czwartek, 6 lutego 2014

"I don't believe in love" rozdz. II

Dziękuję każdemu kto przeczytał poprzedni rozdział  i ma zamiar przeczytać ten :)

***

Do domu dotarłem parę minut później.  Oczywiście, czekała na mnie matka. No cóż by innego, ciekawie sie zapowiada. Odpuściłem sobie rozpoczęcie roku szkolnego, a za parę godzin rozpoczynały się lekcje.
- Franklin, zapraszam do kuchni. - usłyszałem spokojny głos, gdy tylko zamknąłem drzwi. Aha, zaczęło się. Przecież nigdy nie zwracała sie do mnie pełnym imieniem.
Bez słowa skierowałem sie do pomieszczenia.  Siedziała przy stole, z podkrążonymi oczami, do połowy pustym kubkiem z kawą, w szlafroku. Nie spała, to pewne.
- Przepraszam, że przeze mnie zarwałaś noc... - zacząłem ale mama nie zwracała uwagi na to co mówię. Tak, oto logika rodziców.
- Franklinie, gdzie spędziłeś całą noc? Dlaczego nie byłeś w szkole? Masz zamiar się dzisiaj do niej w ogóle wybrać?
Przewróciłem oczami. Za często słyszałem te pytania. Ale jakoś mojej mamy nie interesowało to, jak się czuję.  Ona taka już jest, nauczyłem sie tego. Nauczyłem się dawać sobie rade sam. Od dziecka.
- Byłem u przyjaciół. Źle się czułem. Tak, mam zamiar wybrać się do szkoły. - odpowiadałem jak na komendzie.
- Pijany? Pójdziesz do szkoły pijany?! - zerwała się z krzesła.
- Co? - zaśmiałem się. Najbardziej nienawidzę tej nadopiekuńczości, przecież od tego najbardziej chce się śmiać. - Mamo, nie jestem pijany.
- Ile wypiłeś?
- Jedno piwo.
Usiadła powoli na krześle i schowała twarz w dłoniach.
- Frankie, nie tak cię wychowaliśmy. Byliśmy dobrymi rodzicami. Powiedz, że byliśmy. Nigdy cię nie zawiedliśmy, prawda, Frankie? - spojrzała na mnie zapłakanym wzrokiem. Przecież to uczuciowy szantaż, najlepiej winę zwalić na biednego Franka.
- Mamo, mam dość tego twojego gadania. Gdybyś była dobrym rodzicem, byłabyś tego pewna. Nie musiałabyś o  to mnie pytać, nie musiałabyś się upewniać.
Odwróciłem się i zacząłem iść do swojego pokoju. Nic mi nie odkrzyknęła. Dziwne.
- Pójdziesz do piekła! - usłyszałem po chwili ten ochrypły od płaczu głos.
Uśmiechnąłem się do siebie.
- Mamo, my wszyscy pójdziemy do piekła. - powiedziałem cicho i zatrzasnąłem drzwi do swojego królestwa.

***

Nie spałem. Nie opłacało mi się. Parę godzin przerzępoliłem na gitarze, mojej kochanej Passy. Śpiewałem cicho to, co ślina przyniosła mi na język.

What will it take to show you, that it's not the life it seems?
I'm not okay.
I told you time and time again : you sing the words, but don't know what it means.

Dziwne, nigdy w głowie nie pojawiały mi się aż tak mądre teksty. Ale spodobał mi sie ten kawałek, odłożyłem Passy i zapisałem te zdania w brudnopisie.  Zamyśliłem się. Wyobraziłem sobie siebie, za parę lat, kiedy skończę już liceum, jako sławnego gitarzystę w jakimś genialnym rockowym zespole. Marzenia.
Spojrzałem na zegarek. Kurczę, miałem pół godziny na ogarnięcie się i dotarcie do szkoły. Pobiegłem do łazienki. Szybki prysznic. Ostatnie spojrzenie na plan lekcji. Aha, dobrze, ze koncze dzisiaj w miare wcześnie. Złapałem za plecak i wybiegłem z domu. Bez pożegnania. Jak zwykle. Kocham tę rodzinę.
W szkole pojawiłem się jeszcze przed pierwszą lekcją. Dopiero teraz poczułem głód. Dobra, jakoś wytrzymam.  Rozejrzałem się za znajomymi. Czyżbym coś przegapił na rozpoczęciu? Mam nadzieję, że nie.
- Hej Frankie. - wyrosła przy mnie Emma. Boże, ona potrafi wystraszyć.
- Hej Em. Co tam? - zacząłem ostrożnie. W końcu nikt nie wiedział czego sie można po niej spodziewać.
- Czemu nie było cię na rozpoczęciu? - odpowiedziała szybko i zatrzepotała rzęsami. Zalotnie. Ale w głowie miałem inne rzęsy, inne oczy. - Tęskniłam za Tobą całe wakacje... - przysunęła się. Frank, ratuj się. Nie chcesz mieć z nią nic wspólnego.
- Źle się czułem. - zrobiłem krok do tyłu. W dodatku, po co ja się miałem jej tłumaczyć? - Chyba troche się przeziębiłem... To miłe, że tęskniłaś. - patrzyłem na nią uważnie.
Miałem wrażenie, że zaraz skoczy na mnie i rozerwie moje ubrania. Może wielu osobom to by się spodobało, jednak to, że podobałem się takiej dziewczynie jak Emma mi nie pasowało. Nie to, że nie była ładna. Była. Całkiem ładna. Ale nie podobało mi się to, jak traktowała innych. I nie chciałem skończyć nago na szkolnym korytarzu.
- Jesteś chory, Frankie? Może trzeba się tobą zaopiekować? - podeszła do mnie, a ja opierałem się o ścianę. Zero szans na ucieczke.
- Nie, dzięki za chęci.
- Wiesz, długo zbierałam się, żeby Ci to powiedzieć.  Myślę, że się w tobie..
Dzwonek. Niech Bogu będą dzięki.
- Pogadamy później, śpieszę się na lekcje. - przecisnąłem się obok i popędziłem do klasy. Byle szybciej uciec od tej wariatki.
W klasie powitał mnie mój kumpel, Nick. Rzuciłem się na krzesło, położyłem plecak na ławce i oparłem na nim głowę. Spać. O życiodajny śnie, czemu cię opuściłem? Dlaczego wczoraj nie spałem? Nie spałeś, ale poznałeś najsłodszego człowieka na świecie. Kocham swoje rozdwojenie jaźni.
- Czemu cię wczoraj nie było? - spytał Nick.
- Pytałeś się o to na imprezie, cwelu. - zasmiałem się.
Chłopak uśmiechnął się. Przyjaźniliśmy się od podstawówki. Dużo mnie z nim łączyło. Pierwsze piwo, pierwszy papieros, pierwsza impreza. Tyle wspomnień.
- Faktycznie. - rzucił po chwili. - Wiesz, niewiele pamiętam. Ciekawe jaki będzie ten nowy.
- Co? - podniosłem głowę. Nie wiedzieć czemu pomyślałem o nieznajomym z mostu. To mało prawdopodobne, żeby to był akurat on.
- Wczoraj mówili, że do naszej klasy ma dojść jakiś nowy chłopak. Przynajmniej będzie jakaś sensacja. Słyszałem, że przenieśli go, bo jest młodocianym mordercą. - urwał, ale wybuchnął śmiechem widząc moje przerażenie. - Ale słyszałem też, że jest ukrywanym synem prezydenta. To wszystko przecież plotki. Na pewno to zwykły chłopak, który się przeprowadził.
- Na pewno... - nie zdążyłem nic więcej powiedzieć, bo do klasy wszedł nauczyciel chemii, pan Smith.
Nie powiem o nim za dużo. Ale łączyło nas cudowne, odwzajemnione uczucie. Ja nienawidziłem go, on nienawidził mnie.
Smith rozejrzał się po klasie.
- Spokój, spokój. No już, James, złaź z parapetu. - James poczęstował nauczyciela jadowitym spojrzeniem, ale w końcu usiadł na krześle. - Dziś będę łaskawy, to pierwsza lekcja w tym roku szkolnym,  nie będziemy się uczyć.
Łaskawy, nie ma co. Ktoś zapukał do drzwi. Spojrzenia całej klasy, włącznie z nauczycielem utkwiły w klamce, która wolnym tempem przekręciła się. Po chwili w klasie pojawiła wysoka postać i znana mi czerwona czupryna
- Widzę, że nasz nowy uczeń uradował nas swoją obecnością? - powiedział  z ironią Smith.
- Tak, właśnie taki był mój cel, proszę pana. - rzucił z przekąsem. Na twarz opadła mu kępka włosów.
- W takim razie przedstaw się, klasa cię nie zna. I zajmij gdzieś miejsce. Gdziekolwiek. - Smith usiadł przy biurku i zaczął grzebać w papierach.
Chłopak rozejrzał się po klasie. Teraz mogłem go podziwiać w świetle dnia. Naprawdę był śliczny. Taki zagubiony, delikatny, smutny. Mam nadzieję tylko, że nie ma daru czytania w myślach...
- Przedstaw się. - nauczyciel nie podniósł wzroku z dokumentów, a czerwonowłosy nadal stał w tym samym miejscu.
- Hej, jestem Gerard Way.
Gerard, to imie pasowało do niego idealnie.
- I naprawdę cieszę się, że będę się uczyć w tej szkole.
Przeszedł przez salę i zajął miejsce pod oknem. Kilka dziewczyn zerknęło na niego, a ja poczułem jakieś ukłucie w żołądku. Do cholery, przecież nie mogłem być zazdrosny.
Podparłem głowę o dłoń i patrzyłem w jego strone. Siedział tam, sam. Pamiętałem jak mówił, że nie ma dla kogo żyć. Kolejny raz nie mogłem  oderwać od niego wzroku. Gerardzie Way, Gerardzie Way... Jakie tajemnice skrywasz?
Nick nachylił się do mnie.
- I co sądzisz? - spytał cicho.
- Słodki. - wypaliłem bez stanowienia.
Dammit, ale wtopa. Ugryzłem się w język, czując jak powoli zaczynam nabierać rumieńców. Nigdy nie mogłem nad tym zapanować.
Nick zaniósł sie śmiechem, przykuwając uwagę całej klasy. Nie miałem wyjścia, jak obrócić to w żart.
- No przecież jest uroczy. - westchnąłem. - Patrz, jaki z niego słodziak. Arr. Rwałbym, ty nie? Odkrywam w sobie geja, to takie cudowne. - zapiszczałem jak napalona nastolatka.
Popatrzył na mnie dziwnie, trzymając się za brzuch i wciąż śmiejąc. Uff. Sytuacja uratowana.  Spojrzałem kątem oka na Gerarda. Bynajmniej nie był już dla mnie nieznajomym... On patrzył tylko na mnie smutno. Czyżby to słyszał? Nie możliwe.  Jednak poczułem się cholernie głupio. Powinienem uważać na słowa.  Ale przecież nie kłamałem. Mówiłem prawdę.

2 komentarze:

  1. Do pierwszego piwa i papierosa brakowało pierwszego seksu XD W każdym razie Frank rwałby Gerarda i już wszystko wiadomo. Z jednej strony w sumie chyba lubię sytuacje i relację między nimi, kiedy od początku wszytsko wiadomo :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To dość nietypowa reakcja, ale czytając ten fragment, cały czas chichotałam cicho :D Naprawdę mnie bawił, całość była słodka niczym karmelowe cukierki, a jak wszyscy doskonale wiedzą są one naprawdę dobre - była ona jednak wyrażona, nie zrobiło mi się niedobrze od nadmiaru słodyczy ;)

    OdpowiedzUsuń