poniedziałek, 24 lutego 2014

"I don't believe in love" rozdz. VII

Hej Wam :) Wstawiłam siódemkę, cieszmy się i radujmy! Już prawie udało mi się skończyć ten szajs, mam do niego coraz mniej siły. Następne rozdziały są tak tragiczne, że ojeju, nadają się do wystawienia w greckim teatrze.

***

Obok mnie kałuża krwi. 

Zamrugałem oczami i zobaczyłem nad sobą twarz nauczyciela w-f.
- Żyjesz, Iero. - mruknął.
Niestety, proszę pana, pomyślałem. Nie czułem już żadnego bólu, więc próbowałem się wyprostować. Kiedy tylko się poruszyłem, wszystko wróciło. Czułem jak promieniuje przez kręgosłup, do każdego mięśnia mojego ciała.
Ktoś pomógł mi się podnieść, ale nie było mowy, bym sam stał na nogach. Obok zauważyłem Emmę, wyglądała na dość zmartwioną. Po chwili pojawił się Nick, Pete i Josh.
- Co się stało? - wymamrotałem.
- Dostałeś piłką do koszykówki... I straciłeś na chwilę przytomność. - zaczął Nick.
- Graliśmy w siatkę, nie? Więc jakim cudem... piłka do koszykówki? - uniosłem lekko brew.
Spojrzenia wszystkich utkwiły w Josh'u.
- To był wypadek. Przepraszam, Frank.
Zaśmiałem się, na tyle ile pozwalała mi rana. Przejechałem ręką po szyi, poczułem coś lepkiego. Cała dłoń była czerwona. Tylko tego mi brakowało. Rozejrzałem się za Gerardem, jego nieobecność sprawiała, że czułem się niepewnie.
- Proszę pana, Frank znowu krwawi! - usłyszałem za sobą czyjś głos. Nadal nie wiem, kto to zawołał.
- Way, zabierz go do pielęgniarki. Tylko ostrożnie!
- Czemu ja? - ujrzałem przed sobą czerwonowłosego, zdejmującego słuchawki z uszu. Spojrzał na mnie zmartwiony, a gdy nasze oczy się spotkały, natychmiast odwrócił wzrok.
Dopiero po chwili dotarło do mnie to, co powiedział. I to bolało bardziej, niż to głupie uderzenie. To bolało bardziej niż cokolwiek...
- Bo Ty jedyny nie ćwiczysz. - warknął nauczyciel. - Nie jesteś żadną ciotunią, nie boisz się chyba krwi. Way, natychmiast!
Zauważyłem jak spinają się wszystkie mięśnie chłopaka i jak ściska telefon w kieszeni bluzy. Byłem pewny, że już nienawidzi tej szkoły. Spojrzał na mnie oskarżająco. Jakbym to ja cokolwiek powiedział. Nie mógłbym. Nigdy.
Gerard podszedł do mnie i złapał za ramiona. Miałem wrażenie, że jestem tylko małą istotką wtuloną w niego, że jestem bezpieczny i nic nie może mi się stać.
W ciszy przeszliśmy z sali. Czułem jego dreszcze. Bał się. Czego? Mojej obecności? Tego, że mógłbym zdradzić jego tajemnicę?
- Gee... - szepnąłem, upewniając się, że nikt nas nie słyszy. - Gee, nie idź tak szybko. Jeśli myślisz, że to ja coś powiedziałem, to się mylisz.
Podniósł głowę i spojrzał na mnie. Serce znowu zabiło mi mocniej. Złapałem się go mocniej, żeby nie upaść. Wciąż czułem przeszywający ból, ale kiedy patrzył na mnie w ten sposób, liczył się tylko on i ja. Nic więcej.
- Dlaczego przez cały dzień mnie unikasz? - spytałem w końcu.
- Nie unikam Cię. - odpowiedział zwięźle.
- Gerard, co się stało?
- Wszystko w porządku.
- Gee...
- Nie mów do mnie tak! - warknął i puścił mnie.
Osunąłem się na ścianę, jakbym stracił czucie w nogach. Przymknąłem oczy, ból powrócił ze zdwojoną siłą. Po chwili znowu poczułem na sobie jego dotyk, znowu poczułem, że jest okej.
- Nie powinienem był Cię puszczać... - jęknął i powoli ruszyliśmy w stronę pielęgniarki.
- To nie ważne. Dlaczego mam tak do Ciebie nie mówić?
- Bo tak. - powiedział cicho.
- To nie jest odpowiedź, Gerard. Proszę, powiedz mi co się dzieje.
Zachowywał się jak całkowicie inny człowiek, niż ten, którego poznałem. Był zimny i... Jakby zapomniał o tym co się miedzy nami stało. Chociaż nie, nie stało się nic.
Staliśmy przed drzwiami pielęgniarki, która wpuściła nas od razu. Nie odzywaliśmy się słowem między sobą. Gerard pomógł mi usiąść na fotelu, po czym sam usiadł pod ścianą. Pielęgniarka pytała nas co się stało, ja nie miałem siły i w sumie niewiele wiedziałem, więc czerwonowłosy odpowiadał na wszystko.
Zostałem opatrzony i wysłany do domu. Z odprawą. Za którą odpowiedzialny był, oczywiście ku jego nieszczęściu, Gerard.
- Jeśli nie chcesz, nie musisz mnie odprowadzać. - mruknąłem, kiedy przechodziliśmy przez bramę szkoły.
- Muszę. - miał odwróconą głowę, nie mogłem patrzeć w jego piękne oczy...
- Gerard, nie musisz. Dam sobie radę sam.
Nie odpowiedział. Podniosłem powoli dłoń, przyłożyłem do jego podbródka i odwróciłem w moją stronę. Uśmiechnąłem się lekko, ale wyraz jego twarzy był taki sam. Jakbym nic dla niego nie znaczył. Pewnie tak było. Niepotrzebnie robiłem sobie nadzieję na to, że mógłby odwzajemniać moje uczucie. On? Czuć coś do mnie? Zaśmiałem sie w duchu.
- Nie masz wystarczająco sił, by sam stać. Jak dojdziesz do domu?
- Masz rację. Ale to nie ważne, skoro nie chcesz mojego towarzystwa, ja sobie poradzę. Gerard, nie udawaj, że nic się nie stało. Proszę, powiedz... - szepnąłem. - Czuję się okropnie, widząc, że mnie unikasz.
- Nie unikam Cię.
- Nie unikasz? - zaśmiałem się może odrobinę głośniej niż miałem to w planach. - Gerard, przez cały dzień uciekasz przede mną. Ja chciałem tylko porozmawiać. Spytać.. - przypomniałem sobie o portrecie. Sięgnąłem do torby i wyciągnąłem kartkę. - Właściwie, to podziękować. Mam rozumieć, że mogę sobie to zatrzymać?
- Zrób z tym co chcesz. Nie obchodzi mnie to.
Kolejny raz poczułem zawód. Przygryzłem wargę, by nie powiedzieć za dużo. Przypadkowo dłonią dotknąłem jego dłoni, czułem jakby poraził mnie prąd o naprawdę wysokim napięciu. Gerard odsunął się ode mnie na maksymalną odległość, na jaką mógł, jednocześnie podtrzymując mnie.
- Co się stało? - spytałem cicho.
- Nic się nie stało. Co to Cie tak interesuje? Moje życie, mój biznes. Tobie nic do tego. Mogę robić co chce. Lepiej byłoby nie poznać Cię wtedy i skoczyć. Przynajmniej miałbym to wszystko za sobą.
- Gadasz głupoty, Gee... - ugryzłem się w język, napotykając jego zdenerwowany wzrok. - To znaczy. Gadasz głupoty. Jeśli byś coś sobie zrobił, nie wybaczyłbym sobie, że Cię nie dopilnowałem.
Pomiędzy nami nastała przerażająca cisza, przerywana tylko hałasem przejeżdżającego samochodu. Gerard przełknął ślinę, spoglądając na mnie niepewnie.
- Nie masz... Nie masz nic wspólnego z moim życiem. - mruknął.
- Mylisz się. Chcę dla Ciebie jak najlepiej, chcę być Twoim przyjacielem, chcę byś mi zaufał, chcę być dla Ciebie ważny... - dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że posunąłem się za daleko.
Gerard odwrócił wzrok i przez resztę drogi nie odezwał się ani słowem.
- Jesteśmy... - szepnąłem, opierając się o biały płot i zauważając mamę wyglądającą przez okno.
- Życzę Ci zdrowia. - chłodno powiedział Gerard i odwrócił się.
- Gerard, poczekaj.
- Na co? Nie mam po co czekać. - wzruszył ramionami i odszedł.
Nie myślałem o niczym innym, jak o Gerardzie. Ale to nic nowego. Mama była przerażana, wciąż pytała co się stało.. A ja nie miałem na to siły. Chciałem spać. SPAĆ. Przynajmniej wtedy mogłem być razem z Gerardem Way'em. Wtedy nic nie stało nam na przeszkodzie. W moich fantazjach, moich największych marzeniach czerwonowłosy kochał mnie a ja kochałem go. Nie liczyło się nic więcej.
Spojrzałem na portret. Kolejny raz tego dnia, ostrożnie przejechałem po nim palcem.
- Dziękuję. - powiedziałem do niego, choć wiedziałem, że i tak mnie nie usłyszy.
Kolejne tygodnie były dla mnie koszmarem. Fizycznie z głową było wszystko w porządku. Z tej drugiej strony, robiło się coraz gorzej. Gerard nie odzywał się słowem, na przerwie po prostu się rozpływał, na w-f go nie było. Musiał znaleźć świetnie miejsce do ukrywania. A ja musiałem znaleźć jego.
Po ostatniej lekcji, czerwone włosy mignęły mi w szatni. Nawet nie myśląc, nie było na to czasu, pobiegłem za nim. Ostrożnie, w końcu nie mógł mnie zauważyć, szedłem za nim. Skręcił i wszedł na starą i nieużywaną halę. Dawno temu zawalił się w niej dach, ale nikomu nie przeszkadza i stoi do dzisiaj.
Usiadł przy ścianie w głównej sali i założył słuchawki. Oparł głowę o kolana, jakby płakał. Cicho przysunąłem się do niego i usiadłem. Albo nie zauważył mnie, albo jego celem naprawdę było ignorowanie mnie.
Wyciągnąłem nogi i patrzyłem na niego. Nie mogłem już znieść tej ciszy, zbliżyłem się do niego. I choć wiedziałem, że to co mam zamiar zrobić, jest nieodpowiednie, że to zniszczy wszystko, nie mogłem zahamować.
Musnąłem ustami jego szyję, wciągając delikatny, piękny zapach. Zerwał się i spojrzał na mnie przerażony. Zsunął słuchawki i przymknął oczy, oddychając ciężko.
- Co to, do cholery, miało być? - spytał na tyle spokojnie, na ile mógł.
- Szukałem Cię... - nagiąłem prawdę, czując, że kolor moich policzków ulega radykalnej zmianie.
- Nie to mam na myśli.
Potarł skórę szyi w tym miejscu, gdzie go dotknąłem. Wstałem powoli i uśmiechnąłem się.
- Gerard, uśmiechnij się. - szepnąłem, ale echo sali wystarczająco podnosiło mój głos.
- Nie zmieniaj tematu, Iero. Wyjaśnij co miałeś na celu...
- Przepraszam, to był odruch. - wbiłem ręce w kieszenie, całkowicie zmieszany. Nie było wyjaśnienia na moje zachowanie. Nikt nie potrafił tego wyjaśnić, ja sam nie byłem pewny czy to wszystko dzieje sie ze mną, ponieważ ON pojawił się w moim życiu, czy też jest jakiś inny powód.
- Odruch? Ciekawy. Znalazłeś mnie, więc co chcesz? - spojrzał w bok, pokazując się z profilu.
- Prawdy.
Ta, aha, i mówię to ja. To jest dopiero ciekawe. Poczułem przeszywające zimno, mimo tego, że na zewnątrz było ciepło.
- Jakiej prawdy? - przeszedł obok mnie.
Złapałem go za rękę i pociągnąłem w swoją stronę. Plecami uderzyłem o drabinki, czując jego ciało leżące na moim. Wzrokiem zjechałem z jego lekko odsłoniętego naciągniętą koszulką torsu, do twarzy. Usta miał rozchylone, oczy zmrużone. Traciłem powietrze w płucach, nie dlatego, że opierał się o mnie, ale dlatego, że był tak blisko, że czułem go całym ciałem, że rozgrzewał mnie swoim ciepłem, że był taki piękny. Że był nieosiągalny.
Uniosłem dłoń i delikatnie wsunąłem w jego włosy. Jęknął cicho i lekko pochylił głowę. W ciszy gładziłem skórę jego głowy, moja dłoń znikała i pojawiała się w jego czerwonej czuprynie. Obiecałem, że on nigdy się nie dowie, ile dla mnie znaczy, więc co ja robiłem? Byłem sprzecznością. Nie panowałem nad tym. Byłem kukiełką. Z największą ostrożnością pocałowałem go w czoło. Uniósł twarz i spojrzał na mnie przerażonymi oczami. Powoli przysunąłem się do niego, by złożyć pocałunek na jego ustach...
- Frank, nie... - usłyszałem jego cichy głos.
Ale Gerarda już nie było. Zniknął z budynku, bez żadnego wyjaśnienia. Zostawił mnie tam samego. Zdziwionego, wystraszonego. Nie mogłem pozwolić, aby znowu mi uciekł, ale nogi odmówiły posłuszeństwa. Przez dłuższy czas stałem w tym samym miejscu, chyba jeszcze nieświadom co się stało. Chciałem go pocałować? To było najgorsze co mogłem wtedy zrobić. Oparłem głowę o ścianę, szukając ukojenia. Znowu czułem ten promieniujący ból. A Gerarda już nie było przy mnie, nie było nikogo kto mógłby sprawić, że znowu będę szczęśliwy.
Usiadłem na schodach przed szkołą. Nie miałem najmniejszej ochoty wracać do domu, widzieć się z matką. Ostatnimi czasy, zrobił się ze mnie niezły filozof, uwierzcie. Potrafiłem zamyślić się w każdej chwili. Co prawda, moje myśli dotyczyły jednej osoby, ale to nie ważne.
Byłem pewny, że nie dam rady zachowywać się tak jak chciałem. Nie dam rady udawać, że jest okej. Nie mogę być zimnym i ignoranckim dupkiem. Taki, jakim jest Gerard, kiedy ktoś może nas zobaczyć.
Nie wiadomo skąd znalazła się tu Emma. Usiadła obok i oparła się o mnie.
- Co tu robisz? - spytałem.
- Siedzę. - uśmiechnęła się. - Wiesz, Frank, ja chciałabym się tylko o coś spytać...
- Em, nie jestem Tobą zainteresowany, wybacz. - wypaliłem głośno, nie zastanawiając sie nad tym co mówię.
Odpowiedziała tylko śmiechem.
- Czy Ty myślałeś, że ja jestem... Zainteresowana Tobą? - uniosłem brwi. - Nigdy bym nic do Ciebie nie poczuła.
Poczułem w pewnym sensie ulgę, ale i to troszkę zabolało. Miałem większe problemy, ale świadomość, że nawet Emma 'nic by do mnie nie poczuła', sprawiła, że poczułem się dziwnie.
- No to sprawa jest jasna. Czego chcesz?
- Chciałabym porozmawiać o Gee.
- Gee?! - nieświadomie podniosłem głos.
- Tak. O Gerardzie. On rozmawia tylko ze mną i z Tobą, więc postanowiłam pogadać. Czy Ty, no wiesz.. - urwała, spoglądając na mnie nieufnie. - Wiesz może czy ma dziewczynę?
- Tak. Ma. Kocha ją. Bardzo mocno ją kocha. Ona jest świetną, miłą i kochaną dziewczyną. Jest mądra. Też go kocha. Są ze sobą szczęśliwi. On na pewno by jej nie porzucił. Mówię Ci, są idealną parą. Lepiej zajmij się swoimi sprawami, niż ich związkiem.
W jej wzroku dostrzegłem zawód. Właściwie nie wiem, czemu skłamałem. Nie chciałem, żeby myślała o Gerardzie, jako o swojej przyszłej zdobyczy. W dodatku, ona może mówić o nim Gee. Mi na to nie pozwolił. Nie wiem czemu, zapewne się nie dowiem.
Przewróciła oczami.
- Mówi się trudno. Ale czego się nie robi dla prawdziwej miłości?
Poczułem ukucie w sercu. W jego głębi czułem, że ma racje. Że ten jeden raz, Emma mówi coś z sensem.
- Czasem, dla dobra wszystkich, trzeba zapomnieć. Trzeba zdać sobie sprawę, że jesteśmy tylko przeszkodą, kolejnym problemem. Odpuścić.
- Poddać się? - spytała cicho, zaciskając dłonie w pięści.
- Tak. - spuściłem wzrok. - Poddać się. To często jedyne wyjście. Lepiej jest, gdy ludzie nie wiedzą, ile dla nas znaczą. Oni zdają sobie sprawę, że my nie jesteśmy nic warci. I wtedy pojawia się największe kłamstwo świata. Litość.
- Kto tu gada głupoty? Widocznie nie wiesz, co to prawdziwa miłość.
Spojrzałem na nią uważnie. Na jej spojrzenie, jakby na ten temat wiedziała więcej niż ja. Jakby wiedziała więcej niż wszyscy.
- Prawdziwa miłość? - urwałem na chwilę. - Prawdziwa miłość jest wtedy, kiedy kochasz kogoś tak mocno, że to aż boli. Jeśli nie zdajesz sobie z tego sprawy, jesteś martwa.
Nie odpowiedziała. Przez cały ten czas zastanawiałem się, co mogła sobie wtedy pomyśleć.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, wtedy doszedłem do wniosku, że Emma nie jest taka zła, jakby się wydawało. Potem wstała i poszła, bez słowa. I znowu byłem pewny, że nigdy jej nie strawię.
W drodze do domu złapał mnie Josh.
- Hej stary! - usłyszałem za plecami.
Odwróciłem się, choć nie miałem najmniejszej ochoty z nim teraz gadać. Uśmiechnąłem się sztucznie.
- Hej.. - mruknąłem.
- Wpadniesz od razu czy zachowasz swoją kulturę i spóźnisz się? - widząc moje zdezorientowane spojrzenie, wyjaśnił. - Nie zapomniałeś chyba o dzisiejszej imprezie? Nick organizuje. Gadał o tym cały dzień. Serio nie słuchałeś...
- Przepraszam, wypadło mi z głowy. Ostatnio jestem bardzo rozkojarzony.
- Frank, widać to. Nadal myślisz o tej Ashley? Nick mi powiedział. - wbił ręce w kieszenie.
- Jakiej Ashley? - uniosłem brwi, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że chodzi o dziewczynę o której mówiłem Nick'owi.
Josh westchnął.
- Przepraszam. Wiem, że chcesz o niej zapomnieć, ale udawanie, że ona nie istnieje, nie jest najlepszym pomysłem.
Poklepał mnie po plecach, co odrobinę poprawiło mi humor. Uśmiechnąłem się lekko.
- Zachowam swoją klasę. - dodałem po chwili.
- No i to rozumiem. Procenty jak zawsze będą obecne, tylko wiesz, nie wnikamy w jaki sposób zostały zorganizowane. - puścił mi oczko i odszedł kawałek. Po chwili odwrócił się. - Zaproszona jest cała szkoła, impreza będzie epicka!
Zniknął za drzewem. Zastanawiałem się czy w ogóle chcę tam iść. Nie miałem ochoty. Jedyne na co miałem ochotę to zamknąć się w pokoju, zakopać w łóżku i wyobrażać, że obok mnie leży Gerard. Że przytulamy się, on mówi, że mnie kocha. Chciałbym, żeby taka chwila trwała wiecznie. Ale ona nawet nie istniała.
Od 10 minut stałem przed lustrem, nie mogąc zdecydować się co włożyć. Wcześniej aż tak nie zastanawiałem się nad swoimi ciuchami. Zachowywałem się jak jakaś dziewczyna, która stroi sie dla swojego chłopaka. Różnica była niewielka, ale ja nie miałem dla kogo się stroić. Nie wydaje mi się, żeby Gerard poszedł na te zabawę mimo tego, że podobno zaprosili całą szkołę.
Wciągnąłem na siebie w końcu szarą koszulkę i ciemne, wąskie spodnie. Wydawałem sie być jeszcze mniejszy niż jestem, ale nie przejmowałem się tym. Nie odpowiadając na pytania: 'Gdzie idziesz' , 'Kiedy będziesz', wyszedłem z domu i wsiadłem do auta.
Jak zwykle pojawiłem się z małym opóźnieniem. Głośną muzykę było słuchać na drugim końcu ulicy. Większość ludzi była już wstawiona. Moją paczkę znalazłem na wielkiej kanapie w salonie Nick'a. Chłopaki przywitali mnie okrzykami, a dziewczyny objęciami. Carol podała mi piwo. Tego było mi trzeba. Zapomnieć o całym świecie dookoła.
Nie wiem jakim cudem, obok mnie pojawiały się kolejne butelki. Piłem jedną za drugą, ale obraz Gerarda nie chciał uciec z mojej głowy. Nie interesowałem się rozmową, śmiałem się jak śmieli się wszyscy, kiwałem głową, jakbym to wszystko rozumiał.
Melanie i Carol usiadły obok mnie, a Nick i Josh, z tego co zdążyłem zauważyć, poszli po dostawę alkoholu.
- Frank, wszystko w porządku? - spytała Mel przekrzykując muzykę.
- Tak, dzięki za troskę. - pokiwała głową.
- My wszyscy martwimy się o Ciebie. - poczułem dłoń Carol na swoim kolanie. Nie byłem zadowolony z tego dotyku, ale nie miałem siły zaprotestować.
- Niepotrzebnie.. - zaśmiałem się. - Jest okej, mówiłem wam. Świat jest świetny!
Dopiero teraz procenty dotarły do mojej głowy
- To co jest powodem Twojego zachowania? - dziewczyny nie odpuszczały, a ja przez muzykę rozumiałem co drugie słowo.
Odpowiedziałem panicznym śmiechem.
- Mówiłem wam! Jest w porządku! Przestańcie zawracać sobie głowę moimi urojonymi problemami. Teraz chce tylko pić!
Nick uśmiechnął się do mnie i wyciągnął rękę. Podał mi malutką, białą tabletkę. Spojrzałem na nią jak dziecko oglądające nową zabawkę, potem pytająco na przyjaciela.
- Co to?
Uśmiechnął się tajemniczo.
- Nieważne co, ważne że poprawi humor.
Usiadł obok mnie, stuknęliśmy się butelkami i wziąłem to coś bez zastanowienia. Nie myślałem o konsekwencjach. Nigdy nie brałem żadnych narkotyków, nawet extazy. Ten świat był daleki od mojego. Mimo tego, że czasem potrafiłem się zapić, nie sądziłem, że nadejdzie ten czas, że i ja będę 'brał'.
Nick miał racje, miał cholerną racje. Już po chwili wyostrzyły się wszystkie moje zmysły, kolory stały się żywsze i wszystko było tak zabawne! Piwo spakowało lepiej. Wtedy zapomniałem o nim. Naprawdę o nim zapomniałem, pierwszy raz o tylu długich dni.
Wciąż niezbyt przysłuchiwałem się rozmowie. Łapałem co drugie słowo, ale i tak nie potrafiłem znaleźć sensu żadnej wypowiedzi.
- A ten nowy, Gerald, czy jak mu tam, nie uważasz, że... - usłyszałem Pete'a, gdy muzyka przycichła na moment.
- Że co?! - krzyknąłem przysuwając się do chłopaków.
- Właśnie gadamy o tym nowym! - zawołał Nick, piosenki znowu były granę na tą samą głośność.
- O Gerardzie? - spytałem.
- Tak właśnie o nim. Ja osobiście uważam, że jest dziwakiem.
- A ja, że jest całkiem przystojny. Gdyby nie to odpychające zachowanie, byłby interesujący! - krzyknęła Carol, gdzieś zza moich pleców.
Przysłuchiwałem się z niedowierzaniem. Oni nic o nim nie wiedzieli, nie znali go, więc nie mieli prawa nazywać go 'dziwakiem'! Oceniali go tylko po wyglądzie i.. 'Odpychającym zachowaniu'? Śmieszne, doprawdy. On był tylko zamknięty, ludzie. Nie każdy musi być taki jak wy, nie każdy musi szybko ufać, nie każdy potrafi bawić się do rana, nie dla każdego życie jest darem. Czasem jest tylko koszmarem, który chce sie jak najszybciej skrócić. Niewiarygodne, człowiek to człowiek, ale jakże różny.
Jednak Gerard mnie ignorował. Byłem dla niego nikim, więc to była idealna pora, by na stałe o nim zapomnieć. Wyprać, wyrzucić go z pamięci. Jednak czy naprawdę byłem na to gotowy? Czy naprawdę dałbym radę kiedykolwiek o nim zapomnieć? Musiałem. Musiałem sprawić, że przestanie być dla mnie tak cholerne ważny. Wystarczyło tylko to, bym go unikał. Tak jak on mnie.
- Podobno Emma jest w nim zakochana! - wszyscy zanieśli się śmiechem, kiedy tylko to powiedziałem.
Nie miałem pojęcia czemu to powiedziałem. Nie chciałem się na niej odegrać, ani tym bardziej na Gerardzie. Więc czemu? To po prostu wylało się ze mnie nieprzewidywalnie i bezmyślnie, tak samo jak kolejne zdanie, z którego sensu zdałem sobie sprawę później.
- Ale problemem jest to, że Gerard woli chłopców! - roześmiany, z wyciągniętymi nogami, potarganymi włosami i ciuchami, zawołałem w ciszę, która akurat ogarnęła cały dom.
Wszyscy skupili spojrzenie na mnie, choć to już nie było dla nich takie śmieszne. Uśmieszki zniknęły z ich twarzy, zastępując je wyrazem niepewności i współczucia. Współczucia? Do kogo? Zauważyłem, jak każdy po kolei spogląda nad moją głowę. Odwróciłem się powoli, na tyle ile pozwalał mi tłum ludzi siedzących obok mnie.
Odgarnąłem włosy z twarzy, a parę metrów przede mną ujrzałem znane mi, zawiedzione spojrzenie zielonych, oczu. Zaszklonych oczu należących do osoby, którą kocham, a którą teraz zraniłem. Oczu Gerarda. Zadziwiające jak łatwo przyznawałem, że go kocham.
Próbowałem wstać ale zakręciło mi się w głowie. Gerard wybiegł, nawet nie zdążyłem do niego dobiec.
- Muzyka naprawiona! - ktoś krzyknął, a dźwięki znowu wypełniły budynek.
Upadłem twarzą na kanapę. Cudowny lek od Nicka jakby nagle przestał działać. Wszystko powróciło na swoje miejsce. Nawet ból z tyłu głowy był dwa razy silniejszy. Przymknąłem oczy i pozwoliłem moim łzom spokojnie płynąć. Czułem, że ból rozrywa każdy centymetr mojego ciała, czułem, że umieram. Bynajmniej miałem powód.
Złamałem mu serce.
Obiecałem, że tego nie zrobię.
Chciałem być jego przyjacielem.
Powiedziałem, że może mi zaufać.
Zniszczyłem wszystko.
Jednym zdaniem.



1 komentarz:

  1. Jestem, komentuję. Muszę przyznać, że z każdym rozdziałem idzie Ci coraz lepiej :3 jak już mówiłam przyjemnie się to czyta. Akcja coraz ciekawsza i postać Gerarda robi się coraz bardziej intrygująca. Jedyne zastrzeżenie mam do tego, że mylisz słowo 'bynajmniej' z 'przynajmniej', 'bynajmniej' jest synonimem słowa 'wcale', więc 7 od końca zdanie znaczyło tyle co "Nie miałem powodu", a myślę, że nie taki był zamysł ;). Cieszę się, że tak szybko dodajesz rozdziały ^^. A Frank zachował się okropnie i ta mała tableteczka go nie tłumaczy, ;___; biedny Gee. Chociaż, z drugiej strony sam lepszy nie jest.
    Czekam na nexta, xoxo

    OdpowiedzUsuń