerard nie chciał, by ktokolwiek się o tym dowiedział. Sądził, z resztą tak samo jak ja, że ludzie nie przyjmą tego dobrze. Że będzie jak w najgorszym koszmarze...  Jednak było mi ciężko, zdecydowanie za ciężko. Podjąłem więc decyzję, że mimo wszystkiego co się stanie, muszę mu wyznać prawdę. Tak zrobiłem. Skończyliśmy obcałowując się na jego łóżku. Przez następne parę tygodni ukrywaliśmy się. Można powiedzieć, żyliśmy z dnia na dzień, mając nadzieje, że nikt nas nie zobaczy. Było ciężko, ale jakoś dawaliśmy rade nie przytulać się publicznie, trzymać nasze usta z daleka od siebie. Potem... Potem to wszystko jakoś wyszło na wierzch. Ktoś nas zobaczył, nie mam pojęcia. Po prostu, jakby zaczął się nowy okres naszego życia. Jakby otwarcie. I nic nie było takie jak przewidywaliśmy. Każdy nas zaakceptował. Może nie moja była, ale kto by się nią przejmował? Byliśmy szczęśliwi.

Oderwałem się od rozmyślań na temat przeszłości.  Wargi Gerarda sunęły gdzieś po moim policzku, moja dłoń błądziła pomiędzy jego czerwonymi kosmykami. Przymrużałem oczy w pełni szczęścia. Zastanawiałem się, co w ogóle robimy na naszym własnym balu maturalnym, skoro moglibyśmy siedzieć razem w pokoju i rozkoszować obecnością ukochanego? I tak się spóźniliśmy,  ale obaj  naprawdę,  naprawdę  potrzebowaliśmy  tej  godziny  spędzonej  razem  w łazience!

Odsunęliśmy się od siebie na parę centymetrów, potrzebując więcej świeżego powietrza. Podeszliśmy do wysokiego okna, rozglądając się po ogromnej sali. Każda dziewczyna w balowej sukience, pięknie upiętych włosach wyglądała jak księżniczka. Każdy chłopak w smokingu czy garniturze, był w pewnym sensie księciem.  Jednak ja miałem swojego i żaden inny nie obchodził mnie w najmniejszym stopniu.

                                           Możesz uśmiechać się każdym uśmiechem do faceta,                                       który trzyma Twoją rękę w świetle księżyca.

Podniosłem wzrok i zapatrzyłem się w jaśniejący na niebie księżyc. Gerard stanął za mną, po chwili jego palce wsunęły się między moje. Ścisnąłem mocno nasze splecione dłonie, nie odrywając wzroku od księżyca. Ostatnimi czasy naprawdę zrobił się ze mnie romantyk.  Czerwonowłosy oparł głowę na moim barku, po chwili poczułem jak przygryza płatek mojego ucha. Ciepła naszych ciał łączyły się w jedno. Mruknąłem cichutko, marząc, by ten moment trwał wiecznie. Mijały kolejne sekundy, minuty, może godziny, a my wciąż nie odrywaliśmy się od siebie. Nasze dłonie wciąż były złączone. Księżyc rzucał blask na nasze twarze. Nie wsłuchiwaliśmy się w pustą muzykę, nie zauważaliśmy ludzi przechodzących obok nas.

- Gołąbeczki, porywam jednego z was do tańca! - obok pojawiła się Lindsay, wyciągając nas z naszego bezpiecznego świata.

Spojrzeliśmy na siebie znacząco i od razu pokręciliśmy przecząco głowami. Nie miałem najmniejszej ochoty rozstawać się ze swoim księciem, nawet dla najlepszej przyjaciółki. Linz jednak wciąż próbowała nas przekonać na wszelkie możliwe sposoby i podawała miliony powodów, dlaczego powinniśmy z nią zatańczyć. W końcu zlitowałem się nad biedną dziewczyną, Gerard musiał wypuścić mnie ze swoich objęć. Zrobił to z nieukrywaną niechęcią, ale jednak zrobił. Posłałem mu całusa w powietrzu i złapałem Linz za rękę. Chłopak oparł się o ścianę, udając wielce obrażonego. Jego twarz natychmiast zajaśniała szerokim uśmiechem, kiedy wysłałem mu całusa w powietrzu.

- To już prawie koniec tego magicznego balu. Gerard, daj spokój. Niech się Frank zabawi, skoro z Tobą nie ma szans nawet na jeden taniec. - zaśmiała się brunetka, której szybko zawtórowałem.

Kątem oka zauważyłem, jak chłopak podchodzi do mnie, obejmuje w pasie i składa na moich ustach najbardziej romantyczny pocałunek, jaki kiedykolwiek miał miejsce na świecie. Zarzuciłem ręce na jego barki, gładząc palcami skórę szyi. To wszystko zdawało się być niepoprawnie romantyczne, jak cały nasz związek. Zdawało się, że nic złego nie może się nam stać. Lecz mogłem mieć tylko nadzieję, że już zawsze wszystko będzie w porządku.

                                               Ale nie zapomnij kto odwozi Cię do domu.                                                                                                     I w czyich ramionach powinieneś być.                                                          Zatem kochanie, zachowaj ostatni taniec dla mnie.

Oderwał usta od moich warg, oparł głowę o moje czoło. Przez chwile trwaliśmy w takiej pozycji, nie przejmując się poganiająca nas Lindsay. Tak bardzo chciałem, by ta noc nigdy się nie kończyła, by muzyka grała wiecznie. Zatraciłem się w tej chwili, wpatrując w głębie szmaragdowych, błyszczących oczu Gerarda.

- Zachowaj ostatni taniec dla mnie. - wyszeptał, kiedy odsuwaliśmy się od siebie.

- Obiecuję.

Nie uśmiechał się, patrzył na mnie wzrokiem skrywającym jakąś tajemnicę. Jego oczy jakby odrobinę przygasły, miałem wrażenie, że przez jego głowę przewijają się teraz tysiące myśli. Gdybym wcześniej odgadł jakie, czy cokolwiek by to zmieniło?

Na parkiecie było trochę mniej ludzi. Część siedziała przy stolikach zmęczona, część znalazła jakiś zaciszny kącik dla siebie. Sunąłem w rytm jakichś smutnych dźwięków, trzymając w objęciach Linz. Moje myśli krążyły wśród czerwonowłosego, który, jak myślałem, ukrywał coś przede mną. Korzystając z okazji, kątem oka rozglądałem się za nim. Końca piosenki nie było widać, miałem wrażenie, że trwa w nieskończoność. Nareszcie go dostrzegłem, kiedy przechodził do stoliku z ponczem. Uśmiechnął się do mnie, sięgając do misy. Szklanka wypadła mu z dłoni, roztrzaskując na podłodze. Spojrzenia kilku osób utkwiły w nim, kiedy zginał się w połowie. To wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Gerard jedną dłonią opierał się o stolik, drugą trzymał przy czole. Przez chwilę zachwiało mną na tyle emocjonalnie, by nie móc się poruszyć. Jednak widząc, jak cierpi, znalazłem się przy nim błyskawicznie. Złapałem go delikatnie w pasie, czekając chwilę aż Linz przyniesie jakieś krzesło. Blady, z nieobecnym wzrokiem, skierowanym gdzieś w podłogę...

- Gee, kochanie, co się stało? Słabo się czujesz?

Podniósł na mnie wzrok, wykrzywił się w półuśmiechu. Poczułem, jak ciężko oddycha, gdy oparł się o mnie, siadając na krześle. Ledwo usłyszałem, kiedy mówił, że wszystko w porządku. Dobrze wiedziałem, że kłamie. Przez ten czas, kiedy byliśmy razem, zawsze starał się nie okazywać przy mnie bólu czy strachu. Nawet wtedy, w kinie...

O czym ja myślałem? Nie darowałbym sobie, gdyby coś mu się stało. To przeze mnie, nie powinienem był go zostawiać. A gdybym go wtedy nie zauważył? Nawet nie mogłem o tym myśleć. Idealny wieczór w jednej chwili zmienił się w koszmar.

Na sekundę odwróciłem wzrok, szukając jakiegoś opiekuna, jednak nikogo nie mogłem dostrzec. Poczułem, jak jego drżąca ręka ściska moją dłoń. Przysunąłem się do niego, pocałowałem delikatnie w kącik warg.

- Spokojnie, kochany. - szeptałem mu wprost do ucha.

- Frank, pomóż. - schylił bezsilnie głowę. - Do szpitala, ja.. Zadzwoń po kogoś.. Frankie.. Ja powinienem wcześniej...

                                                Śmiej się i śpiewaj, ale gdy będziemy daleko,                                             nie oddawaj swojego serca innemu.

Zsunął się z krzesła prosto na kolana. Trzymałem go w uważnie w ramionach, patrząc na niego przerażony. Krzyknąłem do Linz, która stała obok, by zadzwoniła po karetkę. Gerard osunął się na mnie, tracąc już wszystkie swoje siły. Miał przymknięte oczy, sine powieki. Nawet nie zauważyłem, jak przez ten widok, po moim policzku zaczęły płynąć pojedyncze łzy. Czule głaskałem jego policzki, dopóki nie poczułem na sobie jego krwi. Krew wypływała z jego nosa, barwiąc jego, moją koszulę i garnitur ciemno czerwoną barwą. Zacisnąłem wargi, czerwony płyn mieszał sie z moimi łzami. Wszystko wokół wirowało, ludzie biegali, krzyczeli. Jakiś nauczyciel mówił coś do mnie. Ale to nie miało znaczenia. Karetka nadjechała, lecz ja nie chciałem go wypuścić z ramiona. W końcu zdałem sobie sprawę, że tak mu nie pomogę. Wynieśli go, a ja wybiegłem za nimi. Teraz gdy myślę o tym co się stało, zdaję się być taki głupi. To nieodpowiednie, lecz nawet śmieję się ze swego zachowania. W każdym razie, ciągle mam przed oczami jego zakrwawioną postać. Niewiele pamiętam z tamtej chwili, wszystko jak przez mglę, rozmyte łzami.

- Jesteś z rodziny? - poczułem szarpnięcie za ramię.

Wysoki pielęgniarz spoglądał na mnie co chwila, pilnując jak dwóch innych wnosiło Gerarda do karetki. Pokręciłem przecząco głową. Gdy spytał, czy jestem jego przyjacielem, na chwile odebrało mi mowę. Przez mój płacz? Może i tak, ale przede wszystkim przez świadomość, że mogę go stracić. Zaprzeczyłem cicho.

- W takim razie kim?

- Chłopakiem... - wymamrotałem niewyraźnie, sam dławiąc się własnymi łzami.

Zauważyłem, jak od razu spojrzał na mnie inaczej. Wcześniej w jego oczach było widać współczucie, jakbym stracił najważniejszą osobę na świecie. Teraz... Teraz patrzył z obrzydzeniem, odrazą. Ale przecież właśnie traciłem osobę, która znaczyła dla mnie najwięcej. Ten wzrok. Pierwsze odrzucenie w moim życiu. Nie sądziłem, że to aż tak bardzo zaboli.

- Mogę jechać? - spytałem, gdy już prawie zamknęli drzwi karetki.

- Niestety nie. - syknął ten sam pielęgniarz.

- Dlacze...

Nawet nie dał mi dokończyć. Zatrzasnął drzwi. Odjechali. Z zakrwawionym, samotnym Gerardem w środku. A ja? A ja czułem, jakby ktoś wyrwał cząstkę mnie. Stałem tam, nie mając pojęcia co zrobić. Łez było wciąż więcej i więcej, płynęły po twarzy jak rzeka. Nie próbowałem ich zatrzymywać, nie miałem szans. Nie wiem jak znalazłem się w domu, zawsze to Gerard mnie odwoził... Zapewne musiałem podziękować Lindsay. Jakim cudem w ogóle zasnąłem? Chyba nic jeszcze do mnie nie dotarło. Chyba dla mnie mój ukochany był bezpieczny u siebie w domu. Cały i zdrowy.

Dlaczego nie powiedział mi wcześniej? Myślał, że nigdy się nie dowiem? Oh, inaczej byśmy wtedy spędzili dany nam czas.

                                                          Nigdy nie pozwolę Ci odejść.                                                            Bo kocham Cię tak mocno.

Następnego dnia siedziałem na plastikowym, szpitalnym krześle, których tak naprawdę nikt nie lubi. Kto mógłby lubić coś co kojarzy się ze smutkiem, chorobą, oczekiwaniem na najgorsze? Dlatego tak bardzo nie lubię szpitali. Od tej sztuczności, która otacza każdego, boli mnie głowa. Powiecie, że zachowuję się jak dziecko. Cóż, może i taka jest prawda, ale nienawidziłem czasu spędzonego w szpitalu... Dopóki nie dzieliłem go z osobą, którą kocham.

Ściskałem w ręku plastikowy kubek z zimną już kawą. Zastanawiałem się ciągle, dlaczego nie mogę zobaczyć się z Gerardem? Byłem w szpitalu od kilku godzin, bezczynnie kręcąc się po śnieżnobiałym korytarzu. Choć pielęgniarka powiedziała, że za chwilę będę mógł zobaczyć się ze swoim partnerem... Partnerem? On był moim chłopakiem. Moją miłością. Moim życiem. Jednak chwila mijała za chwilą, a ja wciąż nie mogłem na niego spojrzeć.

Stałem przed drzwiami sali, w której leżał Gerard. Rolety były zasłonięte, nie widziałem niczego, co tam się dzieję. Lekarze, pielęgniarki, nieznane mi osoby wchodziły, wychodziły z sali a ja chodziłem od ściany do ściany. Nie wiem po jakim czasie, dłuższym czy krótszym, dostałem pozwolenie by zobaczyć się z czerwonowłosym. Pielęgniarka odsłoniła rolety, jednak nie zobaczyłem go. Z pokoju wyszedł starszy mężczyzna.

- Myślę, że Twój chłopak ma Ci coś do powiedzenia. Ale nie męcz go, musi odpoczywać.

- Zrobię wszystko dla jego dobra.

Lekarz spojrzał na mnie pobłażliwie i zniknął za rogiem. Położyłem dłoń na klamce, tak bardzo bojąc się widoku, który tam zastanę.

Leżał. Z niezwykle bladą twarzą, podkrążonymi oczami. Patrzył się przed siebie, jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć po zobaczeniu mnie. Żadnych? To tak bardzo zabolało. Przysunąłem krzesło do łóżka i usiadłem powoli. Położyłem rękę na jego dłoni, ostrożnie łącząc naszą skórę. Przymknął oczy, ale mimo wszystko uśmiechnął się marnie. Spuściłem wzrok. Widok cierpiącego Gerarda sprawiał, że krajało mi się serce. Miałem ochotę wybiec, rzucić to wszystko i zaszyć się w jakiejś jaskini. Czy to było jakieś wyjście? Dobrze wiedziałem, że jednak nie mogę tego zrobić.

- Frankie, powinienem był powiedzieć Ci to wszystko wcześniej... - powiedział cichutko, słabnącym głosem.

Odgarnąłem czerwone kosmyki z jego rozpalonego czoła, czule składając pocałunek na rozchylonych wargach. Spojrzał na mnie smutno. I zaczął mówić.

Opowiedział mi wszystko. I choć sądziłem, że nie może być gorzej, tak bardzo się przeliczyłem. To co usłyszałem, to nawet nie był horror. Straszny film możesz zapauzować, przewinąć każdy moment, wyłączyć i wszystko minie. To nie był koszmar. Ze złego snu zawsze się obudzisz, choćby nie wiem co przerażającego by Ci się nie śniło. To... Nawet nie ma odpowiedniego słowa, by oddać to, jaka była tamta chwila.

Bajkowa, otaczająca nas bańka pękła z prędkością światła. On umierał. Mój książę miał raka. Parę miesięcy temu dowiedział się, że jest chory. Miał możliwość zostania w szpitalu, poddania się leczeniu i tylko przedłużenia kwestii jego śmierci. Po pobycie w klinice zostałby mu góra rok. Bez leczenia... Maksymalnie pół roku. Wybrał spędzenie tego czasu ze mną. Uważał, że nie ma sensu przedłużać tego, co tak czy siak nastąpi.

Kolejny raz nie panowałem nad własnym ciałem. Łzy płynęły. Nie mogłem wydusić z siebie ani słowa. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że to wyjaśnia jego tak bardzo częste bóle głowy czy omdlenia. Zawsze tłumaczył to słabością swego organizmu. Zawsze mówił, że wszystko jest w porządku.

Mówił, że nic nas nie rozłączy. Nawet śmierć.

Oparłem głowę o jego ramię, jego dłoń poczułem błądzącą pomiędzy moimi włosami. Teraz znowu szeptał, że będzie okej. Kłamał. Tak bardzo chciałem obudzić się z tego snu. Oddałbym wszystko, by sprawić, że wyzdrowieje. Tak, zdawałem sobie sprawę, że to koniec, że to tylko kwestia dni. I to było najgorsze. Że to wszystko naprawdę się działo.
- Kocham Cię. - całowałem każdy centymetr jego twarzy, jakby to cokolwiek mogło zmienić. Nie mogło. Moja bezradność rozrywała mnie na malutkie kawałeczki.

Każdy następny dzień spędzałem w szpitalu. Każdą godzinę, minute, każdą niezatrzymaną sekundę, która przybliżała nas do końca, dzieliłem z Gerardem. Cieszyłem się każdą chwilą, która była nam dana. A on wciąż był taki sam. Mój uśmiechnięty książę, choć jakby trochę przygaszony.  Starałem się uciekać od tematu, który siedział w naszych głowach. Gerard tracił siły. Oddychał ciężko, patrząc gdzieś za okno, kiedy czytałem mu jego ulubione książki.

Lecz w końcu nadszedł ten dzień. Słoneczny. Radosny. Bezchmurne niebo obrzucało blaskiem cały świat. Ptaki wyśpiewywały niezrozumiałe dla ludzi piosenki, nieświadome... Lub tak bardzo świadome kruchości żywota. Tysiące zakochanych szwendało się po ulicach. Zapach świeżych kwiatów roznosił się dookoła. Wiosna w pełni. Wszystko budzi się do życia.

Gerard był jeszcze bardziej cichy niż zwykle. Włożyłem świeże tulipany do wazonu, na co zareagował niemrawym uśmiechem. Już nawet nic nie mówił. Jakby oszczędzał słowa. Nie chciałem opowiadać mu o tym, jak cały świat cieszy się z wyczekanej wiosny. Głaskałem jego dłoń, jego twarz, wciąż zapewniając o moich uczuciach. Miał rację, nic nas nie rozłączy. Żadna śmierć nie sprawiłaby, żebym mógł o nim zapomnieć. On jest moim sercem. Był, jest i będzie zawsze.

Usiadłem obok niego na łóżku. Położył głowę na moich kolanach, powoli układając się w kłębek.
Trzymałem dłoń na jego białych, kościstych palcach.

- Frank, kocham Cię. - wyznał ledwo słyszalnie.

To uczucie... Kłębiące się gdzieś głęboko, głęboko w sercu. Czy to coś w rodzaju pożegnania? Nie mogłem, nie potrafiłem przyjąć tego do wiadomości. Nie pojmowałem tego, że razem stąpamy po cienkiej granicy. Ostrożnie złączyłem nasze wargi. Bałem się, że Gerard rozpadnie się jak delikatna, porcelanowa figurka.

Więc... Więc to koniec, tak? Lecz przecież sami nie wiem jaki jest naprawdę. Czyli jak nie koniec, to czy w takim razie był to początek? Nie, początek był już dawno, przespaliśmy go, zapatrzeni tylko w siebie. Skoro nie koniec, nie początek, to co? Środek? Środek czegoś, co nie do końca istnieje. Czegoś, co nie ma granic, a zwie się wszechświatem.

Gerard w jednej chwili zaczął kaszleć. Przez moment jakby skamieniałem, lecz szybko zerwałem się na nogi, szukając pomocy, lecz chłopak uspokoił się szybko. Wyprostował i powoli położył na plecach. Przymknął powieki do połowy, jednak wciąż patrzył na mnie zmęczonym wzrokiem.

- Nie, poczekaj. Nie idź po nikogo.

Brzmiał jakby obco, głos miał chrapliwy. Podszedłem do niego niepewnie, z każdą sekundą coraz bardziej przerażony faktem, że... Za chwilę mogę go stracić. Wyciągnął do mnie rękę. Wpatrzyłem się w jasno szarą skórę i natychmiast przyłożyłem do niej swoją dłoń.

- Obiecałem Ci ostatni taniec... - szepnąłem, przypominając sobie o złożonej obietnicy.

- Jeszcze zatańczymy razem. Gdzieś tam wysoko. - ścisnął moją dłoń, sprawiając, że przed oczami przemknęły mi wszystkie spędzone razem chwile.

Oczy zaczynały piec, ale tym razem jakby na złość łzy nie chciały płynąć. Patrzyłem tylko w jego szmaragdowe oczy, które nie zmieniły się ani trochę. Choć on cały przygasł, jego oczy wciąż były takie same. Uśmiechnął się do mnie, tak jak kiedyś. Szeroko. Tak, że miałem ochotę wskoczyć na niego i śmiać się z wszystkich głupot świata. Ale tak już nigdy nie będzie.

- Proszę, nie puszczaj mnie. Trzymaj do końca. Odchodzę. Kochany, nie martw się i nie płacz. Nie warto. - pojedyncza kropla spłynęła przez mój policzek. - Pamiętaj, ja zawsze będę przy Tobie. Nigdy nie będziesz samotny. Zostań taki, jaki jesteś. Nie smuć się z mojego powodu. Bądź silny. Ja tylko zamknę oczy i zasnę. Wiesz, kiedyś się spotkamy. Będę czekał.

                                               Kochanie, nie wiesz, że tak bardzo Cię kocham?                                                                                            Nie czujesz tego, kiedy Cię dotykam?                                                                                                               Nigdy nie pozwolę Ci odejść,                                                            bo kocham Cię tak mocno.

sobota, 1 marca 2014

"I don't believe in love" rozdz. VIII

Okeejki, jest i ósemka. Parę następnych rozdziałów jest jeszcze zapisanych, ale potem mam pustkę głowię. Mam nadzieje, że mój 'zastój twórczy' szybko się skończy.
BTW. Frank ma być taki zrozpaczony, a Gerard sprzeczny jak cholera. Taki już ma charakter i tyle. :)

***

Po chwili otworzyłem oczy, nie słyszałem już muzyki, lecz przerażającą cisze. Przed sobą zobaczyłem znajomy salon Nick'a, ale nie było w nim nikogo. Wszędzie walały się butelki, plastikowe kubki i śmieci. Czułem się jak wrak, wyprany z całego wypełniającego mnie życia. Nie miałem sił się ruszyć, ale nawet nie miałem na to ochoty. Chciałem zapaść się pod ziemie... Nie, chciałem znaleźć cholerny wehikuł czasu, cofnąć się i zapobiec temu co się stało. Nie pozwolił bym sobie na to, co powiedziałem. Nie pozwoliłbym sobie na zranienie Gerarda.

Obok mnie usiadła Carol.

- Ile tu leżę? - wymamrotałem, zsuwając z siebie koc, który znalazł się na mnie w nie wiadomo jaki sposób.

- Całą noc. Ja i Melanie też tu zostałyśmy.

Podniosłem na nią wzrok, wszystko było rozmyte, ale w jej oczach też dostrzegłem zawód.

Zawodzę wszystkich.

- Frank, dobrze wiesz, że ze mną możesz szczerze porozmawiać. To co się wczoraj stało.. Czy to miało związek z Twoim zachowaniem?

Podniosłem się powoli, ból rozrywał mi głowę.

- To przez ten szajs od Nick'a...

- Nikt nie kazał Ci tego brać. - urwała, spojrzała na mnie uważnie. - Ty wiedziałeś o tym, że Gerard jest gejem, to znaczy.. że wy..

 - Nie. Jak w ogóle mogłabyś pomyśleć, że ja coś.. no wiesz.. Nigdy.

- Rozumiem. - zapatrzyła się gdzieś przed siebie.

- Nie rozumiesz. Wy nic nie rozumiecie. On nie chciał, żeby ktokolwiek się o tym dowiedział. Dlaczego to powiedziałem?! Jeśli teraz ktokolwiek będzie chciał go skrzywdzić, tylko z powodu kim jest, to będzie z mojej winy. To przeze mnie. Dlaczego ludzie potrafią nienawidzić się tylko dlatego, że ktoś jest inny od ich samych?

- Frank, nikt go nie znienawidził. Dla wszystkich to było dziwne, dowiedzieć się o nim... Ale nie sądzę, by ktoś chciał go z tego powodu prześladować.

- On za dużo przeszedł. Zaufał mi a ja go zawiodłem. Już raz został skrzywdzony, tylko przez to, że wyznał jaki jest. A jeśli teraz to się powtórzy, on tego nie zniesie. Ja tego nie zniosę. Nie dam rady żyć ze świadomością, że go skrzywdziłem.

Carol popatrzyła na mnie spokojnie i przytuliła. Tego teraz potrzebowałem. Bliskości i zrozumienia.
- Posłuchaj mnie. Jeśli on jest dla Ciebie w jakikolwiek sposób ważny, idź do niego. Nie wiem co pomiędzy wami zaszło, nie wnikam w to. Rozumiem, że jest to dla ciebie, dla niego... dla was trudne. Stań przed nim i powiedz prawdę. Jakakolwiek ona nie jest.

Przysunąłem się do niej i oparłem głową o ramię. Miała racje. Musiałem pójść do niego i już się nie ukrywać. Jedynym problemem było to, że nawet nie wiedziałem, gdzie mieszka. Przez weekend szkoła była zamknięta, nie było szans na znalezienie jego adresu w dokumentach. Ale musiałem coś zrobić, nawet jeśli jedynym wyjściem byłoby przeszukiwanie każdego domu po kolei.

Przymknąłem oczy. Chciałem ochłonąć, chyba jeszcze nie do końca dotarło do mnie co tak naprawdę się wydarzyło. Całą tę scenę pamiętałem jak przez mgłę, tylko urywkami. Kolejne butelki, coś od Nicka, rozmowa i te oczy Gerarda. To zawiedzione spojrzenie widziałem za każdym razem, kiedy przymykałem powieki.

- Carol? - spojrzałem na nią. - Gdybyś dowiedziała się, że ja też jestem... Nadal byłbym Twoim przyjacielem?

 Uśmiechnęła się lekko.

- Czekałam, aż o to spytasz. To jakiej orientacji jesteś, nie ma dla mnie znaczenia. Od jakiegoś czasu zauważyłam w jaki sposób patrzysz na Gerarda, jak zachowujesz się, kiedy jest w pobliżu. Twoje wymówki były kiepskie, uwierz. Ale chłopaki chyba się nabierali, oni na takie coś nie zwracają uwagi. Ja i Mel domyślałyśmy się, że czujesz coś do niego. Nie chciałyśmy wypytywać Cię tak wcześnie, czekałyśmy, aż powiesz coś sam.

Przyjrzałem się jej uważnie. Przytuliłem ja mocniej i zdałem sobie sprawę, jak przyjaciele są dla mnie ważni. Jak dobrze mnie znają. Są przy mnie, i to się liczy.

- Dziękuję.. - szepnąłem. - Masz rację. On.. Gerard jest dla mnie najważniejszy na świecie.

- No to podnoś się. Powiedz mu to. Powiedz, że Ci na nim zależy. Jeśli jesteś pewny, że go kochasz, wyznaj mu to.

Carol ściągnęła mnie z kanapy.

- Ja.. Nie wiem... Myślę... Sądzę, że tak.. Jestem tego pewny. Kocham go. - spuściłem wzrok. - Ale nawet nie wiem gdzie mieszka.

- Z tego co wiem, kupił ten nowy domek na Waszyngtona. Jedź tam czym prędzej, zachowaj się jak mężczyzna i powiedz mu prawdę!

Wybiegając z domu Nicka, czułem na sobie jego spojrzenie. Nie miałem ochoty z nim rozmawiać, to co powiedziała Carol wystarczająco zmotywowało mnie do tego, by pojechać do Gerarda. Nawet nie myślałem o tym, co może się stać. Nie dopuszczałem myśli, że go tam nie zastanę.

Jechałem zdecydowanie za szybko, ale nie interesowałem się tym. Prawdopodobnie jeszcze nie wytrzeźwiałem, więc narażałem się na zatrzymanie przez policję. To tez nie było dla mnie ważne. Mogliby mnie złapać i wsadzić do więzienia, ale i tak zrobiłbym wszystko by zobaczyć się z Gerardem.

Zatrzymałem się przed tym domem, kompletnie nie wiedząc co robić. Na wjeździe stał już inny samochód, pomyślałem, że to musi być Gerarda. Chociaż nigdy nie widziałem, żeby jeździł autem.  Spojrzałem na telefon, którzy przez cały czas leżał w samochodzie. 12 nieodebranych połączeń od: Mama. Wspaniale. Nie zawracałem sobie tym głowy, wysłałem jedynie krótką wiadomość. Wszystko okej, nie dzwoń, niedługo będę w domu. Powoli wysiadłem i zamknąłem auto. Oparłem się o nie, chyba jeszcze nie do końca gotowy, by stawić czoła Gerardowi.

Słońce świecące w zenicie ogrzewało mi twarz. W końcu stanąłem przed drzwiami i zapukałem. Nikt nie otwierał. Dotarło do mnie, to o czym opowiadał mi Gerard. A co jeśli spróbował... A co jeśli mu się udało? Szarpnąłem za drzwi, w tej samej chwili otworzył je nieznany mi blondyn w okularach.

- Słucham? - spytał trzymając w ręku torbę.

Rozejrzałem się po mieszkaniu, półki były puste a kanapa, krzesła przykryte folią. Jakby mieszkający tu ludzie się wyprowadzali.

- Przepraszam, chyba pomyliłem domy. Czy tu mieszka Gerard Way?

- Zależy kto pyta.- blondyn spojrzał na mnie nieufnie.

- Jestem jego przyjacielem. - urwałem. - Raczej nim byłem. Jestem...

- Iero? Frank Iero? - chłopak dokończył za mnie.

Zdziwiłem się słysząc swoje imię. Skąd on mógł mnie znać? Czy Gerard powiedział mu coś o mnie? Jednak nie to było teraz ważne. Jak dla mnie cały świat mógł mnie znać, chciałem tylko zobaczyć się z Gee.

- Jestem bratem Gerarda. - przypomniałem sobie opowieści czerwonowłosego, faktycznie mówił o swoim młodszym bracie. - Mikey Way.

Zmieszałem się na chwilę. Gerard mówił, że mieszka sam, więc co tu robił jego brat?

- Mógłbym z nim porozmawiać? To ważne, naprawdę.

Zaległa niepokojąca cisza. Spuściłem tylko wzrok, wpatrując się w moje brudne trampki.

- W sumie, to Gerarda tu nie ma. Niedługo mamy pociąg, właściwie byliśmy już na stacji, ale zapomniałem jednej torby, więc musiałem wrócić...

- Pociąg? - przerwałem mu. - Ja muszę z nim porozmawiać, on myśli że ja... - czułem, jak łamie mi się głos.
Mikey spojrzał na zegarek i przeszedł obok mnie. Zamknął drzwi na klucz, po czym bez słowa wrzucił torbę do bagażnika auta. Czyli ono było jego, no tak. Wsiadł na miejsce kierowcy, po czym otworzył drzwi od strony pasażera.

- Jedziesz? Skoro to takie ważne, to streszczaj się. Nie chcemy spóźnić się na pociąg, Gerard chce opuścić to miejsce jak najszybciej.

Zatkało mnie. Wsiadłem do swojego auta i jechałem za blondynem. Wciąż zastanawiałem się nad tym, co by się stało, jakbym pojawił się tu parę chwil później. Mikey by odjechał. Gerard zniknąłby na zawsze. Już nigdy bym go nie spotkał. Nie wiedziałbym gdzie się przeniósł. Zniknąłby z mojego życia na zawsze. Z życia i owszem, a z serca... Ciągle myślałbym o tym, że to moja wina. Ale taka jest prawda, to przeze mnie chce odjechać.

Zatrzymaliśmy się na parkingu stacji. Mikey prowadził mnie do Gerarda, miałem wrażenie, że chce się o coś spytać, ale nie wie jak się do tego zabrać. W końcu zatrzymał mnie i złapał za ramiona.

- Słuchaj, zraniłeś mojego brata. On ma dużo za sobą, nawet nie zdajesz sobie sprawy ile..

- Zdaję sobie sprawę. Opowiedział mi o tym.

Blondyn spojrzał na mnie zdziwiony. Chyba nie uwierzył, że Gerard mi zaufał. Dokonał złego wyboru, nie powinien był mi mówić tego wszystkiego.

- Naprawdę? To znaczy.. On nikomu.. Mi na początku też nie.. Ale Tobie? Obcemu? Po dwóch tygodniach? Nie wierzę...

- Poznałem go, kiedy chciał skoczyć z mostu. Może to miało jakiś wpływ. - lekko wzruszyłem ramionami.

Mikey przymknął oczy, kiedy usłyszał, że Gerard znowu próbował się zabić. Widocznie nawet dla niego ciężko było słuchać o tym, jak jego brat znowu się stacza. Po chwili spojrzał w bok, wzrokiem powiodłem za nim i zobaczyłem czerwonowłosego, trzymającego dwie walizki. Patrzył to na mnie, to na blondyna.

- Mikey, co on tu robi? - warknął, nie zdejmując ze mnie wzroku.

- On powiedział, że musi z Tobą porozmawiać. Gerard, tylko z nim pogadaj. Zamknij tu wszystkie sprawy. Wyjedziemy, nigdy tu nie wrócimy. - z tymi słowami poczułem ukłucie w sercu. - Zapomnisz o nim. To wszystko zostawisz za sobą. Wszystko będzie okej. Będzie w porządku. Już nikt Cię nie skrzywdzi.
Blondyn podszedł do swojego brata i przytulił. Wbiłem ręce w kieszenie, nie mając pojęcia co się za chwile stanie. Nie miałem pojęcia co powiedzieć, co zrobić. Jedyne co chciałem to mieć Gerarda blisko, czuć jego ciepło, jego oddech. Mikey zniknął za rogiem, wymieniając spokojne spojrzenia z bratem.

Czerwonowłosy podszedł do mnie, ale nie ważył się spojrzeć w moje oczy. Wpatrzony był w jakiś punkt za moimi plecami, a ja bałem się przerwać tę ciszę.

- Nie widzisz co ze mną robisz? Chcę być Twoim straconym chłopcem. Ostatnią szansą, lepszą rzeczywistością. - zanuciłem cicho piosenkę, którą on zaśpiewał dla mnie tego dnia... Tego dnia, kiedy popełnił największy błąd - opowiedział mi o tym wszystkim.

- Jeszcze to pamiętasz? - spytał chłodno i uraczył spojrzeniem. Tak samo zimnym jak jego głos.

- Tak. Powiedziałeś też, że możemy uciec do Nibylandii. Kiedy tylko będę chciał. Więc jestem. Ucieknijmy.

Rozłożyłem ręce, wpatrzony w niego.  Nie wiem na co liczyłem, na to ze wpadnie mi w ramiona? Tak bardzo byłem głupi.

- Frank, powinniśmy dorosnąć. Zdać sobie sprawę, że najważniejsze w życiu jest to... - przerwałem mu.

- By kochać kogoś bardziej niż cokolwiek na tym świecie? Być gotowym poświęcić wszystko, byle ta osoba była szczęśliwa?

Gerard przygryzł wargę i patrzył na mnie spokojnie. Bez uczuć. To najbardziej mnie dobijało, ta jego ignorancja.

- Tak, tak właśnie myślę, to jest...

Kolejny raz nie pozwoliłem mu dokończyć.

- Kocham Cię bardziej niż cokolwiek na tym pieprzonym świecie. Zrobię wszystko byś był szczęśliwy.
Rozchylił malinowe usta, które teraz tak bardzo chciałem pocałować. Na prawdę byłem w stanie dokonać wszystkiego, byle by ten jeden raz mnie zauważył. Przestał ignorować. Stał się znowu sobą.

Przymknął powieki, odsunął się krok, jakby nie chciał mieć ze mną cokolwiek wspólnego.

- Nie powinieneś był tego mówić! - zawołał.

Odwrócił się i zaczął iść w stronę rogu, za którym zniknął Mikey. Czułem, jak po moim policzku spływa coś mokrego, zsuwa się do ust, skapuje na szyję i ginie na ubraniu. Łzy płynęły spokojnie, swoim tempem. Nie hamowałem ich, kiedyś musiały się skończyć. Prędzej czy później.

- Zostawisz mnie tak bez żadnej odpowiedzi?! - wrzasnąłem po chwili zdławionym głosem, sprawiając, że się zatrzymał. - Tak jak kiedyś zostawiono Ciebie?! Sądzisz, że to, że znikniesz z mojego życia Ci pomoże? Gerard, wróć... - ostatnie zdanie wyszeptałem z zamkniętymi oczami.

Poczułem dotyk czyjejś dłoni na swoim policzku, dreszcze przeszły przez całe moje ciało. Ktoś roztarł spływającą łzę. Uniosłem powieki i zobaczyłem przed sobą Gerarda.

Milczałem, teraz była jego kolej by coś powiedzieć. Mógł odpowiedzieć, że ja też jestem dla niego ważny, że kocha mnie choć odrobinę. Byłoby jak w romansie. Ale to nie jest żaden film, żadna książka. To życie. Nie ma czasu na scenariusze i poprawki. Carpe diem okrzykiem wojennym. Nie jesteśmy zbyt młodzi by umierać?

- Frank, posłuchaj mnie. Moje pojawienie się tu było największym błędem jaki mogłem zrobić. Powinienem zostać tam, w szpitalu. Tam byłem bezpieczny. Tam nie było takich ludzi jak Ty.

Zapas moich łez był chyba niewyczerpalny. Czułem jak wciąż puchną mi oczy, słońce raziło mnie po twarzy. A Gerard był niewzruszony. Ciągle miał na sobie tę maskę, wyraz jego twarzy nie zmienił się ani trochę.

- Jesteś jedynym, którego potrzebuję. Jedynym, którego mam. - szepnąłem, przykładając swoją dłoń do jego, wciąz spoczywającej na moim policzku.

- Jedynym, którego potrzebujesz, jesteś Ty. Nie wierzę w miłość. Nie jestem Twoim przyjacielem. Znaczysz dla mnie tyle co nic. Nigdy nie byłeś dla mnie ważny. Nie kocham Cię. Nigdy nie będę w stanie. Wsiądę w pociąg, zamknę drzwi i zapomnę o Tobie, nie będę pamiętał Twojego imienia. Nigdy więcej w życiu nie pomyślę, że istniałeś.

Oderwałem jego rękę.  Brutalnie szarpnąłem go za ramiona, nawet nie zauważyłem, gdy upadł na ławkę.

- Tylko z powodu, że mnie nie kochasz, nie znaczy, że ja nie mogę kochać Cię na swój sposób. Tylko z powodu, że odchodzisz, nie znaczy, że nie chcę byś został. - wyznałem z trudem przez łzy, jego obraz rozmywał się z każdą sekundą.

- Frank, utrudniasz to wszystko. - spojrzeliśmy sobie w oczy. Patrzył na mnie w sposób, którego nie mogłem zrozumieć.

W tej samej chwili nadjechał pociąg.

Gerard wstał, chyba próbował coś powiedzieć, bo otworzył usta, ale kolejny raz mu w tym przeszkodziłem.

- Jeśli nie zobaczymy się jutro, za tydzień, za miesiąc, nigdy więcej, to nie ma znaczenia. To tylko czas.

Ale on tylko podszedł do mnie i przytulił. Czułem jak jego koszulka robi się mokra od mojej załzawionej twarzy. Odchylił się. I zrobił coś, o co bym go nie podejrzewał, za co byłem na niego jeszcze bardziej zły. Spojrzał czule i delikatnie pocałował w czoło Dlaczego mi to robił? Dlaczego zachowywał się tak różnie? Dlaczego w jednej chwili był zimny, a w drugiej przytulał mnie i całował? To mnie raniło, to rozrywało moje serce. To, że nic już nie wiedziałem, było najgorsze.  Odsunął się, po czym zniknął za rogiem.

Czy powinienem był go gonić? Pewnie tak. Ale nie byłem w stanie. Tego wszystkiego było za dużo, nic jeszcze do mnie nie dotarło. To, że tyle razy powiedziałem mu, że go kocham. To, że powiedział, że jestem dla niego nikim. To, że pocałował mnie. To, że odjechał. To, że to już koniec. Gra skończona.

Pociąg odjechał, z całą moją nadzieją.

Znowu chciałem cofnąć czas, znowu nie mogłem.