poniedziałek, 24 lutego 2014

"I don't believe in love" rozdz. VII

Hej Wam :) Wstawiłam siódemkę, cieszmy się i radujmy! Już prawie udało mi się skończyć ten szajs, mam do niego coraz mniej siły. Następne rozdziały są tak tragiczne, że ojeju, nadają się do wystawienia w greckim teatrze.

***

Obok mnie kałuża krwi. 

Zamrugałem oczami i zobaczyłem nad sobą twarz nauczyciela w-f.
- Żyjesz, Iero. - mruknął.
Niestety, proszę pana, pomyślałem. Nie czułem już żadnego bólu, więc próbowałem się wyprostować. Kiedy tylko się poruszyłem, wszystko wróciło. Czułem jak promieniuje przez kręgosłup, do każdego mięśnia mojego ciała.
Ktoś pomógł mi się podnieść, ale nie było mowy, bym sam stał na nogach. Obok zauważyłem Emmę, wyglądała na dość zmartwioną. Po chwili pojawił się Nick, Pete i Josh.
- Co się stało? - wymamrotałem.
- Dostałeś piłką do koszykówki... I straciłeś na chwilę przytomność. - zaczął Nick.
- Graliśmy w siatkę, nie? Więc jakim cudem... piłka do koszykówki? - uniosłem lekko brew.
Spojrzenia wszystkich utkwiły w Josh'u.
- To był wypadek. Przepraszam, Frank.
Zaśmiałem się, na tyle ile pozwalała mi rana. Przejechałem ręką po szyi, poczułem coś lepkiego. Cała dłoń była czerwona. Tylko tego mi brakowało. Rozejrzałem się za Gerardem, jego nieobecność sprawiała, że czułem się niepewnie.
- Proszę pana, Frank znowu krwawi! - usłyszałem za sobą czyjś głos. Nadal nie wiem, kto to zawołał.
- Way, zabierz go do pielęgniarki. Tylko ostrożnie!
- Czemu ja? - ujrzałem przed sobą czerwonowłosego, zdejmującego słuchawki z uszu. Spojrzał na mnie zmartwiony, a gdy nasze oczy się spotkały, natychmiast odwrócił wzrok.
Dopiero po chwili dotarło do mnie to, co powiedział. I to bolało bardziej, niż to głupie uderzenie. To bolało bardziej niż cokolwiek...
- Bo Ty jedyny nie ćwiczysz. - warknął nauczyciel. - Nie jesteś żadną ciotunią, nie boisz się chyba krwi. Way, natychmiast!
Zauważyłem jak spinają się wszystkie mięśnie chłopaka i jak ściska telefon w kieszeni bluzy. Byłem pewny, że już nienawidzi tej szkoły. Spojrzał na mnie oskarżająco. Jakbym to ja cokolwiek powiedział. Nie mógłbym. Nigdy.
Gerard podszedł do mnie i złapał za ramiona. Miałem wrażenie, że jestem tylko małą istotką wtuloną w niego, że jestem bezpieczny i nic nie może mi się stać.
W ciszy przeszliśmy z sali. Czułem jego dreszcze. Bał się. Czego? Mojej obecności? Tego, że mógłbym zdradzić jego tajemnicę?
- Gee... - szepnąłem, upewniając się, że nikt nas nie słyszy. - Gee, nie idź tak szybko. Jeśli myślisz, że to ja coś powiedziałem, to się mylisz.
Podniósł głowę i spojrzał na mnie. Serce znowu zabiło mi mocniej. Złapałem się go mocniej, żeby nie upaść. Wciąż czułem przeszywający ból, ale kiedy patrzył na mnie w ten sposób, liczył się tylko on i ja. Nic więcej.
- Dlaczego przez cały dzień mnie unikasz? - spytałem w końcu.
- Nie unikam Cię. - odpowiedział zwięźle.
- Gerard, co się stało?
- Wszystko w porządku.
- Gee...
- Nie mów do mnie tak! - warknął i puścił mnie.
Osunąłem się na ścianę, jakbym stracił czucie w nogach. Przymknąłem oczy, ból powrócił ze zdwojoną siłą. Po chwili znowu poczułem na sobie jego dotyk, znowu poczułem, że jest okej.
- Nie powinienem był Cię puszczać... - jęknął i powoli ruszyliśmy w stronę pielęgniarki.
- To nie ważne. Dlaczego mam tak do Ciebie nie mówić?
- Bo tak. - powiedział cicho.
- To nie jest odpowiedź, Gerard. Proszę, powiedz mi co się dzieje.
Zachowywał się jak całkowicie inny człowiek, niż ten, którego poznałem. Był zimny i... Jakby zapomniał o tym co się miedzy nami stało. Chociaż nie, nie stało się nic.
Staliśmy przed drzwiami pielęgniarki, która wpuściła nas od razu. Nie odzywaliśmy się słowem między sobą. Gerard pomógł mi usiąść na fotelu, po czym sam usiadł pod ścianą. Pielęgniarka pytała nas co się stało, ja nie miałem siły i w sumie niewiele wiedziałem, więc czerwonowłosy odpowiadał na wszystko.
Zostałem opatrzony i wysłany do domu. Z odprawą. Za którą odpowiedzialny był, oczywiście ku jego nieszczęściu, Gerard.
- Jeśli nie chcesz, nie musisz mnie odprowadzać. - mruknąłem, kiedy przechodziliśmy przez bramę szkoły.
- Muszę. - miał odwróconą głowę, nie mogłem patrzeć w jego piękne oczy...
- Gerard, nie musisz. Dam sobie radę sam.
Nie odpowiedział. Podniosłem powoli dłoń, przyłożyłem do jego podbródka i odwróciłem w moją stronę. Uśmiechnąłem się lekko, ale wyraz jego twarzy był taki sam. Jakbym nic dla niego nie znaczył. Pewnie tak było. Niepotrzebnie robiłem sobie nadzieję na to, że mógłby odwzajemniać moje uczucie. On? Czuć coś do mnie? Zaśmiałem sie w duchu.
- Nie masz wystarczająco sił, by sam stać. Jak dojdziesz do domu?
- Masz rację. Ale to nie ważne, skoro nie chcesz mojego towarzystwa, ja sobie poradzę. Gerard, nie udawaj, że nic się nie stało. Proszę, powiedz... - szepnąłem. - Czuję się okropnie, widząc, że mnie unikasz.
- Nie unikam Cię.
- Nie unikasz? - zaśmiałem się może odrobinę głośniej niż miałem to w planach. - Gerard, przez cały dzień uciekasz przede mną. Ja chciałem tylko porozmawiać. Spytać.. - przypomniałem sobie o portrecie. Sięgnąłem do torby i wyciągnąłem kartkę. - Właściwie, to podziękować. Mam rozumieć, że mogę sobie to zatrzymać?
- Zrób z tym co chcesz. Nie obchodzi mnie to.
Kolejny raz poczułem zawód. Przygryzłem wargę, by nie powiedzieć za dużo. Przypadkowo dłonią dotknąłem jego dłoni, czułem jakby poraził mnie prąd o naprawdę wysokim napięciu. Gerard odsunął się ode mnie na maksymalną odległość, na jaką mógł, jednocześnie podtrzymując mnie.
- Co się stało? - spytałem cicho.
- Nic się nie stało. Co to Cie tak interesuje? Moje życie, mój biznes. Tobie nic do tego. Mogę robić co chce. Lepiej byłoby nie poznać Cię wtedy i skoczyć. Przynajmniej miałbym to wszystko za sobą.
- Gadasz głupoty, Gee... - ugryzłem się w język, napotykając jego zdenerwowany wzrok. - To znaczy. Gadasz głupoty. Jeśli byś coś sobie zrobił, nie wybaczyłbym sobie, że Cię nie dopilnowałem.
Pomiędzy nami nastała przerażająca cisza, przerywana tylko hałasem przejeżdżającego samochodu. Gerard przełknął ślinę, spoglądając na mnie niepewnie.
- Nie masz... Nie masz nic wspólnego z moim życiem. - mruknął.
- Mylisz się. Chcę dla Ciebie jak najlepiej, chcę być Twoim przyjacielem, chcę byś mi zaufał, chcę być dla Ciebie ważny... - dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że posunąłem się za daleko.
Gerard odwrócił wzrok i przez resztę drogi nie odezwał się ani słowem.
- Jesteśmy... - szepnąłem, opierając się o biały płot i zauważając mamę wyglądającą przez okno.
- Życzę Ci zdrowia. - chłodno powiedział Gerard i odwrócił się.
- Gerard, poczekaj.
- Na co? Nie mam po co czekać. - wzruszył ramionami i odszedł.
Nie myślałem o niczym innym, jak o Gerardzie. Ale to nic nowego. Mama była przerażana, wciąż pytała co się stało.. A ja nie miałem na to siły. Chciałem spać. SPAĆ. Przynajmniej wtedy mogłem być razem z Gerardem Way'em. Wtedy nic nie stało nam na przeszkodzie. W moich fantazjach, moich największych marzeniach czerwonowłosy kochał mnie a ja kochałem go. Nie liczyło się nic więcej.
Spojrzałem na portret. Kolejny raz tego dnia, ostrożnie przejechałem po nim palcem.
- Dziękuję. - powiedziałem do niego, choć wiedziałem, że i tak mnie nie usłyszy.
Kolejne tygodnie były dla mnie koszmarem. Fizycznie z głową było wszystko w porządku. Z tej drugiej strony, robiło się coraz gorzej. Gerard nie odzywał się słowem, na przerwie po prostu się rozpływał, na w-f go nie było. Musiał znaleźć świetnie miejsce do ukrywania. A ja musiałem znaleźć jego.
Po ostatniej lekcji, czerwone włosy mignęły mi w szatni. Nawet nie myśląc, nie było na to czasu, pobiegłem za nim. Ostrożnie, w końcu nie mógł mnie zauważyć, szedłem za nim. Skręcił i wszedł na starą i nieużywaną halę. Dawno temu zawalił się w niej dach, ale nikomu nie przeszkadza i stoi do dzisiaj.
Usiadł przy ścianie w głównej sali i założył słuchawki. Oparł głowę o kolana, jakby płakał. Cicho przysunąłem się do niego i usiadłem. Albo nie zauważył mnie, albo jego celem naprawdę było ignorowanie mnie.
Wyciągnąłem nogi i patrzyłem na niego. Nie mogłem już znieść tej ciszy, zbliżyłem się do niego. I choć wiedziałem, że to co mam zamiar zrobić, jest nieodpowiednie, że to zniszczy wszystko, nie mogłem zahamować.
Musnąłem ustami jego szyję, wciągając delikatny, piękny zapach. Zerwał się i spojrzał na mnie przerażony. Zsunął słuchawki i przymknął oczy, oddychając ciężko.
- Co to, do cholery, miało być? - spytał na tyle spokojnie, na ile mógł.
- Szukałem Cię... - nagiąłem prawdę, czując, że kolor moich policzków ulega radykalnej zmianie.
- Nie to mam na myśli.
Potarł skórę szyi w tym miejscu, gdzie go dotknąłem. Wstałem powoli i uśmiechnąłem się.
- Gerard, uśmiechnij się. - szepnąłem, ale echo sali wystarczająco podnosiło mój głos.
- Nie zmieniaj tematu, Iero. Wyjaśnij co miałeś na celu...
- Przepraszam, to był odruch. - wbiłem ręce w kieszenie, całkowicie zmieszany. Nie było wyjaśnienia na moje zachowanie. Nikt nie potrafił tego wyjaśnić, ja sam nie byłem pewny czy to wszystko dzieje sie ze mną, ponieważ ON pojawił się w moim życiu, czy też jest jakiś inny powód.
- Odruch? Ciekawy. Znalazłeś mnie, więc co chcesz? - spojrzał w bok, pokazując się z profilu.
- Prawdy.
Ta, aha, i mówię to ja. To jest dopiero ciekawe. Poczułem przeszywające zimno, mimo tego, że na zewnątrz było ciepło.
- Jakiej prawdy? - przeszedł obok mnie.
Złapałem go za rękę i pociągnąłem w swoją stronę. Plecami uderzyłem o drabinki, czując jego ciało leżące na moim. Wzrokiem zjechałem z jego lekko odsłoniętego naciągniętą koszulką torsu, do twarzy. Usta miał rozchylone, oczy zmrużone. Traciłem powietrze w płucach, nie dlatego, że opierał się o mnie, ale dlatego, że był tak blisko, że czułem go całym ciałem, że rozgrzewał mnie swoim ciepłem, że był taki piękny. Że był nieosiągalny.
Uniosłem dłoń i delikatnie wsunąłem w jego włosy. Jęknął cicho i lekko pochylił głowę. W ciszy gładziłem skórę jego głowy, moja dłoń znikała i pojawiała się w jego czerwonej czuprynie. Obiecałem, że on nigdy się nie dowie, ile dla mnie znaczy, więc co ja robiłem? Byłem sprzecznością. Nie panowałem nad tym. Byłem kukiełką. Z największą ostrożnością pocałowałem go w czoło. Uniósł twarz i spojrzał na mnie przerażonymi oczami. Powoli przysunąłem się do niego, by złożyć pocałunek na jego ustach...
- Frank, nie... - usłyszałem jego cichy głos.
Ale Gerarda już nie było. Zniknął z budynku, bez żadnego wyjaśnienia. Zostawił mnie tam samego. Zdziwionego, wystraszonego. Nie mogłem pozwolić, aby znowu mi uciekł, ale nogi odmówiły posłuszeństwa. Przez dłuższy czas stałem w tym samym miejscu, chyba jeszcze nieświadom co się stało. Chciałem go pocałować? To było najgorsze co mogłem wtedy zrobić. Oparłem głowę o ścianę, szukając ukojenia. Znowu czułem ten promieniujący ból. A Gerarda już nie było przy mnie, nie było nikogo kto mógłby sprawić, że znowu będę szczęśliwy.
Usiadłem na schodach przed szkołą. Nie miałem najmniejszej ochoty wracać do domu, widzieć się z matką. Ostatnimi czasy, zrobił się ze mnie niezły filozof, uwierzcie. Potrafiłem zamyślić się w każdej chwili. Co prawda, moje myśli dotyczyły jednej osoby, ale to nie ważne.
Byłem pewny, że nie dam rady zachowywać się tak jak chciałem. Nie dam rady udawać, że jest okej. Nie mogę być zimnym i ignoranckim dupkiem. Taki, jakim jest Gerard, kiedy ktoś może nas zobaczyć.
Nie wiadomo skąd znalazła się tu Emma. Usiadła obok i oparła się o mnie.
- Co tu robisz? - spytałem.
- Siedzę. - uśmiechnęła się. - Wiesz, Frank, ja chciałabym się tylko o coś spytać...
- Em, nie jestem Tobą zainteresowany, wybacz. - wypaliłem głośno, nie zastanawiając sie nad tym co mówię.
Odpowiedziała tylko śmiechem.
- Czy Ty myślałeś, że ja jestem... Zainteresowana Tobą? - uniosłem brwi. - Nigdy bym nic do Ciebie nie poczuła.
Poczułem w pewnym sensie ulgę, ale i to troszkę zabolało. Miałem większe problemy, ale świadomość, że nawet Emma 'nic by do mnie nie poczuła', sprawiła, że poczułem się dziwnie.
- No to sprawa jest jasna. Czego chcesz?
- Chciałabym porozmawiać o Gee.
- Gee?! - nieświadomie podniosłem głos.
- Tak. O Gerardzie. On rozmawia tylko ze mną i z Tobą, więc postanowiłam pogadać. Czy Ty, no wiesz.. - urwała, spoglądając na mnie nieufnie. - Wiesz może czy ma dziewczynę?
- Tak. Ma. Kocha ją. Bardzo mocno ją kocha. Ona jest świetną, miłą i kochaną dziewczyną. Jest mądra. Też go kocha. Są ze sobą szczęśliwi. On na pewno by jej nie porzucił. Mówię Ci, są idealną parą. Lepiej zajmij się swoimi sprawami, niż ich związkiem.
W jej wzroku dostrzegłem zawód. Właściwie nie wiem, czemu skłamałem. Nie chciałem, żeby myślała o Gerardzie, jako o swojej przyszłej zdobyczy. W dodatku, ona może mówić o nim Gee. Mi na to nie pozwolił. Nie wiem czemu, zapewne się nie dowiem.
Przewróciła oczami.
- Mówi się trudno. Ale czego się nie robi dla prawdziwej miłości?
Poczułem ukucie w sercu. W jego głębi czułem, że ma racje. Że ten jeden raz, Emma mówi coś z sensem.
- Czasem, dla dobra wszystkich, trzeba zapomnieć. Trzeba zdać sobie sprawę, że jesteśmy tylko przeszkodą, kolejnym problemem. Odpuścić.
- Poddać się? - spytała cicho, zaciskając dłonie w pięści.
- Tak. - spuściłem wzrok. - Poddać się. To często jedyne wyjście. Lepiej jest, gdy ludzie nie wiedzą, ile dla nas znaczą. Oni zdają sobie sprawę, że my nie jesteśmy nic warci. I wtedy pojawia się największe kłamstwo świata. Litość.
- Kto tu gada głupoty? Widocznie nie wiesz, co to prawdziwa miłość.
Spojrzałem na nią uważnie. Na jej spojrzenie, jakby na ten temat wiedziała więcej niż ja. Jakby wiedziała więcej niż wszyscy.
- Prawdziwa miłość? - urwałem na chwilę. - Prawdziwa miłość jest wtedy, kiedy kochasz kogoś tak mocno, że to aż boli. Jeśli nie zdajesz sobie z tego sprawy, jesteś martwa.
Nie odpowiedziała. Przez cały ten czas zastanawiałem się, co mogła sobie wtedy pomyśleć.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, wtedy doszedłem do wniosku, że Emma nie jest taka zła, jakby się wydawało. Potem wstała i poszła, bez słowa. I znowu byłem pewny, że nigdy jej nie strawię.
W drodze do domu złapał mnie Josh.
- Hej stary! - usłyszałem za plecami.
Odwróciłem się, choć nie miałem najmniejszej ochoty z nim teraz gadać. Uśmiechnąłem się sztucznie.
- Hej.. - mruknąłem.
- Wpadniesz od razu czy zachowasz swoją kulturę i spóźnisz się? - widząc moje zdezorientowane spojrzenie, wyjaśnił. - Nie zapomniałeś chyba o dzisiejszej imprezie? Nick organizuje. Gadał o tym cały dzień. Serio nie słuchałeś...
- Przepraszam, wypadło mi z głowy. Ostatnio jestem bardzo rozkojarzony.
- Frank, widać to. Nadal myślisz o tej Ashley? Nick mi powiedział. - wbił ręce w kieszenie.
- Jakiej Ashley? - uniosłem brwi, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że chodzi o dziewczynę o której mówiłem Nick'owi.
Josh westchnął.
- Przepraszam. Wiem, że chcesz o niej zapomnieć, ale udawanie, że ona nie istnieje, nie jest najlepszym pomysłem.
Poklepał mnie po plecach, co odrobinę poprawiło mi humor. Uśmiechnąłem się lekko.
- Zachowam swoją klasę. - dodałem po chwili.
- No i to rozumiem. Procenty jak zawsze będą obecne, tylko wiesz, nie wnikamy w jaki sposób zostały zorganizowane. - puścił mi oczko i odszedł kawałek. Po chwili odwrócił się. - Zaproszona jest cała szkoła, impreza będzie epicka!
Zniknął za drzewem. Zastanawiałem się czy w ogóle chcę tam iść. Nie miałem ochoty. Jedyne na co miałem ochotę to zamknąć się w pokoju, zakopać w łóżku i wyobrażać, że obok mnie leży Gerard. Że przytulamy się, on mówi, że mnie kocha. Chciałbym, żeby taka chwila trwała wiecznie. Ale ona nawet nie istniała.
Od 10 minut stałem przed lustrem, nie mogąc zdecydować się co włożyć. Wcześniej aż tak nie zastanawiałem się nad swoimi ciuchami. Zachowywałem się jak jakaś dziewczyna, która stroi sie dla swojego chłopaka. Różnica była niewielka, ale ja nie miałem dla kogo się stroić. Nie wydaje mi się, żeby Gerard poszedł na te zabawę mimo tego, że podobno zaprosili całą szkołę.
Wciągnąłem na siebie w końcu szarą koszulkę i ciemne, wąskie spodnie. Wydawałem sie być jeszcze mniejszy niż jestem, ale nie przejmowałem się tym. Nie odpowiadając na pytania: 'Gdzie idziesz' , 'Kiedy będziesz', wyszedłem z domu i wsiadłem do auta.
Jak zwykle pojawiłem się z małym opóźnieniem. Głośną muzykę było słuchać na drugim końcu ulicy. Większość ludzi była już wstawiona. Moją paczkę znalazłem na wielkiej kanapie w salonie Nick'a. Chłopaki przywitali mnie okrzykami, a dziewczyny objęciami. Carol podała mi piwo. Tego było mi trzeba. Zapomnieć o całym świecie dookoła.
Nie wiem jakim cudem, obok mnie pojawiały się kolejne butelki. Piłem jedną za drugą, ale obraz Gerarda nie chciał uciec z mojej głowy. Nie interesowałem się rozmową, śmiałem się jak śmieli się wszyscy, kiwałem głową, jakbym to wszystko rozumiał.
Melanie i Carol usiadły obok mnie, a Nick i Josh, z tego co zdążyłem zauważyć, poszli po dostawę alkoholu.
- Frank, wszystko w porządku? - spytała Mel przekrzykując muzykę.
- Tak, dzięki za troskę. - pokiwała głową.
- My wszyscy martwimy się o Ciebie. - poczułem dłoń Carol na swoim kolanie. Nie byłem zadowolony z tego dotyku, ale nie miałem siły zaprotestować.
- Niepotrzebnie.. - zaśmiałem się. - Jest okej, mówiłem wam. Świat jest świetny!
Dopiero teraz procenty dotarły do mojej głowy
- To co jest powodem Twojego zachowania? - dziewczyny nie odpuszczały, a ja przez muzykę rozumiałem co drugie słowo.
Odpowiedziałem panicznym śmiechem.
- Mówiłem wam! Jest w porządku! Przestańcie zawracać sobie głowę moimi urojonymi problemami. Teraz chce tylko pić!
Nick uśmiechnął się do mnie i wyciągnął rękę. Podał mi malutką, białą tabletkę. Spojrzałem na nią jak dziecko oglądające nową zabawkę, potem pytająco na przyjaciela.
- Co to?
Uśmiechnął się tajemniczo.
- Nieważne co, ważne że poprawi humor.
Usiadł obok mnie, stuknęliśmy się butelkami i wziąłem to coś bez zastanowienia. Nie myślałem o konsekwencjach. Nigdy nie brałem żadnych narkotyków, nawet extazy. Ten świat był daleki od mojego. Mimo tego, że czasem potrafiłem się zapić, nie sądziłem, że nadejdzie ten czas, że i ja będę 'brał'.
Nick miał racje, miał cholerną racje. Już po chwili wyostrzyły się wszystkie moje zmysły, kolory stały się żywsze i wszystko było tak zabawne! Piwo spakowało lepiej. Wtedy zapomniałem o nim. Naprawdę o nim zapomniałem, pierwszy raz o tylu długich dni.
Wciąż niezbyt przysłuchiwałem się rozmowie. Łapałem co drugie słowo, ale i tak nie potrafiłem znaleźć sensu żadnej wypowiedzi.
- A ten nowy, Gerald, czy jak mu tam, nie uważasz, że... - usłyszałem Pete'a, gdy muzyka przycichła na moment.
- Że co?! - krzyknąłem przysuwając się do chłopaków.
- Właśnie gadamy o tym nowym! - zawołał Nick, piosenki znowu były granę na tą samą głośność.
- O Gerardzie? - spytałem.
- Tak właśnie o nim. Ja osobiście uważam, że jest dziwakiem.
- A ja, że jest całkiem przystojny. Gdyby nie to odpychające zachowanie, byłby interesujący! - krzyknęła Carol, gdzieś zza moich pleców.
Przysłuchiwałem się z niedowierzaniem. Oni nic o nim nie wiedzieli, nie znali go, więc nie mieli prawa nazywać go 'dziwakiem'! Oceniali go tylko po wyglądzie i.. 'Odpychającym zachowaniu'? Śmieszne, doprawdy. On był tylko zamknięty, ludzie. Nie każdy musi być taki jak wy, nie każdy musi szybko ufać, nie każdy potrafi bawić się do rana, nie dla każdego życie jest darem. Czasem jest tylko koszmarem, który chce sie jak najszybciej skrócić. Niewiarygodne, człowiek to człowiek, ale jakże różny.
Jednak Gerard mnie ignorował. Byłem dla niego nikim, więc to była idealna pora, by na stałe o nim zapomnieć. Wyprać, wyrzucić go z pamięci. Jednak czy naprawdę byłem na to gotowy? Czy naprawdę dałbym radę kiedykolwiek o nim zapomnieć? Musiałem. Musiałem sprawić, że przestanie być dla mnie tak cholerne ważny. Wystarczyło tylko to, bym go unikał. Tak jak on mnie.
- Podobno Emma jest w nim zakochana! - wszyscy zanieśli się śmiechem, kiedy tylko to powiedziałem.
Nie miałem pojęcia czemu to powiedziałem. Nie chciałem się na niej odegrać, ani tym bardziej na Gerardzie. Więc czemu? To po prostu wylało się ze mnie nieprzewidywalnie i bezmyślnie, tak samo jak kolejne zdanie, z którego sensu zdałem sobie sprawę później.
- Ale problemem jest to, że Gerard woli chłopców! - roześmiany, z wyciągniętymi nogami, potarganymi włosami i ciuchami, zawołałem w ciszę, która akurat ogarnęła cały dom.
Wszyscy skupili spojrzenie na mnie, choć to już nie było dla nich takie śmieszne. Uśmieszki zniknęły z ich twarzy, zastępując je wyrazem niepewności i współczucia. Współczucia? Do kogo? Zauważyłem, jak każdy po kolei spogląda nad moją głowę. Odwróciłem się powoli, na tyle ile pozwalał mi tłum ludzi siedzących obok mnie.
Odgarnąłem włosy z twarzy, a parę metrów przede mną ujrzałem znane mi, zawiedzione spojrzenie zielonych, oczu. Zaszklonych oczu należących do osoby, którą kocham, a którą teraz zraniłem. Oczu Gerarda. Zadziwiające jak łatwo przyznawałem, że go kocham.
Próbowałem wstać ale zakręciło mi się w głowie. Gerard wybiegł, nawet nie zdążyłem do niego dobiec.
- Muzyka naprawiona! - ktoś krzyknął, a dźwięki znowu wypełniły budynek.
Upadłem twarzą na kanapę. Cudowny lek od Nicka jakby nagle przestał działać. Wszystko powróciło na swoje miejsce. Nawet ból z tyłu głowy był dwa razy silniejszy. Przymknąłem oczy i pozwoliłem moim łzom spokojnie płynąć. Czułem, że ból rozrywa każdy centymetr mojego ciała, czułem, że umieram. Bynajmniej miałem powód.
Złamałem mu serce.
Obiecałem, że tego nie zrobię.
Chciałem być jego przyjacielem.
Powiedziałem, że może mi zaufać.
Zniszczyłem wszystko.
Jednym zdaniem.



czwartek, 20 lutego 2014

"I don't believe in love" rozdz. VI

Hello :) Argh, wstawiłam najszybciej jak mogłam.
Napisałam 3 shoty. Nie zapisałam. Laptop się zresetował. ZDYCHAM.


A ja nie wytrzymałem i przysunąłem się do niego. Lekko podwinąłem rękaw bluzy i zastałem to, co wiedziałem, że tam będzie. 

- Nadal to robisz? - spytałem, chociaż odpowiedź była wiadoma
.
- Nie pytaj. Wstydzę się tego. To mnie znowu wciąga. A ja jestem sam. I nie potrafię przestać. Nie potrafię się zatrzymać. Nie umiem. Nie mam nikogo kto mógłby mi pomóc..

Czerwonowłosy odwrócił wzrok od ran. Utkwiłem wzrok w świeżych, pewnie wczorajszych szramach. Jak on mógł  to robić? Nie mogłem sobie wyobrazić co by się stało, gdyby mu się udało... Straciłbym go. Nigdy by się nie dowiedział, ile dla mnie znaczy.

- Ja tu jestem,  Gee. - szepnąłem, jakoś nie mogłem mówić głośniej. - I będę tu zawsze.

- Nie kłam. - rzucił. - Każdy kiedyś odejdzie.

- Ale... - urwałem, licząc jego blizny.

- Żadnego ale. - Gerard spojrzał na mnie. - Za dużo się już nauczyłem. Każdy odejdzie. A ja będę znowu sam.

Nigdy nie chciałem go opuścić. Choćbym miał być dla niego tylko kolegą ze szkoły, chciałem być przy nim.

- Jestem nikim. Znaczę tyle co nic. - westchnął.

- Dla mnie znaczysz wiele, Gerardzie Way. Obiecaj, że już nigdy nie będziesz się ranił.

- Nie mogę tego zrobić. Nie mogę obiecać czegoś, czego nie jestem pewien. Nie jestem pewien tego, czy za kilka dni nadal będę chodził po tym świecie a ty chcesz żebym obiecał ze nie będę się ranił? To zabawne.

Nie chciałem.. Zaraz. Chciałem i to bardzo. Dlatego to zrobiłem przecież. Przytuliłem go i znowu poczułem to przyjemne ciepło. Ale jeszcze jedna myśl chodziła mi po głowie.

- Gee? - chłopak odsunął się ode mnie na parę centymetrów. - Wczoraj, kiedy byłeś pijany.. wołałeś jakiegoś Jamesa. - usłyszawszy to imię natychmiast zesztywniał. - Pytałeś go, czemu ci to zrobił...

- Ja.. Nie powinienem tego robić. To jest bolesne wspomnienie. Jak wszystko co powiedziałem.

- Nie musisz mówić, nie zmuszam cię. - moje serce biło szybciej pod spojrzeniem jego zielonych oczu.

- Nie powinienem tego ci mówić. Boję się jak zareagujesz... Jesteś inny niż ci, których znam. Mam nadzieję, że to nie zepsuje naszej przyjaźni.

Nic by jej nie zepsuło. Naszej przyjaźni, naszej miłości. O czym ja w ogóle mówię? Jakiej naszej. Chyba mojej. Nic by nie zmieniło faktu, że kocham Gerarda Way'a.

- To krępujące. I jeszcze bardziej dziwnie się czuję, mówiąc to tobie, bo... - urwał. - Nieważne. Ja jestem... Nie wiem jak to powiedzieć. Wolę chłopaków. - ostatnie zdanie wypowiedział szeptem. - Frank, tylko zależy mi na tym, by nikt oprócz Ciebie się o tym nie dowiedział.

Nie wiedziałem co powiedzieć. Nie mogłem uwierzyć w to, co wyznał czerwonowłosy. Uniosłem na niego wzrok, chłopak odgarnął kosmyki z twarzy i zaczesał za ucho. Pokiwałem głową, godząc się, by to zostało między nami.  Znowu myślałem o tym, jaki on jest piękny. Ale przecież on był... Gejem? Z trudem przemknęło mi to przez głowę. Nie pasował mi do tego, wyobrażałem go sobie raczej z gromadką wzdychających do niego dziewczyn.

Ale skoro wolał chłopaków.. I jeśli ja powiedziałbym, co czuję, to.. Nie, nie mogę myśleć w ten sposób. On nigdy nie poczułby nic do mnie. Nie byłem na jego poziomie. On był idealny. Zbyt idealny.
Wrócił do opowiadania.

- Przed tym jak zacząłem się ciąć, zakochałem się w pewnym chłopaku. Nazywał się James. - na dźwięk tego imienia, mimowolnie przypomniałem sobie wyraz twarzy Gerarda, kiedy majaczył. - Byliśmy przyjaciółmi. Zawsze mówił, że nigdy się nie rozstaniemy. Że nigdy mnie nie opuści. Że będziemy przyjaciółmi na zawszę. Twierdził, że mogę mu powiedzieć wszystko, że on ufa mi całkowicie, więc i ja mogę. Był dla mnie ważny, naprawdę. - po jego twarzy i mimice, mogłem poznać, że to są równie bolesne wspomnienia. - Ale nie był dla mnie tylko przyjacielem. Kolegowaliśmy się parę lat, a ja nie mogłem dłużej żyć w kłamstwie. To wtedy było pierwsze cięcie. Przed pewną dyskoteką wyznałem mu to. Że jest dla mnie kimś więcej niż przyjacielem. Powiedział, że on tego nie czuje, ale to zostanie miedzy nami. Dlaczego nie poznałem się na nim wcześniej? Na imprezie wszyscy dowiedzieli się jaki jestem. Nikt tego nie akceptował. I to się zaczęło... Przed tym byłem lubiany w szkole, ale po... Nie mogłem znieść jednego dnia. Codziennie byłem wyśmiewany. Potem zaczęły się przeprowadzki. Jeździłem sam, mieszkałem u rodziny. Zazwyczaj wytrzymywałem jakiś semestr... I musiałem zmieniać szkołę. Tutaj, w Newark mieszkam sam. Ale parę dni temu to wszystko do mnie wróciło. Stwierdziłem, że żyletka to za mało. Nie wiem, czy naprawdę chciałem skoczyć. Wtedy poznałem Ciebie, Frank. - spojrzał na mnie a ja czułem, że się rumienie. Zawsze miałem z tym problem. Nigdy nie mogłem opanować zmiany koloru moich policzków. - Frank, to dzięki Tobie tutaj jestem, dzięki Tobie żyję.

Poczułem coś mokrego i ciepłego na lewym policzku, automatycznie przymknąłem oczy i uniosłem kąciki warg. Gorąco rozlało się po całym moim ciele, wywołując dreszcze. Po chwili uświadomiłem sobie, co się właśnie stało. Kiedy otworzyłem oczy, Gerard siedział trochę dalej ode mnie odsunięty. Uśmiechał się nieśmiało.

- Co to miało znaczyć? - spytałem cicho. Musiałem odsunąć myśli od tego, przecież nic nie znaczącego całusa. Czułem się jak nastolatka na pierwszej randce.

- To tylko w ramach podziękowania. Jeśli odebrałeś  to w jakiś dziwny sposób, po tym co powiedziałem, to wcale nie tak miało być... - dodał szybko, usprawiedliwiając się.

- Nie odebrałem tego tak jak myślisz. - uśmiechnąłem się. - Daj spokój. W sumie, to ja też chciałbym  coś powie...

Nie dokończyłem, zadzwonił mój telefon. Nie miałem ochoty go odbierać. W oczach Gerarda widziałem nadzieję, że tego nie zrobię. Spojrzałem tylko na wyświetlacz. 'Nick'. Zapewne martwi się, gdzie to ja się podziewam.

Czerwonowłosy spuścił wzrok i westchnął cicho.

- Odbierz. Ja już pójdę. Dziękuję. Dziękuję za wszystko. - dopiero teraz zsunął rękawy na nadgarstki, zakrywając blizny.

- Jeśli kiedykolwiek chciałbyś pogadać, jestem tutaj. Możesz na mnie polegać. Wierzę w Ciebie, Gerard. Dasz sobie radę z tym... - spojrzałem wymownie na nadgarstki.

- Mam taką nadzieję. - mruknął smutno.

- Chciałbym ci pomóc, najlepiej jak umiem.

- Wystarczy, że będziesz, Frankie. - nogi zmiękły mi, kiedy wypowiedział zdrobniale moje imię. - Obecność jest ważniejsza niż puste obietnice. - uniósł wargę, odsłaniając równe zęby i tworząc przeuroczy półuśmiech.

- Odprowadzę Cię...

- Sam trafie. Oddzwoń do Nicka.

Gerard zniknął za drzwiami, a ja wciąż wpatrywałem się w to miejsce. Jakbym liczył, że wróci i... Nie mogłem myśleć, że coś się stanie. To, że był gejem nie zmieniało tego, że nie mogłem powiedzieć mu tego co czuje. Co by sobie o mnie pomyślał? Że po dwóch dniach znajomości zakochuje się w samobójcach? Teraz trudno jest mu komukolwiek zaufać, ale czy fakt, że powiedział mi to wszystko, nie znaczy, że jestem dla niego odrobinę ważny?

Za dużo pytań, za mało odpowiedzi.

Oddzwoniłem do mojego przyjaciela. Skłamałem, że poczułem się trochę słabo i zostałem w domu. Na szczęście w szkole nie zajmowali się niczym specjalnym, wiec nie musiałem nadrabiać. Czułem się rozkojarzony, moje myśli wciąż krążyły wokół czerwonowłosego.

Mama nie pojawiła się przez resztę weekendu. Nie dzwoniła, a ja tym bardziej nie miałem takiego zamiaru. Nie potrafiłem wstać z łóżka, sobotę i niedziele przeleżałem przed telewizorem. Ale nie mogłem skupić się na żadnym obrazie, każde słowo przypominało mi o Gerardzie. Czy daje sobie radę?  Nie mógłbym znieść tego, gdyby coś mu się stało. Dlaczego? Bo jestem w nim zakochany. Jestem gejem. I kocham Gerarda Way'a. Pierwszy raz uczciwie sam do siebie się przyznałem.

***

W poniedziałek rano zerwałem się jakieś pół godziny przed rozpoczęciem zajęć. Szybko spakowałem książki do torby. W moim pokoju był wystarczający bałagan, by nie móc znaleźć skarpetki do pary.
Sięgnąłem pod łóżko, ale pod palcami poczułem papier. Pewny, ze przecież nic nie mogło mi tam umknąć, powoli wyciągnąłem kartkę. Czułem jak była zgnieciona, jakby ktoś trzymał ją w kieszeni. Ale kto? Rozwinąłem ją i nie kryłem zdziwienia, kiedy w środku ujrzałem śliczny portret. Portret przedstawiający mnie, jakby odbitego w lustrze. Zamyślonego, przysypiającego na którejś z lekcji. Poznałem tą dłoń, którą zauważyłem na szkicu Gerarda. Czy to znaczy, że przez ten cały czas rysował mnie? Czyli patrzył na mnie. Na myśl o tym poprzestawiały mi się wnętrzności, serce poczułem gdzieś na wysokości gardła. Miałem wrażenie, że nogi robią sie jak z waty, że nigdy nie wstanę z tej pieprzonej podłogi.

Zerwałem się i wybiegłem tak szybko, jak tylko mogłem. Przez całą drogę do szkoły biegłem, było to zadziwiające jak na moją słabą kondycje. Może tak bardzo chciałem zobaczyć znaną mi twarz ukrytą pod czerwoną czupryną. Już niczego nie byłem pewien, nie poznawałem sie. Z kieszeni bluzy wyciągnąłem obrazek. Przejechałem palcem po mojej twarzy, jakbym mógł wyczuć dotyk Gerarda. Plotę głupoty. Jestem obrzydliwie zakochany, nie wierzę w to!

Ostrożnie złożyłem kartkę i włożyłem do kieszeni. Podniosłem wzrok i spojrzałem przed siebie. Parę metrów dalej zobaczyłem Gerarda, śmiejącego się do kogoś. Tej drugiej osoby nie mogłem poznać, zauważyłem tylko, że była dziewczyną. Znowu to uczucie, którego jeszcze nie poznałem dokładnie. Chciałbym mieć Gerarda tylko dla siebie, rozmawiać z nim, przytulać i... I nic więcej, bo on sie nie może dowiedzieć, co czuję. Nie teraz, zniszczyłbym to wszystko. On mi zaufał, wiec nie potrafiłbym mu oznajmić, że jest miłością mojego życia.

Gerard nachylił się do dziewczyny, moje serce zabiło mocniej. Przecież on jest gejem, tak szybko orientacji by nie zmienił. Rozpoznałem, że tą dziewczyną jest Emma. Dlaczego zawsze ona? Pocałowała czerwonowłosego w policzek, jak on mnie wcześniej... Ale czy to był pusty pocałunek, czy jednak coś znaczył, czy Emma nagle przerzuciła uczucia na Gerarda, czy to tylko bym ja był zazdrosny? Nawet jeśli.. To o nią? Chyba w moich koszmarach. Jedyną osobą, o którą kiedykolwiek mógłbym być zazdrosny był Gee. Jest.

Gerard obrócił się i zauważył mnie. Na widok jego twarzy, ust wyginających się w marnym uśmiechu, który dla mnie był najpiękniejszy na świecie, poczułem, że mdleję. Na prawdę czułem się słabo. Oparłem się ramieniem o szafkę i lekko skrzyżowałem nogi.  Wciąż wpatrywałem się w niego, czekając, aż do mnie podejdzie. Jednak on tego nie zrobił, wbił ręce w kieszenie i zniknął za rogiem.

Poczułem się jak wystawiona nastolatka. Chciałem, żeby do mnie podszedł, żeby wtulił się we mnie, żebym mógł jeszcze raz poczuć jego ciepło. Natychmiast przypomniałem sobie o czym mi opowiadał. Że kiedy wydało się kim jest, szkoła była nie do zniesienia. Może nie chce przeżyć tego jeszcze raz? Nie dziwię mu się. Skoro tego nie chce, nie mogę go zmuszać. On nic do mnie nie czuje, ja go kocham ponad życie. Z takim układem damy sobie radę. Musze po prostu udawać, że jest w porządku.

Po żadnej z lekcji nie mogłem go złapać. Jakby uciekał przede mną specjalnie, wstydził się tego co się stało. Nick kręcił się za Melanie, obecną dziewczyną, wiec jego też nie mogłem nigdzie wyciągnąć. Szedłem sam na salę gimnastyczną. Kiedy tylko przed oczami przemknęło mi coś czerwonego, serce biło mi mocniej, za nadzieją, że to Gerard. Wciąż mnie unikał, od rana nie uraczył mnie żadnym spojrzeniem. Na lekcji siadał sam, po dzwonku rozpływał się w tłumie. Tyle w tej szkole ludzi, ale tylko z nim nie czułem się samotny.
Usiadłem przy grupce znajomych, którzy już wcześniej dotarli na salę. Melanie przytulała się do Nick'a, ten szeptał jej coś do ucha,  Carol nawijała o jakimś chłopaku a Pete i Josh komentowali każdą przechodzącą dziewczynę. Tylko ja milczałem, niepasujący do otoczenia. Wcześniej śmiałbym się z romantycznego Nick'a, uwag chłopaków i tego wszystkiego z czego śmieje sie chłopak w szkole średniej. Wyciągnąłem jedynie nogi, podparłem głowę o dłoń i myślałem. Myślałem o tym wszystkim co się przydarzyło. Byłem pewny, że nie wytrzymam tego, jak Gerard się zachowuje. Jakbym nie istniał. Ale nie wytrzymałbym też jego bliskości, tego że musiałbym kłamać w sprawie moich uczuć.

- Frank? Słuchasz mnie w ogóle? Frankie! - głos Carol wyrwał mnie z zamyślenia.

Podniosłem głowę i spojrzałem przed siebie. Wzrok wszystkich skupiony był na mnie.

- Co z Tobą? Cały dzisiejszy dzień jesteś jakiś inny. Nie poznaje Cie. - Pete szturchnął mnie w ramię
.
- Daj spokój, wszystko jest ok. Po prostu czuje się troszkę słabo. - westchnąłem wpatrując się ziemię.

- To weź jakiś proszek. I, do cholery, przyłącz się do rozmowy, bo myślimy, że nie jesteś już naszym starym, dobrym Frankiem, tylko jakimś pedałkiem...

Lekko zacisnąłem pięści i powstrzymałem się od rzucenia zbędnego komentarzu. Parsknąłem śmiechem, tak bardzo sztucznym, że chyba wydał się im prawdziwy.

- Ja? Pedałem? Zabawne. - przewróciłem oczami i pstryknąłem kostkami. - Naprawdę, mam tylko gorszy dzień. I boli mnie głowa.

Melanie podała mi jakąś tabletkę. Bez słowa ją połknąłem i faktycznie poczułem, jakby moje mięśnie się rozluźniły.

Gdy zadzwonił dzwonek wszyscy pojawili się na sali. Wśród ćwiczących szukałem Gerarda, jednak jego nigdzie nie było. W czasie rozgrzewki także nie mogłem go znaleźć. Jakby gdzieś zniknął. Znudzony oparłem się o drabinki, czekając, aż wybiorą drużyny, które i tak zawsze były takie same.

Stanąłem przy siatce, rozluźniony i skupiony na grze. Piłka odbijała się płynnie, co sprawiało, że mecz robił się coraz bardziej senny. Potrząsnąłem głową, by odgarnąć włosy, które opadły mi na czoło. Kątem oka zobaczyłem stojącego przy ścianie Gerarda. Nie był przebrany, na uszach miał słuchawki. Uniósł wzrok na mnie, ale... Ale nie uśmiechnął się. Patrzył tylko jak na osobę, na której się zawiódł.

W jednej chwili ciemność i przeszywający ból z tyłu głowy. Poczułem, że upadam na kolana, leżę na podłodze. Jakieś krzyki, ktoś łapie mnie za ramiona. Nie mogę się poruszyć i tylko ten ból, jak wbijane igły...


Znowu byłem w tej dziwnej sali. W tej, która śniła mi się parę dni temu. Szare ściany, metalowe łóżko, skulony Gerard leżący na nim. Obok mnie kałuża krwi.

środa, 19 lutego 2014

"I don't believe in love" rozdz. V

Nudna ta część w cholere, i w ogóle, w szczególe... Ale dobra, przeżyjemy do następnej.
Rozdział nic nie wnosi, lalalalala. Mam nadzieję, że uda mi się szybko wstawić wstawic kolejny. Jeśli chcecie :)
Chrzanią mi się czcionki, odstępy i przerwy O.o Przepraszam za literówki i wszelakie błędy, nie mam siły ich sprawdzać. :)

***

Widziałem przed sobą wszechobecną biel. Rozglądałem się panicznie aż do chwili, kiedy mój wzrok przyzwyczaił się do tej barwy. Po chwili zorientowałem się, że znajduję się w pokoju, który cały wyłożony był białymi płytkami, łącznie ze ścianami i sufitem. Głowę rozsadzał mi piekielny ból. Upadłem na kolana a wszystko zaczęło wirować. Spojrzałem przed siebie. Nie wiedziałem co sie ze mną dzieje, miałem wrażenie że w tym pokoju nie ma grawitacji. Czułem się jak w turlanej beczce.
Nagle wszystko zatrzymało się a ból zelżał. Położyłem się na plecach wpatrując w sufit. Na twarzy poczułem wiatr, nie miałem pojęcia skąd pochodzi. Rozejrzałem się ale nie mogłem dojrzeć źródła przeciągu. Nie mogłem nic dostrzec, wszędzie tylko piekielne płytki. Na policzkach czułem czyjś dotyk, wiele rąk, które rozszarpywały  całe moje ciało. Zwinąłem się w kłębek i zacisnąłem oczy.
Kiedy je otworzyłem, nadal znajdowałem się w tym samym pokoju. Przypominał mi teraz bardziej celę z ośrodka psychiatrycznego. Przysunąłem się do ściany. I wszystko znowu zawirowało.
Widziałem teraz szare ściany, metalowe łóżko i leżąca na nim, ciemnowłosą postać.
- Kim jesteś? - wyszeptałem, nadal kurcząc się przy ścianie.
Postać podniosła się z zamkniętymi oczami. To był Gerard. Choć młodszy, z czarnymi kreskami wokół oczu, poznałem go. Kiedy podniósł powieki, zobaczyłem, że chłopak pozbawiony był tęczówek. Właściwie pozbawiony był obydwu oczu, gdyż na ich miejscu widać było tylko czarne plamy.
Czarnowłosy Gerard zbliżał się do mnie, z rękami złożonym za plecami. Kiedy dzielił nas metr, jedną dłoń wyciągnął do przodu. Zauważyłem w niej tylko mały sztylet, skierowany w moim kierunku. Chciałem krzyczeć, ale głos uwiązł mi w gardle. Wydobywał się ze mnie tylko stłamszony jęk.
- Zniszczyłeś mi życie, Iero. - powiedział bez uczuć.
W tej samej chwili otworzyły się drzwi, które dostrzegłem dopiero teraz. Do pokoju weszła pielęgniarka w tradycyjnym stroju. Jedynie krzyż z jej czapki wściekle migotał.
- Way, lekarstwa. To ci pomoże. To pomoże wam wszystkim. - wycedziła swoją regułkę przez zęby.
Way odwrócił wzrok w stronę pielęgniarki. Wzrok? Czy on w ogóle widział?
- Zostaw to i wyjdź. - warknął i znowu spojrzał na mnie.
Tym razem w dłoni nie miał już sztyletu. Po jego palcach spływała krew, ciemno czerwona, wyjątkowo gęsta. Tworzyła idealnie okrągłą kałużę obok moich stóp. Gerard zacisnął dłoń w pięść a kałuża rozpłynęła się, powoli formując napis 'BOISZ SIĘ PRAWDY'
Nie wiedziałem czemu zacząłem krzyczeć.
- Frank, Frankie obudź sie... - słyszałem ciche wołanie z oddali, którego echo rozbrzmiewało w mojej głowie.
***
Otworzyłem oczy. Przez chwilę nie widziałem nic. Jednak wzrok poprawił mi się szybko, zobaczyłem rozczochrane czerwone włosy i zmartwioną twarz Gerarda przed sobą.
- Nareszcie. - westchnął. - Miałeś chyba koszmar.
Pokiwałem lekko głową. Poczułem jego dłoń na moim czole, oraz skutek tego dotyku: ciarki na całym ciele. On musiał to chyba zauważyć, bo szybko ją odsunął. Nie mogłem zaprzeczyć, ten chłopak działał na mnie w niebywały sposób.
- Nie masz gorączki... - mruknął. - Co ci się śniło? Krzyczałeś.
- Krzyczałem? - powtórzyłem cicho.
- Tak, już nie spałem... - spuścił wzrok. - Nie powinienem w ogóle zasypiać u ciebie, ale mało co pamiętam z wczorajszego wieczoru.
- Nie pamiętasz... - urwałem, nie chciałem, żeby pamiętał o tym co działo się w barze. Ale mimo to ja ciągle miałem to przed oczami. Jego spojrzenie, najpierw pełne uczuć, potem takie puste, wręcz oskarżające. I przypomniał mi się sen, wzdrygnąłem się na myśl o tej celi, o Gerardzie bez wyrazu, o pielęgniarce i o krwi. - Boisz sie prawdy...
- Co? - Gerard spojrzał na mnie niezrozumiale.
- Nic, nic... W śnie, tam ktoś to powiedział i tak jakoś...
- Już wszystko okej. - chłopak uśmiechnął się lekko. - Nie miej mi tego za złe, ale troche się pokręciłem w kuchni i zrobiłem śniadanie.
Wykrzywiłem się tylko, chociaż na celu miałem uśmiech.
- Dzięki Gee. Ogarnę się tylko i pójdę tam. - powoli wstałem z łóżka. Czerwonowłosy też wstał i bez słowa wyszedł z salonu.
Ja natomiast poszedłem do łazienki. Spojrzałem na lustro i przymknąłem oczy. Kiedy je otworzyłem, na lustrze zaczęły pojawiać się krwawe litery. Kolejno: B O I S Z S I E P R A W D Y. Zamrugałem kilkakrotnie i napis zniknął. Odetchnąłem mocno.
- To tylko sen, Frank. Tylko sen. - powiedziałem do siebie. - Choćby nie wiem jak dziwny, to tylko sen.
Umyłem się i przebrałem. Zatrzymałem się w drzwiach do kuchni, oparłem głowę o framugę i niezauważony obserwowałem zamyślonego Gerarda przy oknie. Stał plecami do mnie, co nie zmieniało faktu, że ten widok i tak był interesujący. Miał na sobie te same ciuchy co wczoraj, rozważałem pożyczenie mu swoich, ale chyba by sie w nie nie wcisnął. Nie był gruby, po prostu dość ode mnie wyższy. Ja byłem krasnalem.
Po chwili odwrócił się do mnie i obdarzył cudownym uśmiechem. Jak wtedy, raz w barze.
- Czemu nic nie mówisz? - spytał.
Nic nie odpowiedziałem, usiadłem tylko przy stole. Gerard zignorował brak odpowiedzi, usiadł naprzeciwko mnie. Czerwonowłosy sięgnął tylko po kubek z kawą, powoli przyłożył go do ust, bacznie mnie obserwując. A ja patrzyłem na niego, nie mogłem się ruszyć ani nic zrobić. Po prostu oglądałem najpiękniejszy obraz na świecie. Tak, powiecie, że mówię to tysięczny raz z kolei. Ale cokolwiek by ten człowiek nie robił, było to idealne.
W końcu oderwałem od niego wzrok i sięgnąłem po kanapkę. Kiedy ją przeżuwałem, zdałem sobie sprawę, ze musiał dotykać jej Gerard... Tak, jestem dziwny i zdaję sobie z tego sprawę. Gorąco uderzyło mi do głowy i nie miałem siły nic przełknąć. Przemogłem się jednak szybko i pożerałem kanapkę za kanapką. Zanim zjadłem jedną, drugą trzymałem już w ręce, jakbym bał się, że ktoś mi je zabierze. Nie patrzyłem na chłopaka, a ten przyglądał mi się zdziwiony.
- Długo nic nie jadłeś, kolego? - zaśmiał się a temperatura mojego ciała podskoczyła
o przynajmniej dziesięć stopni.
- Eeem.. W sumie, to nie... Ale tak jakoś, wiesz.. Wyszło... - z czego ja się w ogóle tłumaczyłem? Że cholernie smakowało mi to, co on zrobił?
- Daj spokój. - oparł się na krześle. - Jedz ile chcesz. - wypił kawę i odstawił pusty kubek na stole.
- To ja posprzątam... - zerwałem się, nie mogłem patrzeć na tę parszywą, cudną buźkę.
- No co Ty. - Gerard w tej samej sekundzie pojawił się obok mnie. - Ja posprzątam w ramach rekompensaty za wczorajszą pomoc. Chyba za dużo wypiłem. Sam bym nie dotarł do domu.
- Nie ma za co. - powiedziałem cicho, rumieniąc się. - Ale każdy by się tak zachował, nie jestem jakimś głupim wyjątkiem.
Way przewrócił tylko oczami.
- Jesteś wyjątkowy, Frank. - spojrzał na mnie tymi swoimi przeklętymi, zielonymi oczkami.
Przepraszam państwa, ale co miał znaczyć ten tekst? Że niby on do mnie zarywa? Zarumieniłem się kolejny pieprzony raz. I miałem mu podziękować? Jestem wyjątkowy. Nie jestem regułą. Gerard Way twierdzi, że jestem wyjątkowy. Miałem ochotę skakać, biegać, wrzeszczeć, przytulić go i ucałować. A co zrobiłem? Stałem jak ten baran.
Czerwonowłosy chyba trochę speszył własnymi słowami, bo nerwowo wkładał naczynia do zlewu. A mnie wyrwało coś z zamyślenia. Przecież powinniśmy szykować się do szkoły. Zerknąłem na zegarek. Jeszcze zdążylibyśmy na pierwszą lekcje.
- Nie powinniśmy iść do szkoły? - spytałem po chwili.
- Co? - Gerard otrząsnął się. - Faktycznie, ale chyba nie mam ochoty.
- Drugi dzień nauki a tobie już sie nie chce? - zaśmiałem się.
- Nie to, że mi sie nie chce. Po prostu wole towarzystwo, które jest tutaj, niż to które jest w szkole. - powiedział niepewnie.
Myślałem, że go zabije. Nie, nie potrafiłbym żyć bez niego. Musiałbym i ja znaleźć wtedy sposób, by być przy nim, z nim. Nie zdawał sobie sprawy, ile znaczy dla mnie to co powiedział? Że woli mnie od tych ludzi ze szkoły. To było po prostu niewiarygodne, nie wiedziałem co o tym myśleć. Znaliśmy się dwa dni a ja byłem od niego uzależniony. Po tych kilku słowach serce zabiło mi mocniej.
- Wendy, ucieknij ze mną. Wiem, że brzmię jak wariat. Nie widzisz co ze mną robisz? Chcę być Twoim straconym chłopcem. - zaśpiewał, znowu wprawiając mnie w ten stan, w którym istniał tylko jego głos. - Ostatnią szansą, lepszą rzeczywistością. Wendy, możemy się stąd wydostać. Obiecuję, że jeśli zostaniesz ze mną, powiesz słowo a znajdziemy rozwiązanie.
Przeszedł mnie dreszcz. Zdębiałem i tępo patrzyłem przed siebie. Co to miało znaczyć? 'Chcę być Twoim straconym chłopcem...' Brzmiało jak wyznanie, ale kto wie. Ten tekst, te magiczne słowa, działały na mnie w niewyjaśniony sposób. Działały na mnie jak ten chłopak.
- Gdzieś do Nibylandii? - szepnąłem wpatrzony w szklankę.
- Kiedy tylko chcesz... - odpowiedział szybko czerwonowłosy z czymś w głosie... Z nadzieją?
Zaczęła dzielić nas nieprzyjemna cisza, ale nikt nie miał zamiaru jej przerwać. Baliśmy się powiedzieć cokolwiek, ostatnie nasze wypowiedzi były idealne, bynajmniej dla mnie. Choć ta cisza nam przeszkadzała, słowa nie były potrzebne. Nie zawsze są niezbędne.
- Frank, dziwnie wyszło. Nie to miałem na myśli, jeśli wziąłeś to za to co myślę, że wziąłeś, to to wcale to nie jest.
Zaśmiałem się, wywołując uśmiech na zmieszanej twarzy Way'a.
- Daj spokój. - zapatrzyłem się w jego szmaragdowe, ciemno seledynowe oczy. Były idealne. Jak piosenka, którą mogłem słuchać bez końca, jak obraz, który mogłem oglądać raz za razem, jak... Musiałem się z tym pogodzić. Byłem cholernie zakochany w tym pięknisiu.
- A tak właściwie, to mieszkasz sam? - spytał Gerard.
- Nie, moja mama wyjechała do rodziny. Ma wrócić za kilka dni. Ale ona najchętniej by nie wracała. - mruknąłem.
- Jak to? Nie powinieneś mówić w ten sposób, ty masz rodzinę.
- 'To' nazywasz rodziną? - parsknąłem, chyba głośniej niż planowałem. - To nie jest rodzina. Tego nie można nawet nazwać normalnym domem...
Poczułem dłoń Gerarda na moim ramieniu, zobaczyłem jego zmartwiony wzrok. Wyglądało to na to, jakby się o mnie martwił To czułe spojrzenie szmaragdowych oczu przyprawiało mnie o szybsze bicie serca, o nogi jak z waty, o kompletną utratę świadomości. Zatracałem się w jego oczach i w sumie nie przeszkadzało mi to.

- Masz ochotę pogadać? Szkołę sobie dzisiaj odpuścimy.
- A Twoi rodzice nie będą źli? Że opuszczasz naukę  i że nie nocowałeś w domu?
- Nie będą, zapewniam Cię.
Przeszliśmy do salonu i usiedliśmy obok siebie na kanapie. Kolejny raz zaległa niepokojąca cisza. Przez chwile żaden z nas nie wiedział co powiedzieć, w końcu to Gerard się odważył.
- Moi rodzice nie żyją. Od kilku lat. - powiedział to złamanym głosem i spuścił wzrok.
Tego sie nie spodziewałem. Chyba ciężko było mu to wyznać. Widziałem na jego twarzy ból. Cierpienie, którego unikał. Dlaczego to mi przypadł ten zaszczyt? Dlaczego to mi o tym powiedział? Nie zasługiwałem na to, byłem tylko jego znajomym ze szkoły.
Kolejny raz nie wiedziałem co zrobić. Otworzył się przede mną a co ja mogłem dać mu
w zamian? Przysunąłem się do niego, nie musiałem nic robić, chłopak sam wtulił się we mnie. Zacisnął pięści i usłyszałem jak cicho szlocha. Nie przeszkadzało mi to, że moja koszulka robiła się coraz bardziej mokra, czułem się idealnie. Trzymałem Gerarda w moich ramionach i liczyła się tylko jego drobna, skulona postać.
- Hej, stary, wszystko będzie dobrze. - powiedziałem cicho, nie chciałem niepotrzebnym głosem zniszczyć naszej relacji. - Będzie okej...
Wpadłem na amen. Po prostu się zakochałem, ale bałem się tego uczucia. Moja miłość była zakazana, nieodpowiednia... Przecież kiedyś sam bym jej nie strawił. Ten chłopak zmienił mnie, zmienił moje podejście do życia i do wszystkiego.
Machinalnie zacząłem gładzić go po plecach, czułem dreszcze, które przechodziły przez jego ciało. Nie miałem ochoty go zostawiać, nie mogłem opuścić go choć na sekundę. Bałem się, że go strace, że kiedy tylko go wypuszczę, on zniknie, rozpłynie się. Czułem się potrzebny. Po chwili dotarło do mnie: mój Gerard wtulony w moje ramiona.
Uniósł do mnie głowę a ja uśmiechnąłem się do niego.
- Opowiedz mi swoją historię. - czule pogłaskałem go kciukiem po policzku, ocierając łzę.
- O-okej. Opowiem krótko...

- Mamy czas.
Gerard odsunął się, a ja poczułem jak ciepło opuszcza moje ciało. I pustkę. Zapragnąłem go przytulić, ale nie wiedziałem jak odbiera moje zachowanie. Jeśli nie czuł tego samego co ja, nie miałem prawa mu o tym mówić, nie miałem prawa dawać mu żadnych znaków. To zepsułoby wszystko.
- Kilka lat temu, dowiedziałem się czegoś o sobie. I wpadłem w depresję. W sumie, to nie miałem ku temu powodu, byłem szczęśliwy. Miałem rodziców, młodszego brata. - patrzył się przed siebie, gdzieś w podłogę. - Zacząłem się ciąć... - miałem wrażenie, że jestem jedną z niewielu osób, którym to powiedział. To logiczne, takich rzeczy nie mówi sie pierwszej lepszej osobie. To troche jak błogosławienstwo, klątwa i przestroga w jednym. Jeśli usłyszysz czyjąś historię, będziesz pamiętać ją do swojego końca. - Nie wiedziałem jak to jest, a mnie zaczęły nawiedzać czarne myśli. Czułem się niepotrzebny i odpychany. Samotny. Nie miałem nikogo, nie chciałem obarczać mojego brata moimi smutkami. On był jeszcze smarkaczem, chociaż czasem zachowywał się doroślej niż ja.
Urwał, spoglądając na mnie powoli. Postanowiłem, że wytrzymam pod spojrzeniem jego szmaragdowych oczu.
- Słucham Cię. - szepnąłem, nie chciałem, żeby przestał mówić. Jednak nie chciałem go zmuszać, bo widziałem, jak jest mu ciężko.
Kochałem jego głos. Kocham nadal.
Znowu spuścił wzrok, złożył ręce jak do modlitwy.
- Tak więc.. - szukał myśli. - Zacząłem się ciąć. Do teraz pamiętam moją pierwszą bliznę. Bolało, cholernie bolało. Ale ten ból pomieszany był z przyjemnością. Czułem jakąś dziwną satysfakcje, coś, czego nie umiem do końca opisać. To jakby cierpienie i szczęście, strach i radość w jednym. Byłem zwycięzcą. Potem, każdego dnia sypały się kolejne cięcia. Robiłem to automatycznie, czekałem tylko aż nikogo nie będzie w domu. Nie, nie robiłem tego by się zabić, by ze sobą skończyć. Jeszcze nie. Wtedy robiłem to, bo ból przynosił mi ukojenie. Wystarczyło tylko przyłożyć metal, a zimno uderzało mi do głowy. - zaśmiał się cicho. - Wiesz co wtedy czułem?
Lekko pokręciłem głową.
- Bezpieczeństwo. Rozumiesz? - znowu się zaśmiał. - Ironio, czułem bezpieczeństwo. Na początku przy tym płakałem. Wciskałem żyletkę w moją cienką skórę, która robiła się blada a w końcu plamiła się krwią. Czerwony płyn mieszał się z łzami, a ja ciąłem coraz mocniej, już nawet nie czując bólu. Krew spływała na płytki, które zawsze dokładnie wycierałem. Starałem się robić jak najmniej bałaganu w łazience, uważałem na ubrania. Nikt nigdy by sie nie domyślił, że to robię. To było nawet zabawne, patrzeć na ich twarze a pod bluzą chować rany. Najgorzej było, kiedy robiło się cieplej. Bandaż działał tylko na jedną rękę, na dwóch wyglądał już podejrzanie.
Znowu spojrzał na mnie. Miał zaszklone oczy. Na pewno trudno było mu o tym mówić. Nie każdego dnia słucha się czyjeś historii.
- Jeśli nie chcesz o tym mówić, to..
- Nie. - nie pozwolił mi dokończyć. - Muszę to z siebie wydusić. - zamilkł, ale po chwili wrócił do opowiadania. - Ale pewnego dnia to się wydało. Moja mama zauważyła bliznę. Przez przypadek, sięgałem po talerz. Teraz myślę, że gdyby nie to, nie było by mnie tu... Nic by się nie stało, jakoś przestałbym się okaleczać. - nie poznałbym go, przemknęło mi przez głowę. - Ale to się wydarzyło. Pamiętam to dokładnie. Spytała się, co mi się stało, a ja odpowiedziałem, że zadrapałem się. Nie uwierzyła, nikt by nie uwierzył. Szarpnęła za rękaw, talerz wypadł mi z rąk, tłukąc się i rozpadając na milion kawałeczków. I odsłoniła się przed nią moja tajemnica. Próbowałem się wyrwać, ale ona trzymała mnie mocno. Trzymała i wpatrywała się w mój przyozdobiony szramami nadgarstek. Nie wiedziałem co powiedzieć. Bo co sie mówi w takiej sytuacji? - westchnął. - Odchyliła drugi rękaw, zobaczyła kolejne blizny, kolejne strupy. Nie wstydziłem się ich. Były częścią mnie. Ale to było to czego sie bałem. Tego wzroku.. 'Jesteś inny.' Nie musiała tego mówi, widziałem to. Złapała się za usta i wybiegła z kuchni. Wróciła zapłakana z ojcem. A ja siedziałem, tępo zapatrzony w rozbity talerz. Wstałem, chciałem to pozbierać, ale poczułem dłoń ojca na ramieniu. Chciałem, myślałem, że mnie przytuli. Że mój tatuś... Przecież zawsze byłem dla nich ważny. A on tylko popchnął mnie na krzesło. Pytali, czemu to robię, że jestem młody. Że nie mam prawa. Że co ja niby takiego przeszedłem. Pytali czy ktoś mnie skrzywdził. Ale ja siedziałem cicho. Nie zasługiwali na to, żeby im to powiedzieć. Wtedy tak myślałem. Słyszałem tylko krzyki, które zlewały się w jedno. Myślałem, kiedy wreszcie mnie puszczą, zostanę sam na sam z moją jedyną przyjaciółką, żyletką. Miałem ochote wybiec, przecież i tak bym nic nie powiedział. Uśmiechałem się tylko głupio, z dumnie obnażonymi bliznami. Moi rodzice nie akceptowali tego, a to byłem nadal ja. W końcu to oni wyszli, nie wytrzymali tego. Wsiedli do samochodu. Odjechali z piskiem. Jakby nie chcieli mnie znać. Pamiętam, że wtedy wyszedł do mnie Mikey, mój młodszy brat. Spytał się, dlaczego sie ranię. Powiedział, że zauważył to już dawno, ale bał się o to spytać. Odpowiedziałem, że jestem wtedy szczęśliwy. Usiadłem z nim i obejrzałem denną bajke. A rodzice nie wracali. Dotarło do mnie, że coś jest nie tak. A potem telefon... - zatrzymał się na chwilę. - Że mieli wypadek...
Nie odzywałem się. Nie mogłem uwierzyć. Nadal nie mogę. Gerard, mój Gerard... Ta jego historia, była nieprawdopodobna. Tak, chłopak siadał sam i trzymał się na uboczu ale nigdy nie posądziłbym go o coś takiego. Po chwili zaczął znowu opowiadać.
- Zginęli na miejscu. Zaopiekowała się nami babcia. Ale ja wciąż miałem w głowie to, że przed ich śmiercią sie pokłóciliśmy. Właściwie, to ja nic nie mówiłem, ale nie to było ważne. Chciałem zmienić przeszłość, teraz nauczyłem się ją akceptować. Jednak znowu zaczałem się ciąć, nie czułem bólu, więc ciąłem mocniej i dalej. Tego dnia... Najpierw nie chciałem umrzeć, potem było mi wszystko jedno. Krwi było za dużo, nie umiałem się zatrzymać. Doszedłem do wniosku, że moją jedyną odpowiedzią była śmierć. Nie mogłem podnieść dłoni, by jeszcze raz przejechać metalem po skórze. Nie miałem siły. Obraz rozpływał się a ja opadłem na zimne płytki. Zdążyłem zobaczyć tylko jak z mojej dłoni wypływa czerwony płyn potrzebny do życia.
- Pamiętasz to... Pamiętasz to tak dokładnie? - spytałem cicho. Teraz to ja nie miałem sił nic z siebie wydusić.
- Tak. Takie rzeczy się pamieta. - westchnął. - Obudziłem się sam w szpitalu. Znowu sam, ciągle sam, bez przerwy sam. Widziałem się kilka razy z babcią, z Mikeyem. Potem wysłali mnie do zakładu. Niby na tę terapię ale ja dobrze wiedziałem, że po prostu chcieli się mnie pozbyć. Wiedziałem, że muszę zacząć udawać, ze wszystko jest okej. Zacząć uśmiechać sie wszystkiego.. Byle szybciej sie stamtąd wydostać, byle szybciej do żyletki.
Terapia. Przypomniała mi się piosenka, którą nucił pijany w samochodzie. Zaraz, jak ona szła? Terapio, jestem chodzącą parodią. Ale uśmiecham się do wszystkiego. Terapio, nigdy nie byłaś moją przyjaciółką...
- Byłem w tym zakładzie, udając, że ze mną lepiej. A tak naprawdę było coraz gorzej. W każdą samotnie przeleżaną noc, myślami uciekałem do mojego pierwszego cięcia. Wszystko mogło by być inaczej, gdybym tego wtedy nie zrobił. Uzależniłem się. Choć zaciskałem zęby, próbowałem zapomnieć, obiecywałem sobie, że te rany nigdy mi już nie przeszkodzą, to było wciąż gorzej. Byłem na odwyku, na głodzie, musiałem zadać sobie ten ból. Ale jakoś szło. Jakoś dawałem jeszcze radę. Brałem te prochy naprawdę. Nie tak jak wszyscy, nie chowałem tego za językiem. Wierzyłem, że to mi pomoże. Naprawdę to czułem się otumaniony, nie rozumiałem co dzieję się wokół mnie. I.. I w końcu nie wytrzymałem. Rozbiłem lustro, które wisiało w łazience i zebrałem większe fragmenty. Palce mi krwawiły ale tego nie czułem. Usiadłem na łóżku i znowu zadawałem sobie upragniony ból. Było blisko, naprawdę. Czułem to. Ktoś mi przeszkodził. I zabawa zaczynała się od nowa. Nie wiem ile w sumie byłem w tym zakładzie. Nie obchodziło mnie to. Nie chcieli mnie wypuścić, byli pewni, że jak tylko wyjdę, spróbuje jeszcze raz. No i mieli rację. Po kilku miesiącach, a może roku, nie wiem sam, przestałem o tym myśleć. Zacząłem nawet funkcjonować w porządku. Było mi tylko cholernie brak Mikeya i rodziców. Najgorsza była świadomość, że gdyby mi sie udało, mój brat zostałby sam. Tak, była jeszcze reszta rodziny ale z nią nie utrzymywaliśmy zbytnio kontaktu. Była babcia, która opiekowała sie nim, ale nie tylko Mikey był jej wnuczkiem. Nie mogłem zostawić go samego. Wypuścili mnie. - zaśmiał się. - W końcu mogłem oddychać świeżym powietrzem, nie byłem już więźniem. Byłem wolny. W tych dwóch znaczeniach. Nie ciągnęło mnie do żyletki... Bynajmniej wtedy... - mówił coraz ciszej.
A ja nie wytrzymałem i przysunąłem sie do niego. Lekko podwinąłem rękaw bluzy i zastałem to, co wiedziałem, że tam będzie.