***
Obok mnie kałuża krwi.
Zamrugałem
oczami i zobaczyłem nad sobą twarz nauczyciela w-f.
-
Żyjesz, Iero. - mruknął.
Niestety, proszę pana, pomyślałem. Nie czułem już żadnego bólu, więc
próbowałem się wyprostować. Kiedy tylko się poruszyłem,
wszystko wróciło. Czułem jak promieniuje przez kręgosłup, do
każdego mięśnia mojego ciała.
Ktoś
pomógł mi się podnieść, ale nie było mowy, bym sam stał na
nogach. Obok zauważyłem Emmę, wyglądała na dość zmartwioną.
Po chwili pojawił się Nick, Pete i Josh.
-
Co się stało? - wymamrotałem.
-
Dostałeś piłką do koszykówki... I straciłeś na chwilę przytomność. - zaczął Nick.
-
Graliśmy w siatkę, nie? Więc jakim cudem... piłka do koszykówki?
- uniosłem lekko brew.
Spojrzenia
wszystkich utkwiły w Josh'u.
-
To był wypadek. Przepraszam, Frank.
Zaśmiałem
się, na tyle ile pozwalała mi rana. Przejechałem ręką po szyi,
poczułem coś lepkiego. Cała dłoń była czerwona. Tylko tego mi
brakowało. Rozejrzałem się za Gerardem, jego nieobecność
sprawiała, że czułem się niepewnie.
-
Proszę pana, Frank znowu krwawi! - usłyszałem za sobą czyjś
głos. Nadal nie wiem, kto to zawołał.
-
Way, zabierz go do pielęgniarki. Tylko ostrożnie!
-
Czemu ja? - ujrzałem przed sobą czerwonowłosego, zdejmującego
słuchawki z uszu. Spojrzał na mnie zmartwiony, a gdy nasze oczy się
spotkały, natychmiast odwrócił wzrok.
Dopiero
po chwili dotarło do mnie to, co powiedział. I to bolało bardziej,
niż to głupie uderzenie. To bolało bardziej niż cokolwiek...
-
Bo Ty jedyny nie ćwiczysz. - warknął nauczyciel. - Nie jesteś
żadną ciotunią, nie boisz się chyba krwi. Way, natychmiast!
Zauważyłem
jak spinają się wszystkie mięśnie chłopaka i jak ściska telefon
w kieszeni bluzy. Byłem pewny, że już nienawidzi tej szkoły.
Spojrzał na mnie oskarżająco. Jakbym to ja cokolwiek powiedział.
Nie mógłbym. Nigdy.
Gerard
podszedł do mnie i złapał za ramiona. Miałem wrażenie, że
jestem tylko małą istotką wtuloną w niego, że jestem bezpieczny
i nic nie może mi się stać.
W
ciszy przeszliśmy z sali. Czułem jego dreszcze. Bał się. Czego?
Mojej obecności? Tego, że mógłbym zdradzić jego tajemnicę?
-
Gee... - szepnąłem, upewniając się, że nikt nas nie słyszy. -
Gee, nie idź tak szybko. Jeśli myślisz, że to ja coś powiedziałem, to się mylisz.
Podniósł
głowę i spojrzał na mnie. Serce znowu zabiło mi mocniej. Złapałem
się go mocniej, żeby nie upaść. Wciąż czułem przeszywający
ból, ale kiedy patrzył na mnie w ten sposób, liczył się tylko on
i ja. Nic więcej.
-
Dlaczego przez cały dzień mnie unikasz? - spytałem w końcu.
-
Nie unikam Cię. - odpowiedział zwięźle.
-
Gerard, co się stało?
-
Wszystko w porządku.
-
Gee...
-
Nie mów do mnie tak! - warknął i puścił mnie.
Osunąłem
się na ścianę, jakbym stracił czucie w nogach. Przymknąłem
oczy, ból powrócił ze zdwojoną siłą. Po chwili znowu poczułem
na sobie jego dotyk, znowu poczułem, że jest okej.
-
Nie powinienem był Cię puszczać... - jęknął i powoli ruszyliśmy
w stronę pielęgniarki.
-
To nie ważne. Dlaczego mam tak do Ciebie nie mówić?
-
Bo tak. - powiedział cicho.
-
To nie jest odpowiedź, Gerard. Proszę, powiedz mi co się dzieje.
Zachowywał
się jak całkowicie inny człowiek, niż ten, którego poznałem.
Był zimny i... Jakby zapomniał o tym co się miedzy nami stało.
Chociaż nie, nie stało się nic.
Staliśmy
przed drzwiami pielęgniarki, która wpuściła nas od razu. Nie
odzywaliśmy się słowem między sobą. Gerard pomógł mi usiąść
na fotelu, po czym sam usiadł pod ścianą. Pielęgniarka pytała
nas co się stało, ja nie miałem siły i w sumie niewiele
wiedziałem, więc czerwonowłosy odpowiadał na wszystko.
Zostałem
opatrzony i wysłany do domu. Z odprawą. Za którą odpowiedzialny
był, oczywiście ku jego nieszczęściu, Gerard.
-
Jeśli nie chcesz, nie musisz mnie odprowadzać. - mruknąłem, kiedy
przechodziliśmy przez bramę szkoły.
-
Muszę. - miał odwróconą głowę, nie mogłem patrzeć w jego
piękne oczy...
-
Gerard, nie musisz. Dam sobie radę sam.
Nie
odpowiedział. Podniosłem powoli dłoń, przyłożyłem do jego
podbródka i odwróciłem w moją stronę. Uśmiechnąłem się
lekko, ale wyraz jego twarzy był taki sam. Jakbym nic dla niego nie
znaczył. Pewnie tak było. Niepotrzebnie robiłem sobie nadzieję na
to, że mógłby odwzajemniać moje uczucie. On? Czuć coś do mnie?
Zaśmiałem sie w duchu.
-
Nie masz wystarczająco sił, by sam stać. Jak dojdziesz do domu?
-
Masz rację. Ale to nie ważne, skoro nie chcesz mojego towarzystwa,
ja sobie poradzę. Gerard, nie udawaj, że nic się nie stało.
Proszę, powiedz... - szepnąłem. - Czuję się okropnie, widząc,
że mnie unikasz.
-
Nie unikam Cię.
-
Nie unikasz? - zaśmiałem się może odrobinę głośniej niż
miałem to w planach. - Gerard, przez cały dzień uciekasz przede
mną. Ja chciałem tylko porozmawiać. Spytać.. - przypomniałem
sobie o portrecie. Sięgnąłem do torby i wyciągnąłem kartkę. -
Właściwie, to podziękować. Mam rozumieć, że mogę sobie to
zatrzymać?
-
Zrób z tym co chcesz. Nie obchodzi mnie to.
Kolejny
raz poczułem zawód. Przygryzłem wargę, by nie powiedzieć za
dużo. Przypadkowo dłonią dotknąłem jego dłoni, czułem jakby
poraził mnie prąd o naprawdę wysokim napięciu. Gerard odsunął
się ode mnie na maksymalną odległość, na jaką mógł,
jednocześnie podtrzymując mnie.
-
Co się stało? - spytałem cicho.
-
Nic się nie stało. Co to Cie tak interesuje? Moje życie, mój
biznes. Tobie nic do tego. Mogę robić co chce. Lepiej byłoby nie
poznać Cię wtedy i skoczyć. Przynajmniej miałbym to wszystko za
sobą.
-
Gadasz głupoty, Gee... - ugryzłem się w język, napotykając jego
zdenerwowany wzrok. - To znaczy. Gadasz głupoty. Jeśli byś coś
sobie zrobił, nie wybaczyłbym sobie, że Cię nie dopilnowałem.
Pomiędzy
nami nastała przerażająca cisza, przerywana tylko hałasem
przejeżdżającego samochodu. Gerard przełknął ślinę,
spoglądając na mnie niepewnie.
-
Nie masz... Nie masz nic wspólnego z moim życiem. - mruknął.
-
Mylisz się. Chcę dla Ciebie jak najlepiej, chcę być Twoim
przyjacielem, chcę byś mi zaufał, chcę być dla Ciebie ważny...
- dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że posunąłem się za
daleko.
Gerard
odwrócił wzrok i przez resztę drogi nie odezwał się ani słowem.
-
Jesteśmy... - szepnąłem, opierając się o biały płot i zauważając mamę wyglądającą przez okno.
-
Życzę Ci zdrowia. - chłodno powiedział Gerard i odwrócił się.
-
Gerard, poczekaj.
-
Na co? Nie mam po co czekać. - wzruszył ramionami i odszedł.
Nie
myślałem o niczym innym, jak o Gerardzie. Ale to nic nowego. Mama
była przerażana, wciąż pytała co się stało.. A ja nie miałem
na to siły. Chciałem spać. SPAĆ. Przynajmniej wtedy mogłem być
razem z Gerardem Way'em. Wtedy nic nie stało nam na przeszkodzie. W
moich fantazjach, moich największych marzeniach czerwonowłosy
kochał mnie a ja kochałem go. Nie liczyło się nic więcej.
Spojrzałem
na portret. Kolejny raz tego dnia, ostrożnie przejechałem po nim
palcem.
-
Dziękuję. - powiedziałem do niego, choć wiedziałem, że i tak
mnie nie usłyszy.
Kolejne
tygodnie były dla mnie koszmarem. Fizycznie z głową było wszystko
w porządku. Z tej drugiej strony, robiło się coraz gorzej. Gerard
nie odzywał się słowem, na przerwie po prostu się rozpływał, na
w-f go nie było. Musiał znaleźć świetnie miejsce do ukrywania. A
ja musiałem znaleźć jego.
Po
ostatniej lekcji, czerwone włosy mignęły mi w szatni. Nawet nie
myśląc, nie było na to czasu, pobiegłem za nim. Ostrożnie, w
końcu nie mógł mnie zauważyć, szedłem za nim. Skręcił i
wszedł na starą i nieużywaną halę. Dawno temu zawalił się w
niej dach, ale nikomu nie przeszkadza i stoi do dzisiaj.
Usiadł
przy ścianie w głównej sali i założył słuchawki. Oparł głowę
o kolana, jakby płakał. Cicho przysunąłem się do niego i
usiadłem. Albo nie zauważył mnie, albo jego celem naprawdę było
ignorowanie mnie.
Wyciągnąłem
nogi i patrzyłem na niego. Nie mogłem już znieść tej ciszy,
zbliżyłem się do niego. I choć wiedziałem, że to co mam zamiar
zrobić, jest nieodpowiednie, że to zniszczy wszystko, nie mogłem zahamować.
Musnąłem
ustami jego szyję, wciągając delikatny, piękny zapach. Zerwał
się i spojrzał na mnie przerażony. Zsunął słuchawki i przymknął
oczy, oddychając ciężko.
-
Co to, do cholery, miało być? - spytał na tyle spokojnie, na ile
mógł.
-
Szukałem Cię... - nagiąłem prawdę, czując, że kolor moich
policzków ulega radykalnej zmianie.
-
Nie to mam na myśli.
Potarł
skórę szyi w tym miejscu, gdzie go dotknąłem. Wstałem powoli i
uśmiechnąłem się.
-
Gerard, uśmiechnij się. - szepnąłem, ale echo sali wystarczająco podnosiło mój głos.
-
Nie zmieniaj tematu, Iero. Wyjaśnij co miałeś na celu...
-
Przepraszam, to był odruch. - wbiłem ręce w kieszenie, całkowicie
zmieszany. Nie było wyjaśnienia na moje zachowanie. Nikt nie
potrafił tego wyjaśnić, ja sam nie byłem pewny czy to wszystko
dzieje sie ze mną, ponieważ ON pojawił się w moim życiu, czy też
jest jakiś inny powód.
-
Odruch? Ciekawy. Znalazłeś mnie, więc co chcesz? - spojrzał w
bok, pokazując się z profilu.
-
Prawdy.
Ta,
aha, i mówię to ja. To jest dopiero ciekawe. Poczułem
przeszywające zimno, mimo tego, że na zewnątrz było ciepło.
-
Jakiej prawdy? - przeszedł obok mnie.
Złapałem
go za rękę i pociągnąłem w swoją stronę. Plecami uderzyłem o
drabinki, czując jego ciało leżące na moim. Wzrokiem zjechałem z
jego lekko odsłoniętego naciągniętą koszulką torsu, do
twarzy. Usta miał rozchylone, oczy zmrużone. Traciłem powietrze w
płucach, nie dlatego, że opierał się o mnie, ale dlatego, że był
tak blisko, że czułem go całym ciałem, że rozgrzewał mnie swoim
ciepłem, że był taki piękny. Że był nieosiągalny.
Uniosłem
dłoń i delikatnie wsunąłem w jego włosy. Jęknął cicho i lekko
pochylił głowę. W ciszy gładziłem skórę jego głowy, moja dłoń
znikała i pojawiała się w jego czerwonej czuprynie. Obiecałem, że
on nigdy się nie dowie, ile dla mnie znaczy, więc co ja robiłem?
Byłem sprzecznością. Nie panowałem nad tym. Byłem kukiełką. Z
największą ostrożnością pocałowałem go w czoło. Uniósł
twarz i spojrzał na mnie przerażonymi oczami. Powoli przysunąłem
się do niego, by złożyć pocałunek na jego ustach...
-
Frank, nie... - usłyszałem jego cichy głos.
Ale
Gerarda już nie było. Zniknął z budynku, bez żadnego
wyjaśnienia. Zostawił mnie tam samego. Zdziwionego, wystraszonego.
Nie mogłem pozwolić, aby znowu mi uciekł, ale nogi odmówiły
posłuszeństwa. Przez dłuższy czas stałem w tym samym miejscu,
chyba jeszcze nieświadom co się stało. Chciałem go pocałować?
To było najgorsze co mogłem wtedy zrobić. Oparłem głowę o
ścianę, szukając ukojenia. Znowu czułem ten promieniujący ból.
A Gerarda już nie było przy mnie, nie było nikogo kto mógłby
sprawić, że znowu będę szczęśliwy.
Usiadłem
na schodach przed szkołą. Nie miałem najmniejszej ochoty wracać
do domu, widzieć się z matką. Ostatnimi czasy, zrobił się ze
mnie niezły filozof, uwierzcie. Potrafiłem zamyślić się w każdej
chwili. Co prawda, moje myśli dotyczyły jednej osoby, ale to nie
ważne.
Byłem
pewny, że nie dam rady zachowywać się tak jak chciałem. Nie dam
rady udawać, że jest okej. Nie mogę być zimnym i ignoranckim
dupkiem. Taki, jakim jest Gerard, kiedy ktoś może nas zobaczyć.
Nie wiadomo
skąd znalazła się tu Emma. Usiadła obok i oparła się o mnie.
-
Co tu robisz? - spytałem.
-
Siedzę. - uśmiechnęła się. - Wiesz, Frank, ja chciałabym się
tylko o coś spytać...
-
Em, nie jestem Tobą zainteresowany, wybacz. - wypaliłem głośno,
nie zastanawiając sie nad tym co mówię.
Odpowiedziała
tylko śmiechem.
-
Czy Ty myślałeś, że ja jestem... Zainteresowana Tobą? -
uniosłem brwi. - Nigdy bym nic do Ciebie nie poczuła.
Poczułem
w pewnym sensie ulgę, ale i to troszkę zabolało. Miałem większe problemy, ale świadomość, że nawet Emma 'nic by do mnie nie
poczuła', sprawiła, że poczułem się dziwnie.
-
No to sprawa jest jasna. Czego chcesz?
-
Chciałabym porozmawiać o Gee.
-
Gee?! - nieświadomie podniosłem głos.
-
Tak. O Gerardzie. On rozmawia tylko ze mną i z Tobą, więc
postanowiłam pogadać. Czy Ty, no wiesz.. - urwała, spoglądając na
mnie nieufnie. - Wiesz może czy ma dziewczynę?
-
Tak. Ma. Kocha ją. Bardzo mocno ją kocha. Ona jest świetną, miłą
i kochaną dziewczyną. Jest mądra. Też go kocha. Są ze sobą
szczęśliwi. On na pewno by jej nie porzucił. Mówię Ci, są
idealną parą. Lepiej zajmij się swoimi sprawami, niż ich
związkiem.
W
jej wzroku dostrzegłem zawód. Właściwie nie wiem, czemu
skłamałem. Nie chciałem, żeby myślała o Gerardzie, jako o
swojej przyszłej zdobyczy. W dodatku, ona może mówić o nim Gee.
Mi na to nie pozwolił. Nie wiem czemu, zapewne się nie dowiem.
Przewróciła
oczami.
-
Mówi się trudno. Ale czego się nie robi dla prawdziwej miłości?
Poczułem
ukucie w sercu. W jego głębi czułem, że ma racje. Że ten jeden
raz, Emma mówi coś z sensem.
-
Czasem, dla dobra wszystkich, trzeba zapomnieć. Trzeba zdać sobie
sprawę, że jesteśmy tylko przeszkodą, kolejnym problemem.
Odpuścić.
-
Poddać się? - spytała cicho, zaciskając dłonie w pięści.
-
Tak. - spuściłem wzrok. - Poddać się. To często jedyne wyjście.
Lepiej jest, gdy ludzie nie wiedzą, ile dla nas znaczą. Oni zdają
sobie sprawę, że my nie jesteśmy nic warci. I wtedy pojawia się
największe kłamstwo świata. Litość.
-
Kto tu gada głupoty? Widocznie nie wiesz, co to prawdziwa miłość.
Spojrzałem
na nią uważnie. Na jej spojrzenie, jakby na ten temat wiedziała
więcej niż ja. Jakby wiedziała więcej niż wszyscy.
-
Prawdziwa miłość? - urwałem na chwilę. - Prawdziwa miłość
jest wtedy, kiedy kochasz kogoś tak mocno, że to aż boli. Jeśli
nie zdajesz sobie z tego sprawy, jesteś martwa.
Nie
odpowiedziała. Przez cały ten czas zastanawiałem się, co mogła
sobie wtedy pomyśleć.
Przez
chwilę siedzieliśmy w ciszy, wtedy doszedłem do wniosku, że Emma
nie jest taka zła, jakby się wydawało. Potem wstała i poszła,
bez słowa. I znowu byłem pewny, że nigdy jej nie strawię.
W
drodze do domu złapał mnie Josh.
-
Hej stary! - usłyszałem za plecami.
Odwróciłem
się, choć nie miałem najmniejszej ochoty z nim teraz gadać.
Uśmiechnąłem się sztucznie.
-
Hej.. - mruknąłem.
-
Wpadniesz od razu czy zachowasz swoją kulturę i spóźnisz się? -
widząc moje zdezorientowane spojrzenie, wyjaśnił. - Nie
zapomniałeś chyba o dzisiejszej imprezie? Nick organizuje. Gadał o
tym cały dzień. Serio nie słuchałeś...
-
Przepraszam, wypadło mi z głowy. Ostatnio jestem bardzo
rozkojarzony.
-
Frank, widać to. Nadal myślisz o tej Ashley? Nick mi powiedział. -
wbił ręce w kieszenie.
-
Jakiej Ashley? - uniosłem brwi, dopiero po chwili zdając sobie
sprawę, że chodzi o dziewczynę o której mówiłem Nick'owi.
Josh
westchnął.
-
Przepraszam. Wiem, że chcesz o niej zapomnieć, ale udawanie, że
ona nie istnieje, nie jest najlepszym pomysłem.
Poklepał
mnie po plecach, co odrobinę poprawiło mi humor. Uśmiechnąłem się lekko.
-
Zachowam swoją klasę. - dodałem po chwili.
-
No i to rozumiem. Procenty jak zawsze będą obecne, tylko wiesz, nie
wnikamy w jaki sposób zostały zorganizowane. - puścił mi oczko i
odszedł kawałek. Po chwili odwrócił się. - Zaproszona jest cała
szkoła, impreza będzie epicka!
Zniknął
za drzewem. Zastanawiałem się czy w ogóle chcę tam iść. Nie
miałem ochoty. Jedyne na co miałem ochotę to zamknąć się w
pokoju, zakopać w łóżku i wyobrażać, że obok mnie leży
Gerard. Że przytulamy się, on mówi, że mnie kocha. Chciałbym,
żeby taka chwila trwała wiecznie. Ale ona nawet nie istniała.
Od
10 minut stałem przed lustrem, nie mogąc zdecydować się co
włożyć. Wcześniej aż tak nie zastanawiałem się nad swoimi
ciuchami. Zachowywałem się jak jakaś dziewczyna, która stroi sie
dla swojego chłopaka. Różnica była niewielka, ale ja nie miałem
dla kogo się stroić. Nie wydaje mi się, żeby Gerard poszedł na
te zabawę mimo tego, że podobno zaprosili całą szkołę.
Wciągnąłem
na siebie w końcu szarą koszulkę i ciemne, wąskie spodnie.
Wydawałem sie być jeszcze mniejszy niż jestem, ale nie
przejmowałem się tym. Nie odpowiadając na pytania: 'Gdzie idziesz'
, 'Kiedy będziesz', wyszedłem z domu i wsiadłem do auta.
Jak
zwykle pojawiłem się z małym opóźnieniem. Głośną muzykę było
słuchać na drugim końcu ulicy. Większość ludzi była już
wstawiona. Moją paczkę znalazłem na wielkiej kanapie w salonie
Nick'a. Chłopaki przywitali mnie okrzykami, a dziewczyny objęciami. Carol podała mi piwo. Tego było mi trzeba. Zapomnieć
o całym świecie dookoła.
Nie
wiem jakim cudem, obok mnie pojawiały się kolejne butelki. Piłem
jedną za drugą, ale obraz Gerarda nie chciał uciec z mojej głowy.
Nie interesowałem się rozmową, śmiałem się jak śmieli się
wszyscy, kiwałem głową, jakbym to wszystko rozumiał.
Melanie
i Carol usiadły obok mnie, a Nick i Josh, z tego co zdążyłem
zauważyć, poszli po dostawę alkoholu.
-
Frank, wszystko w porządku? - spytała Mel przekrzykując muzykę.
-
Tak, dzięki za troskę. - pokiwała głową.
-
My wszyscy martwimy się o Ciebie. - poczułem dłoń Carol na swoim
kolanie. Nie byłem zadowolony z tego dotyku, ale nie miałem siły
zaprotestować.
-
Niepotrzebnie.. - zaśmiałem się. - Jest okej, mówiłem wam. Świat
jest świetny!
Dopiero
teraz procenty dotarły do mojej głowy
-
To co jest powodem Twojego zachowania? - dziewczyny nie odpuszczały,
a ja przez muzykę rozumiałem co drugie słowo.
Odpowiedziałem
panicznym śmiechem.
-
Mówiłem wam! Jest w porządku! Przestańcie zawracać sobie głowę
moimi urojonymi problemami. Teraz chce tylko pić!
Nick
uśmiechnął się do mnie i wyciągnął rękę. Podał mi malutką,
białą tabletkę. Spojrzałem na nią jak dziecko oglądające nową
zabawkę, potem pytająco na przyjaciela.
-
Co to?
Uśmiechnął
się tajemniczo.
-
Nieważne co, ważne że poprawi humor.
Usiadł
obok mnie, stuknęliśmy się butelkami i wziąłem to coś bez
zastanowienia. Nie myślałem o konsekwencjach. Nigdy nie brałem
żadnych narkotyków, nawet extazy. Ten świat był daleki od mojego.
Mimo tego, że czasem potrafiłem się zapić, nie sądziłem, że
nadejdzie ten czas, że i ja będę 'brał'.
Nick
miał racje, miał cholerną racje. Już po chwili wyostrzyły się
wszystkie moje zmysły, kolory stały się żywsze i wszystko było
tak zabawne! Piwo spakowało lepiej. Wtedy zapomniałem o nim.
Naprawdę o nim zapomniałem, pierwszy raz o tylu długich dni.
Wciąż
niezbyt przysłuchiwałem się rozmowie. Łapałem co drugie słowo,
ale i tak nie potrafiłem znaleźć sensu żadnej wypowiedzi.
-
A ten nowy, Gerald, czy jak mu tam, nie uważasz, że... - usłyszałem
Pete'a, gdy muzyka przycichła na moment.
-
Że co?! - krzyknąłem przysuwając się do chłopaków.
-
Właśnie gadamy o tym nowym! - zawołał Nick, piosenki znowu były
granę na tą samą głośność.
-
O Gerardzie? - spytałem.
-
Tak właśnie o nim. Ja osobiście uważam, że jest dziwakiem.
-
A ja, że jest całkiem przystojny. Gdyby nie to odpychające
zachowanie, byłby interesujący! - krzyknęła Carol, gdzieś zza
moich pleców.
Przysłuchiwałem
się z niedowierzaniem. Oni nic o nim nie wiedzieli, nie znali go,
więc nie mieli prawa nazywać go 'dziwakiem'! Oceniali go tylko po
wyglądzie i.. 'Odpychającym zachowaniu'? Śmieszne, doprawdy. On był
tylko zamknięty, ludzie. Nie każdy musi być taki jak wy, nie każdy
musi szybko ufać, nie każdy potrafi bawić się do rana, nie dla
każdego życie jest darem. Czasem jest tylko koszmarem, który chce
sie jak najszybciej skrócić. Niewiarygodne, człowiek to człowiek,
ale jakże różny.
Jednak
Gerard mnie ignorował. Byłem dla niego nikim, więc to była
idealna pora, by na stałe o nim zapomnieć. Wyprać, wyrzucić go z
pamięci. Jednak czy naprawdę byłem na to gotowy? Czy naprawdę
dałbym radę kiedykolwiek o nim zapomnieć? Musiałem. Musiałem
sprawić, że przestanie być dla mnie tak cholerne ważny.
Wystarczyło tylko to, bym go unikał. Tak jak on mnie.
-
Podobno Emma jest w nim zakochana! - wszyscy zanieśli się śmiechem,
kiedy tylko to powiedziałem.
Nie
miałem pojęcia czemu to powiedziałem. Nie chciałem się na niej
odegrać, ani tym bardziej na Gerardzie. Więc czemu? To po prostu
wylało się ze mnie nieprzewidywalnie i bezmyślnie, tak samo jak
kolejne zdanie, z którego sensu zdałem sobie sprawę później.
-
Ale problemem jest to, że Gerard woli chłopców! - roześmiany, z
wyciągniętymi nogami, potarganymi włosami i ciuchami, zawołałem
w ciszę, która akurat ogarnęła cały dom.
Wszyscy
skupili spojrzenie na mnie, choć to już nie było dla nich takie
śmieszne. Uśmieszki zniknęły z ich twarzy, zastępując je
wyrazem niepewności i współczucia. Współczucia? Do kogo?
Zauważyłem, jak każdy po kolei spogląda nad moją głowę.
Odwróciłem się powoli, na tyle ile pozwalał mi tłum ludzi
siedzących obok mnie.
Odgarnąłem
włosy z twarzy, a parę metrów przede mną ujrzałem znane mi,
zawiedzione spojrzenie zielonych, oczu. Zaszklonych oczu należących
do osoby, którą kocham, a którą teraz zraniłem. Oczu Gerarda.
Zadziwiające jak łatwo przyznawałem, że go kocham.
Próbowałem
wstać ale zakręciło mi się w głowie. Gerard wybiegł, nawet nie zdążyłem do niego dobiec.
-
Muzyka naprawiona! - ktoś krzyknął, a dźwięki znowu wypełniły
budynek.
Upadłem
twarzą na kanapę. Cudowny lek od Nicka jakby nagle przestał
działać. Wszystko powróciło na swoje miejsce. Nawet ból z tyłu
głowy był dwa razy silniejszy. Przymknąłem oczy i pozwoliłem
moim łzom spokojnie płynąć. Czułem, że ból rozrywa każdy
centymetr mojego ciała, czułem, że umieram. Bynajmniej miałem
powód.
Złamałem
mu serce.
Obiecałem,
że tego nie zrobię.
Chciałem
być jego przyjacielem.
Powiedziałem,
że może mi zaufać.
Zniszczyłem
wszystko.
Jednym
zdaniem.