***
Kolejne
lekcje mijaly bez żadnych sensacji. Gerard siadał sam, w ostatnich
ławkach, najczęściej przy oknie. Wyglądał na cholernie
zagubionego. Chciałem mu pomóc, ale nie wiedziałem jak.
Postanowiłem poczekać do końca zajęć, podejść do niego, kiedy
będzie wracał do domu. Przez dłuższą chwilę zastanawiałem się
jak wygląda jego rodzina. Znowu przed oczami pojawił mi się jego
obraz, mówiącego, że nie ma dla kogo żyć. Nie dopuszczałem do
siebie myśli, że wraca do pustego, cichego domu. Na pewno miał
rodzinę. Kochających rodziców, rodzeństwo, może młodszego,
wrednego brata, ale którego tak czy siak kocha. Rodzinę, o której
ja marzyłem.
Z
zamyślenia wyrwał mnie łokieć Nick'a, który wbijał mi się w
żebra.
-
O co chodzi? - syknąłem do niego, pocierając obolałe miejsce. On
tylko kiwnął głową przed siebie.
Pani
Gallagher, nauczycielka literatury, siedziała przy biurku i patrzyła
się na mnie. Byłą jedyną nauczycielką, która za nieobecność
na lekcji, nawet myślami, nie wstawiała uwagi.
-
Iero, wróciłeś już? Wszyscy na ciebie czekaliśmy. - uśmiechnęła
się i wróciła do czytania znanych wszystkim na pamięć zasad
bezpieczeństwa a po klasie przeszedł chichot.
-
Tak, przepraszam, trochę się zamyśliłem. - bąknąłem i
zaczerwieniłem się, kiedy zobaczyłem, że patrzy się na mnie
czerwonowłosy.
Gdy
nasze wzroki się spotkały, kąciki jego warg lekko się uniosły.
Nieświadomie i ja się uśmiechnąłem, ale Gerard zdążył już
wrócić do tego, czym zajęty był przez cały dzień: szkicowaniem.
Miałem na prawdę ogromną ochotę zobaczyć co on tam rysuję. Na
matematyce, wracając od tablicy, przez przypadek zobaczyłem kawałek
szkicu, mianowicie dłoń. Niewiele, ale już po tym mogłem osądzić,
że jest świetnym rysownikiem. Nie znałem się na tym, nie lubiłem
plastyki, ale ta dłoń wyglądała jak żywa. Możecie powiedzieć,
że przesadzam, ale ten szkic to było cudo. Właściwie, nadal jest.
Musiałem
przestać myśleć o Gerardzie. Ciągle potrafiłem się na niego
zapatrzeć i po prostu zamyślić. A to nie pomagało w szkole. Nie
mogłem się skupić na żadnej lekcji. Ku mojemu nieszcześciu,
zauważył to Nick.
-
Frank, wszystko w porządku? - szepnął do mnie. - Ładna jest
chociaż?
-
Hę? - mruknąłem. - Że kto?
-
No ta laska. - patrzył się na mnie jak na idiotę.
-
Jaka laska? O czym Ty gadasz?
-
Stary, przecież widać, że jesteś zakochany. Gadaj kto to. Znam
ją? Poznaliście sie na wakacjach? Dotykałeś...
Przerwałem
mu, nie miałem najmniejsze ochoty tego słuchać. Co nie zmieniało
faktu, że był moim najlepszym przyjacielem. Oraz chyba byłem
zakochany. Co
ja w ogóle pieprzę? Przecież nie mogłem się zakochać
-
Trafiłeś. - powiedziałem powoli, miałem nadzieje, że jak
przyznam mu racje, to się zamknie. - Taka jedna, nie znasz jej.
Poznałem ją jak byłem u rodziny na zachodnim wybrzeżu, w
Sacramento. Wiesz, tam są cholerne nudy, musiałem sie czymś zająć.
- nawijałem. - Całkiem fajnie spędzaliśmy czas, obiecała, że
wpadnie tu na święta, moi rodzice ją zaprosili, ale zobaczymy.
-
Jak się nazywa?
-
Kto? - ale ze mnie debil. Można to było stwierdzić po wzroku
Nick'a. - Ah, no tak. Ona.. W sensie, ta dziewczyna z wakacji.. - że
też żadne imie nie przychodziło mi do głowy. - Ashley. Ashley z
Sacramento. I Frank z Newark. Idealne połączenie, tak sądze.
W
myślach błagałem Nicka, żeby już o nic pytał. Mogłem sie
przecież domyślić, że to dopiero początek.
-
Do której bazy doszliście? - spytał zaciekawiony.
-
Nie mam ochoty o tym gadać. - Boże, jak go tu spławić. Wpadłem
na genialny pomysł. - Przed moim wyjazdem się troche
pokłóciliśmy... Nie zdążyłem jej przeprosić, nie wiedziałem
jak. Próbowałem do niej dzwonić, ale nie odbiera. - spuściłem
wzrok i naprawdę, naprawdę niewiele brakowało, żebym się nie
zaśmiał.
Kumpel
spochmurniał, chyba podziałało.
-
Jejku, Frank, przepraszam. Było powiedzieć wcześniej, że to są
smutne wspomnienia... Zapomnij o niej. Może pójdziemy dzisiaj na
piwo?
-
Dzięki, chętnie.
-
O dziewiętnastej u MacLarens'a? - zaproponował.
-
Okej.
Zadzwonił
dzwonek a blondyn, mój przyjaciel, szybko wybiegł z klasy.
Nareszcie koniec. Zacząłem sie szybko pakować. Rozejrzałem się
po klasie. Nie było Gerarda. Czyżby już wyszedł? Nie znalazłem
go na korytarzu. Nie znalazłem go na placu. Nie wiedziałem, w którą
stronę poszedł. Nie wiedziałem nic. Cały mój plan przepadł.
Zostało mi tylko wrócić do domu i czekać na dziewiętnastą.
***
W
domu długi czas myślałem o Gerardzie. Zaczynało robić się to
robić już toche wkurzające. Gdzie nie spojrzałem, widziałem jego
twarz. To naprawdę cholernie dobijające. Jeszcze gdyby to była
dziewczyna, nie było by problemu. Ale nigdy, w ciągu całego życia,
nie zakochałem się w dziewczynie. Nie to, że zawsze byłem
singlem. Miałem za sobą pare związków, ale nie można było tego
nazwać 'miłością'. To było coś bardziej w stylu wymiany
korzyści, nawet nie umiem tego określić. Dla szpanu? Ja chodziłem
z popularną, ładną dziewczyną, ona z popularnym, przystojnym
chłopakiem. Franiu,
przecież ty jesteś zajebiście przystojny! Zapomniałem,
przepraszam moje kochane ego. Ona chodziła z popularnym, zajebiście
przystojnym chłopakiem.
Było
jakoś godzine przed dziewiętnastą, ale nie miałem ochoty siedzieć
w domu. Nie mogłem zagrać nic sensownego na Passy, a uczyć się
raczej też nie miałem ochoty. Nie ma to jak zadać lekturę
pierwszego dnia nauki. Niechętnie spojrzałem na 'Buszującego w
zbożu'. Niektórzy twierdzą, że to niezła lektura, jedna z
lepszych jakie mamy do przeczytania w szkole. Nie byłem przekonany
do tego, ale w planach jednak miałem ją przeczytać. Zarzuciłem na
siebie jeansową kurtkę i wyszedłem.
Mimo
pierwszych dni września poczułem na sobie chłodny wiatr.
Rozejrzałem się. Podczas gdy siedziałem w pokoju, niebo zdążyło
przybrać szary odcień. Nie zniechęciło mnie to jednak, jedynie
wróciłem się po kluczyki i wsiadłem do auta. Włożyłem do radia
pierwszą lepszą płytę z muzyką. Green Day, nieźle trafiłem.
I'm
the patron saint of the denial
With
an angel face and a taste for suicidal.
Anielską
twarz ma raczej Gerard, przemknęło mi przez głowę. Zastanowiłem
się przez chwilę. Te dwie linijki idealnie opisywały Way'a.
Święty
patron zaprzeczenia... I smaczkiem do samobójczych...Chciał umrzeć,
skoczyć, zabić się. A jednak jest. Żyje.
Z
anielską twarzą....Gerard był aniołem w pewnym sensie. I twarz
miał śliczną.. Te szmaragdowe oczy, ta śnieżnobiała cera. Frank
otrząśnij się, prowadzisz! Zaparkowałem
przed barem i w tej samej chwili poczułem wibracje. Wiadomość od
Nick'a.
-
Przepraszam, ale dzisiaj nie możemy się spotkać. Przełożymy to
na jutro? Jeszcze raz sorry. - odczytałem ją na głos. Wzruszyłem
ramionami i wszedłem do środka.
W
klubie, mimo środku tygodnia, było dość tłoczno. Usiadłem przy
barze. Kelnerka podeszła do mnie z uśmiechem.
-
Jedno piwo poproszę. - puściłem jej oczko. Cóż, do legalnego
picia alkoholu musiałem jeszcze poczekać, ale MacLarens był jednym
z niewielu miejsc, gdzie niezwykle łatwo urabiało się kelnerki. -
Świetnie wyglądasz!
-
Dziękuje. - zawstydziła się, bo odwróciła na chwilę wzrok. -
Ale dokumenty, Frank.
-
Hej, Jamia, znasz mnie. Tylko jedno piwo. - spojrzałem na nią miną
zbitego psa. Zawsze działa. - Jedno. - dodałem cicho.
Westchnęła.
- Okej, ale żeby nie było na mnie. - nalała i podała mi
szklankę.
-
Dzięki, kocham cię. - posłałem jej buziaka, na co jej policzki
zareagowaly jeszcze wiekszą zmianą koloru.
Przeszedłem
kawałek szukając wolnego miejsca. Wszyscy siedzieli w grupach, nie
było ani jednej samej osoby. No oprócz mnie. I jakiegoś kolesia w
rogu. Siedział w kapturze, tyłem do mnie. Zawzięcie coś pisał,
albo rysował. Obok niego stała pusta szklanka po piwie. Patrzyłem
na niego chwilę. Podparł głowe dłonią, przypadkowo zsuwając
kaptur. Moim oczom ukazała się krzykliwa, ale znajoma czerwona
barwa.
Popędziłem
w jego kierunku. Postawiłem napój na stole i spojrzałem na niego.
-
Gerard? - spytałem. - Mogę się dosiąść?
Mruknął
coś niezrozumiale. Wziąłem to za zgodę i usiadłem naprzeciwko.
Podniósł
na mnie wzrok.
-
Co tu robisz? - znowu to ja pytałem.
Zaśmiał
się tylko w odpowiedzi. Siegnął po moje piwo i wypił troche.
Palcem przysunął mi jego pustą szklankę.
Znowu
wybełkotał coś niezrozumiale. Widząc mój zdziwiony wzrok,
powtórzył wolno, szeroko otwierając usta.
-
Mógł... mógłbyś?
-
Przynieść ci jeszcze? Nie, raczej nie. Już jesteś pijany. -
stwierdziłem.
-
Nie, kochaneczku, wcale nie jestem pijany. - zamknął swój
brudnopis, nie zdążyłem zerknąć.
-
Gee, coś się stało? Najpierw poznaję cię całkowicie innego,
próbujesz sie zabić, a teraz upijasz się w barze? - miałem
wrażenie, jakbym widział dwie inne osoby.
-
Nic się... - wybuchnął śmiechem, sięgnął po piwo, ale
wyprzedziłem go i zabrałem. - Ejj! Słodziaku kociaku, oddawaj!
-
Dla Ciebie już wystarczy, zbieraj się, odwiozę cię do domu. -
wstałem.
Czerwonowłosy
spojrzał na mnie smutnym wzrokiem. Pewnie identycznie musiałem
patrzeć na kelnerkę. Jejku, to wygląda żałośnie! Poczułem jego
dłoń na moim rękawie, pociągnął mnie, usiadłem obok niego.
-
Nie, jeszcze nie! - zawołał tonem rozkapryszonego dziecka.
Znowu
próbował zabrać mi piwo. Odłożyłem je daleko. Popatrzył na
szklankę, a potem na mnie błagalnie. Nie, nie, nie. Nie ulegnę.
-
Gerardzie Way, powtórzę któryś tam raz z kolei, nie dostaniesz
tego piwa.
-
Nie dostane? - wybełkotał, chyba bardziej do mojej dłoni niż do
mnie. Po chwili oparł głowę o moję ramię i spuścił wzrok.
Westchnął cicho a ja czułem jego nierówny oddech na ramieniu.
Uśmiechnąłem
się sam do siebie. Nie wiem co się ze mną działo, ale to było
cholernie przyjemne uczucie. W końcu wyciągnąłem powoli rękę i
lekko go objąłem.
Za
bardzo ciągneło mnie do tego chłopaka: jak magnez. Od kiedy się
poznaliśmy... Czyli właściwie kiedy? Wczoraj? To tak niewiele, ale
nie mogłem odpędzić myśli o czerwonowłosym. Gerard miał w sobie
coś innego, dziwnego, tajemniczego, niezwykłego. Coś co sprawiało
wrażenie, że już nigdy nie poznasz takiego człowieka. Że jest
wyjątkowy. Już wtedy czułem, że ciężko będzie mi o nim
zapomnieć. Był dla mnie zagadką, którą chciałem rozgryść.
Przez
parę minut siedzieliśmy tak w ciszy. Bałem się cokolwiek
powiedzieć, bałem się, że ta chwila przeminie. Bałem się, że
to okaże się głupim żartem. Bądź co gorsza snem. I kiedy się
obudzę, dowiem się, że Gerard Way nie istnieje.
Chłopak
odsunął się ode mnie i zaniósł panicznym śmiechem. Nic nie
mówiłem, czekałem, aż się uspokoi. Miał czerwone włosy w
nieładzie. Oparł głowę o ścianę i poprawił kilka niesfornych
kosmyków. Jego wzrok skierował się na mnie a ja myślałem, że
zejdę na atak serca. Te przekrwione oczy od nadmiaru piwa, tonąłem
w tych oczach, w tych szmaragdowych tęczówkach, które skrywały
jakąś historie. Historię, której jeszcze nie dane mi było
poznać.
Zjechałem
wzrokiem na malinowe, pociągające usta, które aż prosiły się...
No
o co się prosiły, kretynie? Odrzuć te pieprzone, gejowskie myśli,
Iero. Nawet
nie wiesz jak bym chciał.
Gerard
chyba musiał zauważyć, że spoglądam to na jego usta, to na oczy.
Cholera, wyglądało jakbym z nim flirtował. Już dawno przestał
się śmiać, teraz siedział i patrzył na mnie spokojnie. Wyglądał
dość poważnie. Miał taka słodką buźkę... Dammit!
Miał
miłą twarz. To miałem na myśli.
Nagle
przysunął się do mnie gwałtownie, opierając dłonie na moich
kolanach. Nasze twarze dzieliła zdecydowanie niebezpieczna
odległość, zaledwie pare centymetrów.
Zapowiada się naprawdę ciekawe opowiadanie i z chęcią będę czytała dalej :3
OdpowiedzUsuńGee jest bardzo uroczy, ale ciekawa jestem czemu chciał się zabić ; - ;. Mam nadzieję, że Franio go uratuje, zmieni życie U know.
Czekam na kolejny rozdział.
Snajpcio xoxo