niedziela, 9 lutego 2014

"I don't believe in love" rozdz. III

Tarararararara wstawiam trójkę, nie lubie tej części, jest nudna jak stąd do kosmosu :/ Mam nadzieję, że nie odechce wam sie tego czytać xd

***

Kolejne lekcje mijaly bez żadnych sensacji. Gerard siadał sam, w ostatnich ławkach, najczęściej przy oknie. Wyglądał na cholernie zagubionego. Chciałem mu pomóc, ale nie wiedziałem jak. Postanowiłem poczekać do końca zajęć, podejść do niego, kiedy będzie wracał do domu. Przez dłuższą chwilę zastanawiałem się jak wygląda jego rodzina. Znowu przed oczami pojawił mi się jego obraz, mówiącego, że nie ma dla kogo żyć. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że wraca do pustego, cichego domu. Na pewno miał rodzinę. Kochających rodziców, rodzeństwo, może młodszego, wrednego brata, ale którego tak czy siak kocha. Rodzinę, o której ja marzyłem.
Z zamyślenia wyrwał mnie łokieć Nick'a, który wbijał mi się w żebra.
- O co chodzi? - syknąłem do niego, pocierając obolałe miejsce. On tylko kiwnął głową przed siebie.
Pani Gallagher, nauczycielka literatury, siedziała przy biurku i patrzyła się na mnie. Byłą jedyną nauczycielką, która za nieobecność na lekcji, nawet myślami, nie wstawiała uwagi.
- Iero, wróciłeś już? Wszyscy na ciebie czekaliśmy. - uśmiechnęła się i wróciła do czytania znanych wszystkim na pamięć zasad bezpieczeństwa a po klasie przeszedł chichot.
- Tak, przepraszam, trochę się zamyśliłem. - bąknąłem i zaczerwieniłem się, kiedy zobaczyłem, że patrzy się na mnie czerwonowłosy.
Gdy nasze wzroki się spotkały, kąciki jego warg lekko się uniosły. Nieświadomie i ja się uśmiechnąłem, ale Gerard zdążył już wrócić do tego, czym zajęty był przez cały dzień: szkicowaniem. Miałem na prawdę ogromną ochotę zobaczyć co on tam rysuję. Na matematyce, wracając od tablicy, przez przypadek zobaczyłem kawałek szkicu, mianowicie dłoń. Niewiele, ale już po tym mogłem osądzić, że jest świetnym rysownikiem. Nie znałem się na tym, nie lubiłem plastyki, ale ta dłoń wyglądała jak żywa. Możecie powiedzieć, że przesadzam, ale ten szkic to było cudo. Właściwie, nadal jest.
Musiałem przestać myśleć o Gerardzie. Ciągle potrafiłem się na niego zapatrzeć i po prostu zamyślić. A to nie pomagało w szkole. Nie mogłem się skupić na żadnej lekcji. Ku mojemu nieszcześciu, zauważył to Nick.
- Frank, wszystko w porządku? - szepnął do mnie. - Ładna jest chociaż?
- Hę? - mruknąłem. - Że kto?
- No ta laska. - patrzył się na mnie jak na idiotę.
- Jaka laska? O czym Ty gadasz?
- Stary, przecież widać, że jesteś zakochany. Gadaj kto to. Znam ją? Poznaliście sie na wakacjach? Dotykałeś...
Przerwałem mu, nie miałem najmniejsze ochoty tego słuchać. Co nie zmieniało faktu, że był moim najlepszym przyjacielem. Oraz chyba byłem zakochany. Co ja w ogóle pieprzę? Przecież nie mogłem się zakochać
- Trafiłeś. - powiedziałem powoli, miałem nadzieje, że jak przyznam mu racje, to się zamknie. - Taka jedna, nie znasz jej. Poznałem ją jak byłem u rodziny na zachodnim wybrzeżu, w Sacramento. Wiesz, tam są cholerne nudy, musiałem sie czymś zająć. - nawijałem. - Całkiem fajnie spędzaliśmy czas, obiecała, że wpadnie tu na święta, moi rodzice ją zaprosili, ale zobaczymy.
- Jak się nazywa?
- Kto? - ale ze mnie debil. Można to było stwierdzić po wzroku Nick'a. - Ah, no tak. Ona.. W sensie, ta dziewczyna z wakacji.. - że też żadne imie nie przychodziło mi do głowy. - Ashley. Ashley z Sacramento. I Frank z Newark. Idealne połączenie, tak sądze.
W myślach błagałem Nicka, żeby już o nic pytał. Mogłem sie przecież domyślić, że to dopiero początek.
- Do której bazy doszliście? - spytał zaciekawiony.
- Nie mam ochoty o tym gadać. - Boże, jak go tu spławić. Wpadłem na genialny pomysł. - Przed moim wyjazdem się troche pokłóciliśmy... Nie zdążyłem jej przeprosić, nie wiedziałem jak. Próbowałem do niej dzwonić, ale nie odbiera. - spuściłem wzrok i naprawdę, naprawdę niewiele brakowało, żebym się nie zaśmiał.
Kumpel spochmurniał, chyba podziałało.
- Jejku, Frank, przepraszam. Było powiedzieć wcześniej, że to są smutne wspomnienia... Zapomnij o niej. Może pójdziemy dzisiaj na piwo?
- Dzięki, chętnie.
- O dziewiętnastej u MacLarens'a? - zaproponował.
- Okej.
Zadzwonił dzwonek a blondyn, mój przyjaciel, szybko wybiegł z klasy. Nareszcie koniec. Zacząłem sie szybko pakować. Rozejrzałem się po klasie. Nie było Gerarda. Czyżby już wyszedł? Nie znalazłem go na korytarzu. Nie znalazłem go na placu. Nie wiedziałem, w którą stronę poszedł. Nie wiedziałem nic. Cały mój plan przepadł. Zostało mi tylko wrócić do domu i czekać na dziewiętnastą.
***
W domu długi czas myślałem o Gerardzie. Zaczynało robić się to robić już toche wkurzające. Gdzie nie spojrzałem, widziałem jego twarz. To naprawdę cholernie dobijające. Jeszcze gdyby to była dziewczyna, nie było by problemu. Ale nigdy, w ciągu całego życia, nie zakochałem się w dziewczynie. Nie to, że zawsze byłem singlem. Miałem za sobą pare związków, ale nie można było tego nazwać 'miłością'. To było coś bardziej w stylu wymiany korzyści, nawet nie umiem tego określić. Dla szpanu? Ja chodziłem z popularną, ładną dziewczyną, ona z popularnym, przystojnym chłopakiem. Franiu, przecież ty jesteś zajebiście przystojny! Zapomniałem, przepraszam moje kochane ego. Ona chodziła z popularnym, zajebiście przystojnym chłopakiem.
Było jakoś godzine przed dziewiętnastą, ale nie miałem ochoty siedzieć w domu. Nie mogłem zagrać nic sensownego na Passy, a uczyć się raczej też nie miałem ochoty. Nie ma to jak zadać lekturę pierwszego dnia nauki. Niechętnie spojrzałem na 'Buszującego w zbożu'. Niektórzy twierdzą, że to niezła lektura, jedna z lepszych jakie mamy do przeczytania w szkole. Nie byłem przekonany do tego, ale w planach jednak miałem ją przeczytać. Zarzuciłem na siebie jeansową kurtkę i wyszedłem.
Mimo pierwszych dni września poczułem na sobie chłodny wiatr. Rozejrzałem się. Podczas gdy siedziałem w pokoju, niebo zdążyło przybrać szary odcień. Nie zniechęciło mnie to jednak, jedynie wróciłem się po kluczyki i wsiadłem do auta. Włożyłem do radia pierwszą lepszą płytę z muzyką. Green Day, nieźle trafiłem.
I'm the patron saint of the denial
With an angel face and a taste for suicidal.
Anielską twarz ma raczej Gerard, przemknęło mi przez głowę. Zastanowiłem się przez chwilę. Te dwie linijki idealnie opisywały Way'a.
Święty patron zaprzeczenia... I smaczkiem do samobójczych...Chciał umrzeć, skoczyć, zabić się. A jednak jest. Żyje.
Z anielską twarzą....Gerard był aniołem w pewnym sensie. I twarz miał śliczną.. Te szmaragdowe oczy, ta śnieżnobiała cera. Frank otrząśnij się, prowadzisz! Zaparkowałem przed barem i w tej samej chwili poczułem wibracje. Wiadomość od Nick'a.
- Przepraszam, ale dzisiaj nie możemy się spotkać. Przełożymy to na jutro? Jeszcze raz sorry. - odczytałem ją na głos. Wzruszyłem ramionami i wszedłem do środka.
W klubie, mimo środku tygodnia, było dość tłoczno. Usiadłem przy barze. Kelnerka podeszła do mnie z uśmiechem.
- Jedno piwo poproszę. - puściłem jej oczko. Cóż, do legalnego picia alkoholu musiałem jeszcze poczekać, ale MacLarens był jednym z niewielu miejsc, gdzie niezwykle łatwo urabiało się kelnerki. - Świetnie wyglądasz!
- Dziękuje. - zawstydziła się, bo odwróciła na chwilę wzrok. - Ale dokumenty, Frank.
- Hej, Jamia, znasz mnie. Tylko jedno piwo. - spojrzałem na nią miną zbitego psa. Zawsze działa. - Jedno. - dodałem cicho.
Westchnęła. - Okej, ale żeby nie było na mnie. - nalała i podała mi szklankę.
- Dzięki, kocham cię. - posłałem jej buziaka, na co jej policzki zareagowaly jeszcze wiekszą zmianą koloru.
Przeszedłem kawałek szukając wolnego miejsca. Wszyscy siedzieli w grupach, nie było ani jednej samej osoby. No oprócz mnie. I jakiegoś kolesia w rogu. Siedział w kapturze, tyłem do mnie. Zawzięcie coś pisał, albo rysował. Obok niego stała pusta szklanka po piwie. Patrzyłem na niego chwilę. Podparł głowe dłonią, przypadkowo zsuwając kaptur. Moim oczom ukazała się krzykliwa, ale znajoma czerwona barwa.
Popędziłem w jego kierunku. Postawiłem napój na stole i spojrzałem na niego.
- Gerard? - spytałem. - Mogę się dosiąść?
Mruknął coś niezrozumiale. Wziąłem to za zgodę i usiadłem naprzeciwko.
Podniósł na mnie wzrok.
- Co tu robisz? - znowu to ja pytałem.
Zaśmiał się tylko w odpowiedzi. Siegnął po moje piwo i wypił troche. Palcem przysunął mi jego pustą szklankę.
Znowu wybełkotał coś niezrozumiale. Widząc mój zdziwiony wzrok, powtórzył wolno, szeroko otwierając usta.
- Mógł... mógłbyś?
- Przynieść ci jeszcze? Nie, raczej nie. Już jesteś pijany. - stwierdziłem.
- Nie, kochaneczku, wcale nie jestem pijany. - zamknął swój brudnopis, nie zdążyłem zerknąć.
- Gee, coś się stało? Najpierw poznaję cię całkowicie innego, próbujesz sie zabić, a teraz upijasz się w barze? - miałem wrażenie, jakbym widział dwie inne osoby.
- Nic się... - wybuchnął śmiechem, sięgnął po piwo, ale wyprzedziłem go i zabrałem. - Ejj! Słodziaku kociaku, oddawaj!
- Dla Ciebie już wystarczy, zbieraj się, odwiozę cię do domu. - wstałem.
Czerwonowłosy spojrzał na mnie smutnym wzrokiem. Pewnie identycznie musiałem patrzeć na kelnerkę. Jejku, to wygląda żałośnie! Poczułem jego dłoń na moim rękawie, pociągnął mnie, usiadłem obok niego.
- Nie, jeszcze nie! - zawołał tonem rozkapryszonego dziecka.
Znowu próbował zabrać mi piwo. Odłożyłem je daleko. Popatrzył na szklankę, a potem na mnie błagalnie. Nie, nie, nie. Nie ulegnę.
- Gerardzie Way, powtórzę któryś tam raz z kolei, nie dostaniesz tego piwa.
- Nie dostane? - wybełkotał, chyba bardziej do mojej dłoni niż do mnie. Po chwili oparł głowę o moję ramię i spuścił wzrok. Westchnął cicho a ja czułem jego nierówny oddech na ramieniu.
Uśmiechnąłem się sam do siebie. Nie wiem co się ze mną działo, ale to było cholernie przyjemne uczucie. W końcu wyciągnąłem powoli rękę i lekko go objąłem.
Za bardzo ciągneło mnie do tego chłopaka: jak magnez. Od kiedy się poznaliśmy... Czyli właściwie kiedy? Wczoraj? To tak niewiele, ale nie mogłem odpędzić myśli o czerwonowłosym. Gerard miał w sobie coś innego, dziwnego, tajemniczego, niezwykłego. Coś co sprawiało wrażenie, że już nigdy nie poznasz takiego człowieka. Że jest wyjątkowy. Już wtedy czułem, że ciężko będzie mi o nim zapomnieć. Był dla mnie zagadką, którą chciałem rozgryść.
Przez parę minut siedzieliśmy tak w ciszy. Bałem się cokolwiek powiedzieć, bałem się, że ta chwila przeminie. Bałem się, że to okaże się głupim żartem. Bądź co gorsza snem. I kiedy się obudzę, dowiem się, że Gerard Way nie istnieje.
Chłopak odsunął się ode mnie i zaniósł panicznym śmiechem. Nic nie mówiłem, czekałem, aż się uspokoi. Miał czerwone włosy w nieładzie. Oparł głowę o ścianę i poprawił kilka niesfornych kosmyków. Jego wzrok skierował się na mnie a ja myślałem, że zejdę na atak serca. Te przekrwione oczy od nadmiaru piwa, tonąłem w tych oczach, w tych szmaragdowych tęczówkach, które skrywały jakąś historie. Historię, której jeszcze nie dane mi było poznać.
Zjechałem wzrokiem na malinowe, pociągające usta, które aż prosiły się... No o co się prosiły, kretynie? Odrzuć te pieprzone, gejowskie myśli, Iero. Nawet nie wiesz jak bym chciał.
Gerard chyba musiał zauważyć, że spoglądam to na jego usta, to na oczy. Cholera, wyglądało jakbym z nim flirtował. Już dawno przestał się śmiać, teraz siedział i patrzył na mnie spokojnie. Wyglądał dość poważnie. Miał taka słodką buźkę... Dammit! Miał miłą twarz. To miałem na myśli.   
Nagle przysunął się do mnie gwałtownie, opierając dłonie na moich kolanach. Nasze twarze dzieliła zdecydowanie niebezpieczna odległość, zaledwie pare centymetrów. 

1 komentarz:

  1. Zapowiada się naprawdę ciekawe opowiadanie i z chęcią będę czytała dalej :3
    Gee jest bardzo uroczy, ale ciekawa jestem czemu chciał się zabić ; - ;. Mam nadzieję, że Franio go uratuje, zmieni życie U know.
    Czekam na kolejny rozdział.
    Snajpcio xoxo

    OdpowiedzUsuń